Strony

28 lip 2018

Od Brooke do Charlie

     Wbiegłam do klasy spóźniona o dobre dziesięć minut, starając się niezauważenie przemknąć do swojej ławki stojącej tuż przy drzwiach. Oczywiście rzeczywistość nie była dla mnie łaskawa, i zagadany w swoich własnych słowach profesor Winston dostrzegł podejrzany ruch przy wejściu do klasy, a co za tym idzie, zweryfikował, że to ja jestem jego przyczyną.
     — Middleton! — zagrzmiał, po czym ruszył w moją stronę. Oho. Kłopoty. — Co to ma być? Cóż to za haniebne spóźnienie? Sądziłem, że jesteś bardziej odpowiedzialna, zwłaszcza, że dziś powinnaś przedstawiać klasie swój projekt!
     Uśmiechnęłam się szeroko do nauczyciela, kątem oka szukając w pobliżu drogi ucieczki z tego przybytku boleści zwanym klasą od fizyki. Jak już można się domyślić, pracy przy sobie nie miałam. Ba, nawet nigdy nie zaczęłam jej robić. Planowałam opuścić pierwszą lekcję, czyli właśnie tą, by w ten sposób wykupić sobie jeszcze tydzień na zrobienie projektu, do następnej. Niestety na leniwieniu się na swoim własnym tapczanie przyłapała mnie mama, o dziwo całkiem trzeźwa i wyglądająca... Nieźle. Sprawa wyjaśniła się już chwilę później — to dzisiaj był dzień, gdy miała przyjść do nas kobieta z opieki społecznej, nasłana przez najprawdopodobniej wuja Patricka. Tak oto zastałam świeżą, ładnie ubraną matkę oraz wysprzątane chyba po raz pierwszy od lat mieszkanie. Nie było ani śladu po codziennym brudzie i zgniliźnie. Było całkiem... Znośnie. Nawet bardzo. Szkoda, że to nie mogło tak wyglądać na co dzień.
     Wracając, moja rodzicielka musiała zaprezentować się w odpowiedni sposób, by opieka nie miała żadnych podstaw do odebrania jej mnie. Kiedyś dziwiłam się, czemu nie odda mnie dobrowolnie, skoro i tak ma mnie centralnie gdzieś, ale po czasie sama zrozumiałam — nie chodziło o żadne przywiązanie, tylko cholerną dumę, która zostałaby naruszona po udowodnieniu jej wprost przez odpowiednie służby, jak okropną matką jest. Tylko dlatego postarała się teraz o wizerunek swój i naszego lokum. Nie chciała problemów ani wytykania palcami (jak gdyby to, że i tak każdy się z niej śmieje było szczególikiem). Tak więc przez ten jeden dzień, a właściwie wizytę, o której zdążyłam zapomnieć już dawno temu, zostałam przyłapana na swoim małym przekręcie i srogo wygoniona prosto pod drzwi klasy. Z dziesięciominutowym spóźnieniem. Winston potrafił odciąć za taki numer głowę.
     Graj. Graj. Nie. Bądź sobą. To przecież nie gra.
     — Siemanko, profesorku. Jak tam płynie panu życie? Kości nie bolą, zdrowie dopisuje? — zapytałam z doskonale wyczuwalną w tonie przesadną (i fałszywą troską) wręcz skacząc wokół nauczyciela i próbując odwrócić jego uwagę od mojej wielkiej gafy. — Wybaczy pan, pogaduszki pogaduszkami, z chęcią zamienię z panem kilka słów po lekcji, ale teraz chyba wolałby ją pan dalej prowadzić, prawda? To ja może już usiądę i...
     — Nie ruszaj się! — Surowy głos profesora powstrzymał mnie w pół kroku, gdy już niemal co ślizgałam się w kierunku swojej ławki krokiem ninjy. Zastygłam w dziwnej pozie, z rozkraczonymi nogami i zgiętym łokciem. Musiałam wyglądać komiczne, bo klasa wybuchła śmiechem. Również posłałam w ich stronę szeroki uśmiech. Doceniam, doceniam uznanie. — Znów pajacujesz? Czy ja pozwalałem na błazenadę w tej klasie?! Nie jesteśmy w cyrku. Słuchaj mnie! — Uderzył dłonią w blat jednej z ławek, aż drgnęłam. — Jesteś żałosnym, niereformowalnym beztalenciem, Middleton. W dodatku klamliwym, śmierdzącym leniem. Na twoim miejscu bardziej przejmowałbym się tym, jak skończę. Oceny to nie wszystko, w życiu liczy się pokora. Znasz w ogóle to słowo? Podejrzewam, że nie. Uważaj, bo skończysz jako ta pogardzana przez wszystkich zmywaczka podłóg w klubie nocnym. Tylko na to cię stać. Siadaj to ławki. — W klasie panowała cisza, ja również nie odezwałam się ani jednym słowem. Przysiadłam na brzegu krzesła. Nigdy, przenigdy wcześniej, Winston tak nie wybuchł. Nigdy nie zwrócił się do żadnego z uczniów w obraźliwy sposób. Był cierpliwy i naprawdę dało się go lubić. Dlaczego więc... — O, zapomniałbym. A za brak projektu wstawiam ci dwie jedynki z najwyższą wagą. Radziłbym ci sprytnie poprawić tę gafę, bo bardzo, ale to bardzo zaważy ona na ocenie końcoworocznej. Z tego co słyszałem, masz ambicje na stypendium? — Ta pogarda w jego głosie bolała. Nie płacz. Nie płacz, nie płacz, nie płacz, nie waż się rozpłakać, zduś łzy w zarodku, jesteś ponad to. Jesteś ponad to.
     — Mam. — Usłyszałam swój własny głos, w tej pełnej martwej ciszy klasie brzmiący wyjątkowo jak nie mój. — A pan ma ambicje na zostanie największym dupkiem wśród nauczycieli. To tylko jeden projekt! Jedno spóźnienie! Kogo to obchodzi?! — Wybiegłam z ławki z prędkością tysiąca kremówek na raz, jakby gonił mnie sam diabeł. Wypadłam z klasy na korytarz, słyszałam wołanie bardziej zaskoczonego niż wściekłego nauczyciela, wiedziałam, że będę miała cholerne kłopoty. Ale nie mogłam ugiąć głowy, nie mogłam dać się poniżyć. Musiałam pokazać, że nie jestem potulnym barankiem, że nie schowam się z płaczem w kącie, że nie będę się bać. Że nie jestem słaba.
     Bo nie jestem.
     Zatrzymałam się dopiero w pustej damskiej toalecie. Oparłszy się o ścianę, wzięłam kilka głębokich oddechów na uspokojenie i przemyłam twarz chłodną wodą. I wtedy usłyszałam kroki.
     — Profesor wysłał mnie po ciebie. Prosi, żebyś wróciła.
     Nawet się nie obejrzałam.
     — Nie mam zamiaru.

Charlie? Pisane na telefonie, w aucie, niesprawdzane, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz