Nadszedł czas. Chłopie, chyba najwyższa pora się uniezależnić, nie sądzisz?
Trzeba zrezygnować z tych zbędnych wygód i rozpocząć życie na własną rękę. Pożegnałem się z nadopiekuńczymi rodzicami, którzy mieli co do mojej przyszłości plany [wcześniej niż ja sam]. Otwarłem bagażnik i spakowałem do środka dwie wypchane walizki i jedną torbę. Gdy wreszcie uporałem się z tymi ciężkimi tobołami, wsiadłem do samochodu, odsunąłem szybę i posłałem rodzicom ostatni, życzliwy uśmiech.
— Uważaj na siebie! — Krzyczała matka, a ojciec patrzył na mnie ze spokojem.
Wiedział, że jestem odpowiedzialny i sobie doskonale poradzę. Nie miał co do tego cienia wątpliwości.
Odpaliłem silnik i odjechałem. Trasa zajęła mi dobre dwie godziny. Wreszcie moim oczom ukazał się znak "Witamy w Avenley River". Grunt, to teraz znaleźć rezydencję Carlo.
Zatrzymałem samochód na poboczu i wyciągnąłem telefon. Adres miałem zapisany na kartce, wpisałem go do GPSa, jednak pojawił się błąd.
"Podana ulica nie istnieje".
— Co jest? — zmarszczyłem brwi — No dobrze, zrobię to samodzielnie.
Odłożyłem telefon, po czym odpaliłem silnik i jechałem, w poszukiwaniu jakichś przechodniów.
Moim oczom ukazała się jakaś młoda kobieta. Zatrzymałem się obok niej, odsunąłem szybę.
— Dzień dobry, przepraszam. Wie Pani może gdzie jest rezydencja Carlo Rossi'ego?
Na dźwięk jego imienia, twarz nieznajomej przybrała groźny wyraz twarzy.
— Niestety wiem.
— Którędy?
— Niech pan dojedzie do tamtego wzgórza i za bilbordem skręci w lewo. Później trasa prowadzi prosto do loży tego pasożyta. — Uśmiechnęła się nerwowo i odeszła.
— Dziękuję.. — wymamrotałem niepewnie, a na mojej twarzy malowało się zdezorientowanie - Pasożyta?
Nieważne. Pojechałem wskazaną trasą, a po kilkunastu minutach ukazała mi się wielka, zdobiona, metalowa brama, która naprawdę robiła wrażenie. Ogród był ogromny, a za nim widniała spora rezydencja. Z przepychu do przepychu. Wyszedłem z samochodu i chwyciłem bagaże.
W mojej głowie pojawiły się już zarysy własnego domu. Chciałbym mieć drobny, ale klimatyczny domek na którymś ze wzgórz. Niestety, na czas zarabiania pieniędzy, muszę zamieszkać u Rossi'ego.
Zadzwoniłem do bramy, momentalnie się otworzyła. Przejście przez ogród zajęło mi dobre dwie minuty. Nacisnąłem na klamkę i otwarłem drzwi. Niecałe dwa metry ode mnie stał Carlo ze swym ujmującym uśmiechem.
— Witaj kumplu. — odparł, dumnie się prężąc. — Daj, wezmę to.
Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wziął ode mnie walizki i zaniósł do jakiegoś pokoju. Po kilku minutach wrócił.
— Ależ ja cię długo nie wiedziałem! — Krzyknąłem, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy.
— Ja ciebie też Dan. Kopę lat.
Usiedliśmy w salonie przy wspólnej kawie. Niespodziewanie z łazienki obok wyszła jakaś dziewczyna w samym ręczniku i poszła w drugim kierunku, zupełnie nas nie dostrzegając.
Twarz Carlo momentalnie przybrała bordowy kolor.
— A któż to?
— Koleżanka.
— Mhm. — Mruknąłem i spojrzałem na niego z uśmiechem.
Nie zmienił się nic a nic przez te wszystkie lata.
— To co, będziemy tu tak siedzieć, czy mam cię oprowadzić po domu?
— To drugie.
Wstaliśmy i zaglądaliśmy do każdego pokoju z kolei. Siłownia, osobista sala kinowa, pokój do gier [bilard, piłkarzyki], kilka sypialń, liczne łazienki. W pewnym momencie już się zgubiłem.
Ważne, że zapamiętałem gdzie znajdował się mój pokój. Prosto i pierwszy po prawej. Dobra, będę wiedział.
Carlo dał mi najładniejszą ze swoich sypialń do dyspozycji. Miłe z jego strony.
— Ach, zapomniałbym. — zatrzymał się — Mam psa.
— Nie ma z tym problemu.
— No cóż, nie jest to urocza kulka puchu, tylko potwór. — Zaśmiał się i pokazał mi jego zdjęcie na telefonie. Pitbull? Ajć. — Będę starał się trzymać go z dala od ciebie, więc nie powinieneś mieć z nim styczności.
— Dobrze, dzięki. — Odparłem z wyraźną ulgą.
— Dom jest do twojej dyspozycji. Co moje to i twoje. A teraz chodźmy na miasto. — Zaproponował, a ja potwierdzająco kiwnąłem głową.
Wsiedliśmy do samochodu Carlo, a ten podczas drogi pokazywał mi najważniejsze punkty w mieście.
Pogoda była piękna, słońce grzało mocno, jednak jego upalne promienie były zwalczane przez lekki, chłodny wiaterek.
Zgasiliśmy silnik, wyszliśmy z samochodu i udaliśmy się do parku.
Usiedliśmy na jednej z ławek i rozpoczęliśmy pogawędkę.
— Jaką masz pracę? — Zapytałem.
— Trener personalny. — Uśmiechnął się przebiegle i pokazał mi swoje mięśnie. Był naprawdę dobrze zbudowany.
Niespodziewanie naszą rozmowę przerwał dziwny dźwięk. Odwróciliśmy głowy w kierunku źródła. Jakaś nieznajoma niosła zakupy, a jej torba pękła i wszystko wysypało się na chodnik.
Obaj bez chwili zwłoki wstaliśmy, podeszliśmy w stronę kobiety i zaczęliśmy zbierać produkty.
Ktoś?
Bridget zaklepuje.
OdpowiedzUsuń