Strony

22 sie 2018

Od Althei C.D Billy Joe

Nic nie układało się tak, jak powinno. Ostatnie dni, tygodnie, to było dla mnie zupełne pasmo samych nieszczęść. Nie myślałam o niczym innym, jak o ustabilizowaniu swojej sytuacji finansowej, relacji z siostrą, odrzucaniu prób porozumienia się z ojcem. Wizyty u Billy’ego, którego stanem wyjątkowo się zainteresowałam, były nieskomplikowanym schematem. Każdego lub co drugiego dnia, kiedy próbowałam dojść do niego, zdążyłam tylko zapukać parę razy i mogłam odliczać sekundy dotąd, aż zgarnie mnie ochrona za poleceniem piosenkarza. A raczej wraka, jaki z niego został. W moich oczach przestał istnieć wizerunek inspirującego, energicznego piosenkarza, który okazał miłość i pomógł dzieciom w szpitalu. I nawet jego nagłe pojawienie się w barze zaskoczyło mnie wyłącznie na małą chwilę. Napawało nadzieją, że jednak coś wpadło do jego zagłuszonego problemami, alkoholem i lekami umysłu. Skoro mowa o problemach, moje przyciskały mnie powoli do ziemi, a choć starałam się ich nie ukazywać, to znacznie wykraczały poza granice mojej wytrzymałości. Zaczęłam nimi żyć. Nie mogłam się na niczym skupić, rzucałam nienawistymi spojrzeniami dookoła, nie patrzyłam pod nogi, taranując wszystko, co miałam na swojej drodze. Na przestrzeni mijających dni wykańczała mnie potrzeba wyzwolenia tych wszystkich emocji, wyżycia się, lecz rozum nadal grał w tym swoją rolę i nie pozwalał mi nawet o tym pomyśleć.
Puste mieszkanie, nie drgający telefon z pustą skrzynką odbiorczą. Zero kontaktu ze strony Lucii, która teraz przesiadywała u ojca – jedyny pozytywny aspekt tego tygodnia, czyli pójście na ugodę. Jeden, dwa kontakty w tygodniu i nic więcej. Choć nadal mnie to irytowało, okazało się lepszym wyjściem od wezwania do sądu oraz całkowitej utraty siostry. Tego samego dnia po pracy umiłowałam sobie samotność. Wyprowadziłam psa na dwugodzinny spacer z elementami cardio i odetchnęłam z ulgą, gdy padł zmęczony na swoje posłanie. Wtedy na myśl przyszło mi miejsce, o którym dawno nawet nie wspominałam. Jedenaste piętro budynku, zaraz obok opuszczonego złomowiska. Panorama miasta, ukazująca całe jego piękno tylko z jednej perspektywy, i tak właściwie byłam gotowa spędzić tam całą noc. Wraz z wdrapaniem się jaśniejącego księżyca na niebo, dostałam się schodami na samą górę. Zaniedbałam odrobinę kondycję, to był fakt nie do zaprzeczenia. Stres zabierał mi kontrolę nad własnym ciałem, oddechem, sprawiając, że musiałam powstrzymywać lekką zadyszkę na samym dachu budynku. Tam, oprócz nieznośnego szumu wiatru usłyszałam coś więcej, niż bym chciała – głos. Głos o tak znajomej barwie, że momentalnie stanęłam w miejscu i zastanawiałam się, czy nie zwariowałam.
- Billy? – Przybrałam zdziwiony wyraz twarzy, wpatrując się w plecy tego wraka, który zaraz potem spojrzał sobie przez ramię.
- Althea? Już myślałem, że to fani… czasami mam wrażenie, że mnie śledzą.
- Nie, to tylko ja. – Podążyłam w jego stronę. Wyglądał na trzeźwego, nawet o wiele zdrowszego, niż kiedy ostatni raz go widziałam. Pod błękitnymi oczami znalazłam tylko sine worki, które straciły dawny intensywny kolor, przypominajacy mi o jego obłędzie. – Wcześniej nie czułeś, że ktoś cię śledzi? Wiesz, przed twoją depresją – powiedziałam bez pohamowania.
Pokręcił delikatnie głową i znowu spojrzał na blask księżyca. Zrobiłam to samo i zajęłam miejsce metr od niego. Nie odwracałam wzroku od panoramy miasta, której światła odbiły się głęboko w moich oczach. Czułam jak mnie wręcz rażą.
- Od kiedy stałem się sławny, mam wrażenie, jakby ludzie byli za każdym rogiem. Nie mam prywatności. – Westchnął, odkładając gitarę. Z każdym kolejnym słowem moja mina stawała się jeszcze bardziej obojętna i nie mogłam nic na to poradzić. Nic. Po prostu moje problemy zbyt bardzo weszły mi na głowę, bym mogła teraz wysłuchiwać rozterek innych. Pomagałam do czasu, ale przychodzi ta granica, kiedy to ja czegoś potrzebuję.
- Billy? – Przerwałam mu, ściągając delikatnie brwi.
- Tak? – Poczułam, jak przerzuca na mnie swoje spojrzenie.  
- Jak mam na nazwisko? – Zapytałam. Tak po prostu.
W odpowiedzi otrzymałam tylko milczenie. Czułam na sobie jego wzrok, ale zdawało mi się, że jest kompletnie pozbawiony jakiejkolwiek wiedzy.
- Kiedy spytałeś, jak u mnie? Twojej siostry? Mamy, przyjaciół?
Ta cisza była kroplą, która przelała czarę goryczy.
- Kiedy ostatni raz pomyślałeś o kimś innym, do cholery? Twoja siostra, która próbuje mieć z tobą kontakt – zlewasz ją, jak to tylko możliwe. Odrzucasz matkę, która się o ciebie martwi. Odsyłasz mnie z kwitkiem, gdy chcę ci, ty tumanie, pomóc, a dostaje co? Ochroniarzy, którzy myślą, że jestem jakąś pierdoloną psychofanką. A ja mam totalnie wyjebane na twoją karierę. – Wskazałam na niego gwałtownie palcem, czując, jak każdy mięsień na mojej szyi niebezpiecznie się spina, tak jakby miał za chwilę wybuchnąć. – To ciebie widziałam przez ten cały czas, nie żadną gwiazdkę, która w kółko narzeka, zaczyna uważać fanów za natrętów, i nie cieszy się tym, co osiągnęła.
- Al... – zaczął mówić, ale urwałam mu tak szybko, jak się dało.
- Kiedyś myślałam, że nie jesteś tak cholernym egoistą, ale teraz zatraciłeś się tylko w sobie. Wiedziałeś, że kariera wiążę się z popularnością, a odrzucasz każdego po kolei, kto ma cię za idola. Wyszedłeś na ludzi, zacząłeś grać? – Zaklaskałam mu, dźwigając się na nogi. – Brawo! Ale świat ciągle kręci się wokół ciebie, Billy Joe Moliere – dodałam tak wyniosłym i sarkastycznym tonem, że zabrzmiało to nawet chamsko. – Zacznij skupiać się na kimś innym, niż na sobie i swoich rozterkach, to może w końcu poczujesz się lepiej.
Nie czekając na jego odpowiedź, po prostu poszłam w stronę włazu do wewnątrz. Byłam roztrzęsiona, czułam jak wszystkie moje emocje zwyczajnie wylewają się ze mnie i wcale nie było mi z tym tak dobrze, jak przewidywałam…

[Billy? Draamaaa]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz