Strony

5 sie 2018

Od Althei C.D Billy Joe

    Ścierając kolejne blaty, wędrowałam wzrokiem po szerokości baru. Nic nie zapowiadało nawet żadnej zmiany. Przed oczami wciąż te same położenie stolików, niezmienny wystrój, powtarzające się twarze stałej klienteli. Drink zamawiany przez co drugą osobę. Róża, którą parę dni temu wręczył mi Billy, również zajmowała jedno miejsce na stoliku, we flakonie. Jej płatki wciąż wypełniała żywa, szkarłatna barwa. Ten piękny kwiat był pierwszym, jaki kiedykolwiek dostałam, dlatego jego widok w mojej dłoni zadziwił mnie równie mocno, co Nancy. Tak, w mniej zawalonych robotą chwilach zdarzało mi się wspominać niedaleką przeszłość, momenty, które zapadły mi szczególnie w pamięć i z chwili na chwilę dochodziło do mnie, że niezwykle trudno się ich pozbyć. Odebrałam parę zamówień i zobaczyłam, jak Will wychodzi z zaplecza.
    - Will, ty już po pracy? – Zatrzymałam go swoim z deczka niepewnym głosem. Zwrócił tylko głowę w moim kierunku, rzucając krótki uśmiech.
    - Tak, miałem na pierwszą zmianę. – Już miał kontynuować drogę do wyjścia, gdy zatrzymało go coś zupełnie niezależnego ode mnie. Wyciągnął karteczkę z kieszeni i podszedł z nią do blatu, za którym przygotowywałam sprawnie drinki. – Chyba masz dzisiaj szczęście. – Zostawił kartkę treścią do powierzchni i puszczając mi oczko, odszedł, nie dając mi nawet chwili na reakcję.
    - Ale… – Jęknęłam niezadowolona, podejmując próbę zatrzymania go siłami własnej wyobraźni, lecz jak można się domyślać, spełzło to na niczym.
    Wyrzuciłam z siebie głośne westchnienie i kończąc wszelką robotę, chwyciłam niepewnie karteczkę w dłoń. Palcami rozwarłam ją tak ostrożnie, jakbym co najmniej miała spotkać się z najmniej spodziewaną wiadomością, ukrywaną przez setki tysięcy lat przed cywilizacją. Jakie więc okazało się moje zdziwienie, gdy przed oczami widniał mi czyjś numer telefonu. Nie przepadałam za takim sposobem komunikacji – „podrzucę numer, może dotrze”. Jeśli nie było to poparte ważnym powodem, to czułam tylko zwykłą chęć zgniecenia takiego papierka w dłoni. Zdecydowałam się zadzwonić zaraz po końcu zmiany.
    Numer w głowie miałam jeszcze pozostałe parę godzin. Wtedy zabrałam swoje rzeczy z baru, wywiązałam się z ostatnich zobowiązań i zarzucając torbę na ramię, przeszłam przez wyjście. Od razu przywitał mnie lekki powiew wiatru. Rozejrzałam się parę razy w obie strony ulicy, by przypadkiem nie zostać zmiażdżoną przez sporego tira, i wpatrzyłam się ponownie w zmiętoloną pobytem w kieszeni kartkę. Czy ja ten numer kojarzyłam? W umyśle naraz kumulowało mi się setki myśli, nie widziałam nawet której się uczepić i ostatecznie żadna nie miała pozytywnego wydźwięku. Zbierając się na odwagę, przyłożyłam telefon do ucha, z konsternacją oglądając teren dookoła, żeby przypadkiem właściciel numeru nie czaił się zaraz za rogiem. Uspokój się, Al, nic się nie dzieje. Odpowiedziało mi parę sygnałów, aż nie dobiegł do mnie charakterystyczny, męski głos, który rozwiał każdą moją wątpliwość w jedną chwilę.
    - Halo, kto dzwoni?
    - Złodziej – odparłam niskim głosem, mając nadzieję, że brzmię jak prawdziwy mężczyzna, lecz moja powaga nie przetrwała zbyt długo. – Althea. Dzisiaj dostałam twój numer.
    - Więc doszedł. – W jego głosie dało się wyczuć zadowolenie. – Will wiedział, o kogo chodzi. Dobrze, że nie musiałem tłumaczyć. – W tle słyszałam wyraźny ryk auta, co sugerowało, że Billy prowadził.
    - To był ciekawy sposób na przekazanie numeru. Co się stało, że ktoś musiał cię wyręczyć? – Podniosłam jedną brew, wiodąc ścieżką ulokowaną w samym centrum parku.
    - Gdzie tam wyręczyć. – Usłyszałam ciche prychnięcie. – Nie miałem zbyt wiele czasu, a numer telefonu ułatwiłby nam jakiś kontakt. Wybacz, w kółko tylko wywiady i koncerty.
    - Nie ma sprawy, rozumiem. Praca pracą, nie zawsze ma się czas, zwłaszcza jeśli jest się idolem połowy kontynentu. – Wzruszyłam ramionami, a mój głos wydawał się zupełnie neutralny.
    - Fajnie, że rozumiesz. Chcesz może wyjść na kolację dziś wieczorem? Postaram się zadbać o prywatność – zaznaczył, wiedząc, że nikt z nas nie miał ochoty jeść w towarzystwie paru aparatów. Ostatnie, co chciałam, to rozgłos. Wręcz byłam pewna, że gdy tylko jeszcze raz pojawię się gdzieś na okładce razem z Billy'm, to dłużej nie zamierzam tego ciągnąć, bez względu na to, czy go lubię, czy nie. Prawdopodobnie.
    - Nie jestem pewna. Mam trochę na głowie, opiekę nad siostrą – zaczęłam lamentować po cichu, a mój głos kompletnie stracił swój entuzjazm. W głowie pojawiło mi się milion przeczących myśli, ale była też jakaś część, która odpowiadała twierdząco na jego propozycje.
    - Powinnaś się rozluźnić, dlatego zgódź się. A siostra? Ile ma lat?
    - Szesnaście. – Przetarłam zmęczone oczy.
    - Wierz mi, dziewczyny w jej wieku domagają się choć chwili dla siebie. – Mimo że nie widziałam jego twarzy, czułam, jak rośnie na niej delikatny uśmiech. – To jak?
    - No nie wiem… – jęknęłam już po raz drugi, jednakże ostatecznie uległam. – No dobrze, niech będzie. Która godzina i gdzie?
    - Wyślę wszystko wiadomością, więc wyczekuj jej. Do zobaczenia, Al.
    - Do zobaczenia. – Ledwo zdążyłam skończyć zdanie, a pojedynczy dźwięk przerwanego połączenia uderzył mi w ucho.
    Schowałam telefon do kieszeni i udałam się prosto do domu, gdzie, jak się okazało, Lucia nie robiła nic szczególnie ciekawego. Pochylała się nad biurkiem w swoim pokoju, odrabiała lekcje i gdy weszłam, mruknęła tylko ciche hej, Alti. W odpowiedzi rozczochrałam jej ułożone dotąd włosy tylko po to, by z cichym burknięciem znów przywróciła je do dawnego stanu. Jak zawsze wypytałam ją o spędzony dzień, poprzeszkadzałam odrobinę i można wyobrazić sobie jej zdziwienie, gdy dowiedziała się o moim wyjściu. Mieszanka podejrzliwości, zdziwienia i dezaprobaty namalowała się na jej twarzy. Zresztą, innej reakcji się nie spodziewałam. Na przygotowanie do spotkania poświęciłam równo pół godziny. Jak każdego dnia, rozpuściłam włosy, zrobiłam subtelny makijaż i nie starałam się, by wyglądać nazbyt elegancko. Wybrałam tylko czarną, krótką sukienkę bez żadnych zdobień, która chociaż sprawiała wrażenie, że nie pokazuje się w niej na co dzień. Po otrzymaniu informacji, że spotkanie ma odbyć się w drogiej restauracji, nie mogłam założyć zwykłego topu i jeansów, bo spaliłabym się ze wstydu.
    Po niespełna parunastu minutach udało mi się dojść do restauracji. Billy przez dobre parę minut rozmowy nalegał, że podjedzie pod moje mieszkanie i zabierze mnie autem, ale za każdym razem spotykał się z moją gorzką odmową. Nie chciałam go dopuszczać do swojego miejsca zamieszkania. Nie znam tego mężczyzny zbyt dobrze, a wiem tylko, że otaczają go o wiele lepsze warunki. Wbrew temu, że miałam go za normalnego gościa, to nie mogłam przewidzieć żadnej jego reakcji.
    Zanim dotarłam do restauracji, był już wczesny wieczór, a na czyste niebo wkradły się pierwsze pomarańczowe smugi, malujące odległy horyzont. Koło wykwintnego budynku, wręcz otoczonego osobistościami, zauważyłam wysoką, odwróconą sylwetkę, opierającą się o srebrne BMW. Gdy tylko zwrócił się w moim kierunku, nienagannie ułożone włosy zakołysały na wietrze. Na twarzy bez żadnego zawahania rozpoznałam Billy’ego i uśmiechnęłam się w jego kierunku.

[Billy Joe?]

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz