Ból był rozrywający, miło by było, gdy ktoś postanowił pomóc, mimo sytuacji przemilczanej i tak zgranie było nieziemskie. Dziewczyna wiedziała co robi i troszku poczułam w niej godność zaufania. Przyszły po mnie służby, szybko zabrali mnie na badania. Trzymali mnie jak pijanego człowieka, parę godzin bólu w końcu powoli ulegało, mimo to poruszanie ręką było bardzo uciążliwe. Byłam zła na siebie, źe zwiał mi ten podły człowiek. Wiem, że kiedyś go dorwę. Czasem miałam przed oczami tę dziewczynę, która jako jedyna pomogła, przynajmniej do czasu aż nie zauważyłam jak matka idzie z swoimi dwoma porucznikami, którzy prawie wszędzie dorównali jej kroku.
- Zostawcie nas same - rzekła do mężczyzn, którzy wyszli z sali. Nawet lekarz wystraszył się, słysząc głos zdenerwowanej matki. Mój uśmiech już mało co był wesoły. Ludzie wyszli, zostałyśmy same, chciałam zacząć rozmowę i wytłumaczyć co zaszło.
- Mamo... posłu... - Matka podeszła szybko i uderzyła mnie w twarz, sprzedając tak zwanego "liścia". Z jej mocą sprawiło, że przecięła mi skórę, miałam delikatną rysę na policzku, gdzie tylko w jednym miejscu leciała mała kropelka krwi. Z uderzenia aż mnie odrzuciło.
- Co ty wyrabiasz młoda Whites Belive! Myślisz, że kim jesteś, żołnierzu? Jak śmiałaś podejmować sama działania. W ogóle nie myślisz, brak mi już słów. Muszę cię chyba nauczyć odpowiedzialności! - pokrzyczała ze złością i wielkim gniewem. Ja wyczuwałam w niej po prostu nienawiść. Nie odezwałam się, w mych oczach widziany był gniew, lecz mimo tego tylko słuchałam, a w oczach miałam już łzy. Helestia wyszła, nie mając nic więcej do powiedzenia. Zostałam sama w sali, nie wytrzymałam. Otarłam łzy, które nie zamierzały przestać uciekać. Przeszło mnie załamanie i ciężka samokrytyka, zamierzałam wciąż ćwiczyć jeszcze więcej i więcej. Po paru minutach doprowadziłam siebie do porządku, a po paru godzinach puścili mnie późno do domu. Cały dzień czekała na mnie głodna Kedzia, która uradowana moim przybyciem szybciutko skoczyła na mnie, wspinając się po materiałowych spodniach i koszulce, dopóki nie dostała się na barki.
- Hej maleńka. - Zdrową ręką podrapałam czule zwierzątko za uszkiem. Od razu sprawiła ulgę w mym sercu i poprawiła humorek. Nie pozostało nic innego jak nakarmić młodą fretkę, a następnie odpocząć od tego zwariowanego dnia. Przemyłam się, jednak uważałam na rękę, poczułam również siniak przy kości ogonowej od upadku. W łóżku myślałam dużo nad tym, jak mało dla matki znaczę, z chwili na chwilę miałam już to nowe pomysły, by jej zaimponować bardziej... może kiedyś doceni.
Zasnęłam, nie wiedziałam kiedy, a oczy otwarte już przy wschodzącym słońcu. Nawet wypoczęłam, oczywiście każdy dzień zaczynał się od nakarmienia towarzyszki. Przyszykowałam cała siebie, bym mogła wyjść i zaliczyć standardowy spacerek, nie wychodziłam dzięki temu z formy i aż chciało się żyć. Obolałą rękę włożyłam do kieszeni, a drugą trzymałam telefon. Kedzia oczywiście nie chciała zejść z mojego barku, wiec no już została. Za bardzo wpatrzona w telefon wpadłam w kogoś, na nieszczęście całą obolałą ręką się odbiłam. Złapałam się i troszku podskakiwałam by ogarnąć ból. Długo nie trwał, osobą okazała się jasnowłosa dziewczyna. Dobrze zapamiętałam jej twarz.
- Wybacz... - zaczęłam. - Czekaj... to ty. Witaj. - Tak jak pasuje mojej naturze musiałam podziękować. - Whites jestem. Bardzo dziękuję za pomoc, tą wtedy w barze - uśmiechnęłam sie lekko do niej, w tym samym czasie Kedzia zeszła ze mnie i jak to moja kochana fretka chciałaby żeby czochrać ją po brzuszku.
Blair? Kończa sie pomysły xD nie uciekaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz