Czy wiedziałem, że to kłamstwo?
Możliwe, że gdzieś podświadomie po prostu domyślałem się, że po prostu chciałby stąd zniknąć i nigdy więcej nie pokazać się przed moimi oczami. Możliwe, że w ogóle go nie wyłapałem, jak reszty kłamstw Nivana Oakleya. Bo to mu trzeba było przyznać. Ta cholera potrafiła to robić i chyba robiła to prawie zawsze, w prawie każdym momencie dyskusji, ba, myślę, że i podczas rozmowy o niezbyt ładnej pogodzie potrafiłby mruknąć jakieś niezauważalne wtrącenie, że przecież na niebie świeci słońce, nawet jeżeli by lało. Sam nie do końca wiem dlaczego.
Chyba mniej bolałoby zwykłe “słuchaj, chyba musimy to wszystko skończyć” niż fałszywy numer zostawiony na moim stole, który oznaczał tylko jedno.
Czekała na mnie kolejna, długa rozłąka, może i życiowa. I w sumie prawdopodobnie miało mi to wyjść na dobre, prawda?
Chciałem zadzwonić następnego dnia, może dwa dni później, bo uważałem, że robienie to tego wieczora raczej wyszłoby na wyjątkowe narzucanie się i natrętność. A takiego wrażenia zrobić raczej nie planowałem.
Wracając, po prostu któregoś wieczora, leżąc i wiercąc się na kanapie z tą jeszczenie nieszczęśliwą karteczką z
I się dodzwoniłem.
Do, myślę, że ładnej, pani z bardzo ładnym, aksamitnym głosem i melodyjnym śmiechem, z którą prawdopodobnie podczas innego wieczora bardzo chętnie spróbowałbym się umówić, zresztą, mógłbym nawet spróbować i teraz, w końcu dalej miałem jej numer.
Ale nie był to Nivan Oakley.
Rozłączyłem się, pospiesznie i nieporadnie przepraszając, co wprawiło ją w jeszcze głośniejszy śmiech. A następnie po prostu odrzuciłem od siebie telefon, byle dalej i po raz kolejny podczas naszych przygód z kiedyś niebieskowłosym chłopcem schowałem swoją twarz w dłonie, biorąc głębszy, bardziej nerwowy oddech, zastanawiając się, co ja, kurwa, zrobiłem źle.
Bolało i to bardzo, a oczy w końcu nieprzyjemnie zaczęły piec od słonych łez. I oczywiście, że w emocjach próbowałem zmieniać cyfry w podanym przez niego numerze, wklepywać różne kombinacje, przestawiać je wszystkie, jak w anagramie. Ale w pewnym momencie po prostu się w tym wszystkim pogubiłem, a kartkę wyrwaną z kalendarza ze wszystkim, co wpadło mi do głowy, porwałem i wyrzuciłem.
Bo najwidoczniej Nivan Oakley po prostu nie chciał mieć ze mną już nic wspólnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz