Nietrudno było usłyszeć o wielkim powrocie Billy’ego Joe, który ukazywał się w każdej gazecie, każdym artykule w internecie i na ustach ludzi dookoła. Pewna część mnie planowała to zupełnie zignorować, chcąc, by ostatnie wspomnienie o nim, jakie zostało, to jego irytujący egoizm, stawianie siebie, swoich uczuć ponad wszystko inne. Spodziewałam się mieć nawet wyrzuty sumienia po tamtej chwili zupełnej szczerości wobec niego, ale czułam pustkę. Nie, to nawet nie była szczerość. Uświadamianie? Przywrócenie do rzeczywistości? Mogłam to nazwać w jakikolwiek sposób, ale zdecydowałam, że najlepszym określeniem była po prostu ogromna potrzeba wyżycia się. Wyrzucenie wszystkich myśli i nadwątlających emocji, na które w mojej głowie nie było już ani skrawka wolnej przestrzeni. Okrutny los chciał, by ofiarą tego niebezpiecznego wyładowania stał się właśnie Billy. Nie miałam bladego pojęcia, co mnie popchnęło, ale zaraz po pracy, gdy dowiedziałam się, że organizowany jest otwarty koncert, udałam się na niego. Co prawda nie na całe wydarzenie się zjawiłam, lecz moment, w którym siostra Billy’ego weszła na scenę, zapamiętałam doskonale. Przypatrywałam się dokładnie wszystkiemu z boku, nie chcąc ryzykować, że ktokolwiek będzie w stanie mnie rozpoznać. Ludzie nawet po tak wielu tygodniach nie potrafili wyrzucić z głowy tego, co działo się wcześniej – i ja do tych osób należałam. W chwilach podłamu zdarzało mi się wypominać sobie winę za wypadek, depresję piosenkarza, jego całe załamanie, ale teraz, widząc, jak znów promienieje na scenie, czułam jak każda zła emocja powoli słabnie. Z miłym ogniskiem, rozpalającym się gdzieś w moim wnętrzu, oglądałam cały tłum ludzi zwrócony w stronę Billy’ego, który uniósł swoje telefony i kołysał nimi delikatnie, tworząc piękne zjawisko.
Nie myślałam zbyt długo i dokładnie tak, jakbym wręcz czuła wewnętrzne pozwolenie, weszłam za scenę drogą dla upoważnionych. Nie zestresowałam się nawet widokiem dwóch rosłych ochroniarzy, którzy ledwo zdążyli mnie dostrzec, a już unieśli się na nogach. Zza rogu wówczas wyskoczyła dziewczyna, którą już gdzieś widziałam. Pewnie, że widziałam! Jakże szpital łączy ludzi.
- Althea! – Oczy Hannah dosłownie zaświeciły z wrażenia, jakby ujrzały coś zupełnie nieprawdopodobnego, ukrywanego przez lata.
- Hej, Hannah. – Na moją twarz bezwiednie wpłynął uśmiech. – Świetnie poradziłaś sobie na scenie. Chciałam…
- Porozmawiać z Billym? Pewnie, że tak. Ona ma prawo wejść – ostrzegła ochronę i zaraz pociągnęła mnie radosna za dłoń, wciągając za kulisy sceny. Można było tylko wyobrazić sobie moje skonfundowanie, kiedy mijałam ochronę o twarzach ściągniętych w wyrazie podejrzenia. Jeszcze przez dłuższy czas wkuwali we mnie uparte spojrzenia.
W końcu poczułam dziwne ukłucie wewnątrz, gdy po raz pierwszy od dłuższego czasu zobaczyłam Billy’ego. Nie słuchałam nawet Hannah, która wypowiadała słowa, jakie wydawały się zawiesić gdzieś w niespokojnej toni mojej głowy. Nie wiedziałam nawet, jak zareagować na jego widok. Wpatrywaliśmy się w siebie bez żadnych słów, może nie czując nawet potrzeby, by je wypowiadać. Jedno wiedziałam – dopóki Hannah nie wyszła, utrzymywała się wokół mnie blokada nie do zbicia. Potem słyszałam już tylko stłumione tabuny ludzi na zewnątrz, które jako jedyne mąciły tę ciszę.
- Al… Ja tak bardzo cię przepraszam. Tak bardzo skupiłem się na swoich problemach, że zapomniałem, że ty też możesz je mieć. A ja, jako twój przyjaciel powinienem cię wspierać. Tak, jak ty mnie… – odezwał się, jednak z początku moje usta pozostawały zamknięte.
- Ja nie powinnam tak na ciebie naskakiwać, przepraszam – wydusiłam w końcu, zsuwając spojrzenie z jego oczu.
- Koniec końców to dzięki tym słowom wiele mi uświadomiłaś… – Potarł kark, nieco zakłopotany, a przynajmniej tak sądziłam. – Dlaczego przychodzisz?
- Nieprawda – zaprotestowałam cicho. – Sam do tego doszedłeś. A przychodzę, bo chciałam ci tylko powiedzieć, że cieszę się, że wróciłeś. Udało ci się. – Rozejrzałam się dookoła, jakby mając na myśli zorganizowany koncert i presję z nim związaną, pod którą się nie ugiął.
Billy uśmiechnął się w odpowiedzi. I to było tyle. Za uchem szeptała mi cicha myśl, że być może powinnam przytulić go na zgodę, może spoliczkować za to, jakim był palantem, który nie szanował swojego życia. Wezbrał we mnie gniew, złość, ulga i duma jednocześnie. Może to dlatego, że widzę przyjaciela w znacznie lepszym stanie, z pomysłem na życie?
- Cieszę się, że przestałeś być idiotą. – Wymęczyłam lekki uśmiech, a mężczyzna ściągnął brwi w niezrozumieniu. – Skoro teraz już wiem, że nie wrócisz do niszczenia siebie, to nie będę wchodziła już z butami w twoje życie. Przepraszam, że musieli mnie wyciągać ochroniarze, ale to tylko pokazuje, jak zależy mi na twoim zdrowiu, kretynie – mruknęłam pod nosem. Żeby się tylko nie wzruszył.
[Billy? Totalny brak pomysłu na pociągnięcie tego xD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz