Młoda kobieta zamknęła za sobą drzwi od gabinetu.
Chwiejnym krokiem ruszyłem w kierunku biurka i opadłem na fotel, tracąc siłę w nogach. Zrobiło mi się ciemno przed oczyma.
— Arthur! — wrzasnąłem tak, że zapiekło mnie gardło.
Wnet stanął przy mnie asystent i położył obok stertę papierów do wypełnienia.
— Coś się stało?
— Nic, a nic! Po prostu mam ochotę się powydzierać na moich pracowników. — wybuchnąłem, nie mogłem się opanować.
— Ron... — oparł dłoń na moim ramieniu, jednak szybko się odsunąłem.
— Posłuchaj. Ta kobieta to detektyw. Wiesz o co podejrzewa Brown Inc.?
— O co..? - zapytał drżącym głosem.
— O nielegalne dochody i wyzyskiwanie imigrantów.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy.
— Co to oznacza?
— Przesłuchania i dociekanie, a potem skończę w ciupie razem z tym oszustem! — wrzasnąłem i zamilkłem na chwilę. — To dlatego Mira Transport przechodziło taki rozkwit, a ja głupi skusiłem się na kontrakt z nimi. Wpadłem w doskonale zastawioną pułapkę. — schowałem głowę w dłoniach. — Nie uwierzą mi, że jestem niewinny, zwłaszcza po tym, jak ten dupek mnie wrobił. Dzielenie się nielegalnymi zyskami? Wymyślił... Prędzej będę aresztowany za zabicie tego palanta, niż "nielegalne" dochody.
— Trzeba znaleźć jakieś dowody, Ron.
— Nie mam żadnych cholernych dowodów na swoją obronę! Nasza firma jest czysta jak łza, wszyscy pracownicy są ubezpieczeni i zatrudnieni zgodnie z prawem, ale co z tego, skoro miałem kontrakt z krętaczem, nawet o tym nie wiedząc! — moja twarz przybrała buraczany kolor ze złości — Gdybym wiedział, że zawieram pakt z diabłem... Do cholery! — wziąłem zamach i z całej siły uderzyłem pięścią w biurko, wywołując przerażenie u Arthura.
— Na pewno znajdziemy coś na naszą obronę. Samo to, że nasza firma posiada tylko i wyłącznie legalnych pracowników jest już dużym plusem na start.
— Oby to było takie łatwe, jak myślisz.
Wstałem i bez słów udałem się na najwyższe piętro wieżowca. Tam, gdzie pracował mój ojciec. Wparowałem do jego gabinetu, głośno trzaskając drzwiami, aż podskoczył w swoim fotelu.
Chciałem zadać mu to jedno pytanie, aby się upewnić.
— Czy kiedykolwiek nielegalnie zatrudniałeś w naszej firmie imigrantów?
— Nie, nigdy mi się to nie zdarzyło i mówię ci co z ręką na sercu.
— Ufam ci.
— Dziękuję. A teraz powiedz mi, co cię tu sprowadza.
— Mamy sprawę o nielegalne zyski z Mira Transport.
Wytrzeszczył oczy i położył dłonie na głowie, jednak po chwili się uspokoił.
— Nie mamy nic do ukrycia. — odparł i zaczął szukać papierów, które mogłyby się nam przydać.
— Idę do domu. Nie mam siły tu dłużej siedzieć. — wymamrotałem, zabrałem swoją czarną teczkę i pojechałem do apartamentu.
Bolała mnie głowa, ręce drżały, a gardło paliło się przez mój głośny krzyk.
Sięgnąłem po wino z szafki i wypiłem kieliszek dla rozluźnienia. Potem drugi. Trzeci.
O cholera, pusta butelka.
O cholera, pusta butelka.
Niespodziewanie zadzwonił do mnie Arthur.
— Stary, będzie dobrze! Mam coś!
— Cooo? — odpowiedziałem przeciągle.
— Nie mów mi, że...
Odpowiedziałem mu cichym chichotem i rozłączyłem telefon.
Po piętnastu minutach usłyszałem dzwonek do drzwi. Tak, to znowu Arthur.
— Cholera, Aaron! — wydarł mi butelkę z ręki i usadowił na kanapie.
Wiedział, że kiedy firma ma problemy, sięgam po alkohol.
— Wątpię, żebyś w tym stanie cokolwiek zrozumiał, więc.. — patrzył jak zasypiam na sofie i wyszedł.
□■□■□■
Obudziłem się o szóstej rano i zastałem obok karteczkę z napisem "Zajrzyj do tych dokumentów".
Najpierw musiałem zrobić coś z wykańczającym bólem głowy, dopiero później mogłem racjonalnie myśleć. Wziąłem kilka tabletek i przepiłem je wodą.
— Co my tu mamy... — otworzyłem teczkę i spojrzałem na przyniesione papiery. Zauważyłem wycinki z gazety o dawnych przekrętach prezesa Mira transport. Miał już kilka podobnych zarzutów na karku. Nasza firma nigdy nie miała problemów z prawem. Uniosłem wzrok na drugi dokument. Zdjęcia pracowników. — Cholera, sporo tych imigrantów.
Reszty papierów nie miałem ochoty przeglądać. Schowałem wszystko z powrotem do teczki i zamknąłem ją w sejfie, po czym zacząłem zbierać się do pracy.
□■□■□■
Przemierzałem biuro ze swym pewnym siebie uśmieszkiem. Żaden z pracowników nie może zauważyć, że coś jest nie tak.
Usiadłem na fotelu i analizowałem kolejne świstki. W końcu wybiła godzina dwudziesta. Zostałem na nadgodzinach, gdyż musiałem nadrobić to, czego nie zrobiłem wczoraj. Niespodziewanie usłyszałem czyjąś rozmowę. Przecież większość pracowników jest o tej porze w domu...
Wyszedłem na korytarz i stanąłem przy źródle dźwięku. Zaraz, to przecież gabinet Phila!
Prowadził jakąś ożywioną kłótnię telefoniczną i z tego co słyszałem, mówił coś o... Nielegalnych imigrantach?
Nie byłem w stanie usłyszeć nic więcej. Gdy kumpel się rozłączył, ukryłem się szybko w swoim gabinecie i nasłuchiwałem jego cichych kroków w kierunku windy. Wyszedł.
□■□■□■
Pragnąłem przeszukać jego gabinet. Tu i teraz.
Pociągnąłem za klamkę. Zamknięte na klucz. To dla mnie nie problem.Wyciągnąłem z kieszeni gruby pęk i otworzyłem drzwi.
W środku było schludnie. Przeszukałem wszystkie papiery, jednak nie znalazłem nic podejrzanego.
Włączyłem jego komputer. Też nic.
Jak mogłem posądzić o cokolwiek swojego przyjaciela? Przez moment obwiniałem się za to, że swoje niepowodzenia próbuję zwalić na innych, a jednak...
Po chwili stwierdziłem, że zerknę na jego pocztę elektroniczną. O w cholerę.
Moim oczom ukazała się obszerna korespondencja między Philem, a prezesem Mira Transport. Z tego co przeczytałem, Philip był tu tylko wtyką, która miała przekazywać informacje. Knuli, aby w razie wyjścia na jaw ich nielegalnych zatrudnień, obciążyć także nas.
Zrobiłem screenshoty wszystkich rozmów, wydrukowałem je i opuściłem gabinet, zamykając go na klucz, aby nie było żadnych podejrzeń.
W domu uporządkowałem dokumenty przyniesione przez Arthura oraz zrobione przeze mnie wydruki rozmów. Wszystko znajdowało się od teraz w obszernej, kartonowej teczce.
□■□■□■
Wziąłem na dzisiaj urlop i z samego rana ruszyłem w kierunku komisariatu. Poprawiłem garnitur, wyrównałem krawat i zaczepiłem pierwszego lepszego policjanta.
— Dzień dobry, mogę rozmawiać z detektyw Alexander?
— Powinna być w swojej sali. Zaprowadzę pana.
Moment później stałem przed drzwiami.
— To tutaj.
— Dziękuję.
Nacisnąłem klamkę i wparowałem do środka jak taran, rzucając na stół teczkę.
— Proszę to przejrzeć. Wszystko.
J.C.?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz