Strony

14 lip 2018

Od Althei C.D Lucia

    Nie spałam już od dłuższego czasu. Za to siedziałam bezczynnie na kanapie, otoczona ciepłym kocem, nie potrafiąc wyrzucić z głowy frustrujących myśli o hojnym akcie dobroci. Szukanie powodów dawno zeszło na niewłaściwy tor, sprawiając, że nagłe zainteresowanie naszą rodziną budziło we mnie więcej niepokoju, niż szczęścia. Za głową szeptały głosy, że skończy się to tylko na problemach, które nie są nam teraz potrzebne. Nie potrafił mi pomóc nawet widok gotówki. Ilekroć próbowałam jej dotknąć, ogarniało mnie dziwne, niemiłe uczucie, jakbym próbowała przywłaszczyć sobie coś, czego nie powinnam. Coś, co do mnie nie należało. A jeśli to od jakiegoś pierdolonego pedofila? Była opcja, że właśnie wypuściłam Lucię wgłąb totalnego niebezpieczeństwa. Wspierając się różnymi obawami, już drugi raz spoglądałam w okno za Lucią. Wyszła parę minut temu i nie powinnam jej nawet mieć na widoku, tymczasem można wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy ujrzałam ją na dole w towarzystwie starszego gościa. W głowie niezwłocznie zapaliła mi się czerwona lampka, a obawy urzeczywistniły w najgorszy możliwy sposób. Mój rozum nie nadążał za nogami, pędzącymi w stronę drzwi. Niemal staranowałam butami Ducha, który spanikowany moim zachowaniem dotrzymywał mi kroku na każdym metrze.
    Schody chyba pokonałam w swoim rekordowym tempie, potem wydostałam się na zewnątrz kamienicy, oślepiona chwilowo jasnym blaskiem lejącym się z górującego słońca. Kontury dwóch sylwetek rzuciły mi się w oczy, wśród których rozpoznałam niską Lucię oraz znacznie wyższego, barczystego i silnie prezentującego się mężczyznę. Przywodził mi na myśl same kłopoty, i w końcu w pośpiechu zbliżyłam się do swojej siostry, która była wręcz atakowana pytaniami przez nieznajomego. Nie zamierzałam przebierać w słowach.
    - Odsuń się od niej. – Położyłam Lucii dłoń na ramieniu i szarpnięciem przysunęłam ją do siebie. Wydawała się równie zdziwiona, co ten dziwak gapiący się na nas jak na eksponaty.
    - Bez obaw, Altheo. Spokojnie. – Starał się mnie uspokoić, przemawiając bezkonfliktowym głosem, lecz ten ton odbijał się ode mnie tak, jakby moje ciało otaczała gruba powłoka.
    - „Altheo”? – Zmarszczyłam brwi. – Skąd znasz moje imię? – Nim się spostrzegłam, Lucia zwinęła palce w uścisk, który niespodziewanie ujął moją dłoń. To sprawiło, że rzuciłam jej nagłe spojrzenie.
    - Ten pan mówi, że... – Lucia nawet w najmniejszym stopniu nie wydawała się być pewna swoich słów – był znajomym babci. – I wierzysz mu? Zakpiłam w myślach.
    - Dokładnie to mam na imię Fabio. – Wyciągnął do mnie dłoń, którą jedynie obdarowałam niemiłym wzrokiem, po czym przesunęłam go na nieznajomego. Nie umiałam mu zaufać; nie namawiały mnie do tego jego rysy twarzy, jej tajemniczy wyraz, skrywający jakiś sekret. – Szukałem was od dawna, a raczej odkąd dowiedziałem się o śmierci . Obiecałem waszej babci, że was znajdę.
    Wezbrało we mnie dziwne uczucie niepokoju. Tak cholernie silne, że nie potrafiłam do końca uwierzyć w to, co do mnie dochodzi.
    - Dowód – powiedziałam chłodno. Zamieniałam się w bezuczuciową sukę i nawet, gdy mi się to nie podobało, to nie miałam nic do powiedzenia. Wsparcie finansowe, zaczepianie mojej siostry, oferowanie mieszkania – przesłyszałam się? I facet, którego pierwszy raz widzę w swoim życiu. Ostatnie, co bym chciała, to dać mu się zbliżyć.
    - Słucham?
    - Dowód. Taki dokument potwierdzający tożsamość. – Powiodłam wzrokiem do kieszeni jego kurtki. Wyglądała na uzupełnioną, ale nie byłam pewna czym dokładnie.
    Mężczyzna odpowiedział mi delikatnym, jakże niewinnym uśmiechem i rozłożył ręce bezradnie na obie strony.
    - Niestety, zostawiłem w domu.
    - Zostaw mnie i moją siostrę w spokoju. Nie potrzebujemy pomocy. – Zaledwie udało mi się wypowiedzieć drugie zdanie, a poczułam wbijające się we mnie spojrzenie Lucii. Tak, wiem, że potrzebujemy. Ale nie pozwoliłabym, by kręcił się obok nas obcy facet.
    Szybko zawróciłam nas z powrotem do kamienicy, pozostawiając przed nią skonfundowanego nieznajomego. Jak się okazało, nasz puszysty przyjaciel czekał dzielnie przed wyjściem z budynku, schowany w cieniu korytarza, i gdy tylko nas ujrzał, szczeknął radośnie. Towarzyszył nam aż do wejścia do mieszkania, zaś w jego wnętrzu ułożył się przy kanapie oraz mrugał z zaciekawieniem. Moje nogi wykonywały kręte ścieżki po pokoju. Nie umiałam zdecydować, czy byłam bardziej zestresowana czy wściekła. Emocje próbowały przejąć nade mną kontrolę, jak to zwykle bywało, i pod ich wpływem byłam gotowa nawet podrzeć banknoty z koperty na małe części. Lucia wodziła za mną zmartwionym spojrzeniem, a w wyrazie jej oczu zobaczyłam autentyczną troskę. Nie lubiła, gdy się wściekam.
    - O co cię pytał? – Stanęłam w miejscu. Powaga mojego głosu mogła przeszyć moją siostrę na wylot.
    - O to czy dostałyśmy kopertę… – tłumaczyła, ściągając twarz w wyrazie zamyślenia. – Jeszcze o to czy chcemy się do niego przeprowadzić, to słyszałaś. Mówił, że pomógłby nas finansowo.
    - I co odpowiedziałaś?
    - Chciałam odmówić, ale się pojawiłaś. Spokojnie. – Ruszyła leniwie w moim kierunku i bez zbędnych słów ujęła moje obie dłonie, pozwalając, by cisza uzupełniła powietrze. Kompletna cisza, tak niewygodna i drażniąca, że wszystkie moje myśli stały się dwa razy głośniejsze.
    Jej gest wbrew wszystkiemu pomógł mi chwycić głębszy oddech. Czułam, jak całe moje ciało odpręża się i wyrzuca z siebie resztki wściekłości. Lucia zawsze to robiła, gdy bez pozostałości chłonęły mnie całe pokłady emocji. Wpatrywała się w moje oblicze spojrzeniem niebieskich, zimnych oczu, które były jak ocean gaszący płomień.
    - Już? – Minęło parę milczących chwil, zanim się odezwała. Nie musiałam nawet dopytywać o co chodzi, bo dokładnie wiedziałam o co, i w krótkiej odpowiedzi skinęłam głową. – Zjemy coś?
    - Mogłybyśmy… tylko nie ma zbyt wiele rzeczy w lodówce.
    - Miałam iść do sklepu. – Przypomniała sobie, momentalnie stygnąc w miejscu niczym kamień, ale ja bez emocji pokręciłam głową i machnęłam ręką w geście obojętności.
    - Nie przejmuj się tym. Jutro pójdziemy razem.
    Lucia nie zamierzała się ze mną kłócić; zawołała Ducha do kąta, w którym miał miskę na jedzenie i dała mu resztę karmy z puszki, natomiast ja chwyciłam za długą szczotkę i rozprawiłam się z tym, co powinnam zrobić wcześniej: pozbyć się okruchów, śmieci oraz latającego futra Ducha z podłogi. Wolnymi ruchami zmiatałam wszystko, co stawało na drodze twardemu włosiu i przez dłuższy okres czasu nie zwracałam uwagi na nieprzyjemny, wręcz ćmiący ból głowy. Cisza sprzyjała moim dolegliwościom, które pojawiły się zupełnie znikąd. Migotanie zmieniło się w głośny szum, grający bolesną symfonię na moich nerwach. Ciemność nachodziła mnie z każdej strony, chłonąc pole widzenia, aż w końcu – bez zdolności, by powiedzieć chociażby słowo – poczułam, że tracę świadomość. Ostatnie wspomnienia to moje bezwładne ciało opadające twardo na podłogę oraz głuchy odgłos szczotki stykającej się z powierzchnią. I to tyle.


+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz