Strony

26 sie 2018

Od Charlesa do Odette

Ostatni dzień zdjęć zawsze mija wszystkim w dobrych nastrojach. Zwykle nie ma też wtedy tyle dubli, bo wszystko jak za dotknięciem magicznej różdżki wychodzi za pierwszym razem. Myślę, że wiele osób motywuje fakt, że po tych ciężkich tygodniach pracy, można wreszcie cieszyć się dobrze wykonaną robotą i wybrać się na pożegnalne piwko. Czy ja jako kaskader też mogę powiedzieć, że dla mnie to taki luźny dzień? Hmm... Jeśli miałbym kij od szczotki zamiast kręgosłupa, to bym stwierdził przy pomocy pompatycznego tonu "W mojej pracy nie ma czasu na chwilę rozluźnienia, bo może skończyć się to śmiercią". Jednak ja nie należę do sztywnych ludzi. Mi to w sumie jest troszkę smutno. Kończę kolejną robotę, gdzie poznałem masę świetnych ludzi i jednego debila (tak, to o tobie Dick... i to imię, takie adekwatne). A teraz czekam sobie na mój ostatni numer i siedzę na krzesełku dla reżysera, które zwinąłem szanownemu panu Dobbs. Ciekawe, czy już się skapnął? Uśmiechnąłem się do siebie.
-Co tam mój piękny Loki? - Spojrzałem w dół na kudłate szczęście, które swym spojrzeniem ciemnych ślepi hipnotyzował mnie. Kiedy do niego powiedziałem, machnął ogonem i przestąpił z łapki na łapkę, jakby na coś czekał. Pewnie czeka, aż zacznę się z nim bawić. Wziąłem, więc szarpaka, którego trzymałem obok i pokazałem psiakowi. Ten natychmiast chwycił materiał i zaczął ciągnąć w swoją stronę. Pochłonięty zabawą z psem, nie zauważyłem, jak ktoś do mnie podszedł.
-Ehem...- Usłyszałem donośne odchrząknięcie. - Charles, może sprawdzisz, czy nie musisz rzucić się z wieżowca?
Ups, to chyba reżyser skapnął się, że nie ma na czym usiąść.
-Panie Dobbs! - Uśmiechnąłem się do niego szeroko. - Przyszedł pan po swoje krzesełko? Jest naprawdę wygodne. - Wstałem i oddałem przedmiot właścicielowi.
-Wiesz, jeśli człowiek musi w nim spędzić czasami prawie 12 h, to nie może być inaczej. - Jego głos stał się łagodniejszy a na ustach malował się leciutki uśmiech.
-Potrzebują mnie chyba. - Zerknąłem na ekipę techników i pomachałem do nich. - Do zobaczenia na imprezie!
-Do widzenia. - Mruknął i zabrał się ze swoim krzesełkiem. Loki ruszył za mną. Widziałem już przygotowane materace i platformę. Dobbs nie żartował. Będę skakać z wieżowca. Znaczy w filmie będzie wyglądało, jakbym skakał z dachu jednego budynku na drugi. W warunkach studio będę musiał tylko skoczyć z jednej platformy na materac. Z wysokości 20 metrów. Oczywiście można to zrobić normalnie na prawdziwych budynkach, ale góra miała inne spojrzenie na tą scenę. Takie skakanie nie jest zbyt interesujące.
-Craze, zajmę się Lokim, oki? - Zapytała urocza blondynka, Haz, która jest młodszą asystentką scenarzysty, czyli w sumie robi wszystko i nic. Mój piesek już ją zna, więc ochoczo podszedł do jej wyciągniętych rąk.
-Chyba nie ma nic przeciwko. - Uśmiechnąłem się na ten widok. Podszedł do mnie kierownik ekipy technicznej, Rick Walls.
-No stary, uprzęż gotowa. Wskakuj w linki i pokaż jak latasz. - Klepnął mnie po plecach.
-Ciekawe, czy bez linek dałbym radę? - Zażartowałem.
-Myślę, że nie ma takiej opcji. - Rick chyba wziął to zbyt poważnie. Doskonale wiedziałem, że nie mogę skakać bez zabezpieczeń.
-Dobra, to czas na mnie. - Skinąłem głową i podnośnik wzniósł mnie na platformę. 20 metrów w zamkniętej hali, nie robi takiego wrażenie, jak 20 metrów gdzieś na powietrzu. W sumie to wcale nie robi wrażenia. Westchnąłem. Następny film muszę znaleźć ze scenami, gdzie będę mógł wykorzystać swoje umiejętności jeździeckie, albo robić coś naprawdę zwariowanego. Ubrałem uprzęż, sprawdziłem dwa razy wszystkie zapięcia. Stanąłem na iksie z białej taśmy, skąd miałem ruszyć biegiem. Wcześniej wszystko zostało mi wyjaśnione oraz zrobiono mi potrzebną charakteryzację. Czekałem tylko na znak, który miał być głośnym klaksonem. Ostry dźwięk przeszył moją głowę, więc spiąłem wszystkie mięśnie i ruszyłem biegiem. Odbiłem się od krawędzi platformy i machając rękoma oraz nogami, jakbym biegł w powietrzu, skoczyłem. Ta chwila w powietrzu zawsze jest przyjemna. Gdyby, jeszcze nie było tych linek, czułbym całkowitą wolność. Przez kilka sekund, ale zawsze. Przy lądowaniu zrobiłem przewrót przez bark i podniosłem się na nogi.
- I jak? Dubel nie potrzebny? - Odgarnąłem kosmyki z czoła, które w trakcie lotu całkowicie się potargały.
-Było idealnie, świetna robota Winchester. - Zostałem pochwalony i w sumie to była moja ostatnia scena w tym filmie, więc miałem już oficjalnie wolne. Jednak zostałem jeszcze na planie, żeby później ze wszystkimi wybrać się na imprezę.
***
Wylądowaliśmy w klubie, w którym dudniła głośna muzyka. Wszyscy rzucili się do baru, gdzie zaraz barman lał pierwsze kolejki. Ja oczywiście zamówiłem tequille, która miło zapiekła w gardle. Następnie postanowiłem sobie potańczyć z Haz, która od początku bardzo intensywnie się we mnie wpatrywała. Po chwili równie intensywnie penetrowała moje usta przy pomocy swojego zwinnego języczka. Nie, żeby mi się to nie podobało... Jednak nie byłem pewien, czy tak akurat wypada, skoro i tak więcej się nie zobaczymy. Mimo to, odrzuciłem swoje dziwne rozmyślenia na bok i poddałem się gorącemu rytmowi nocy. Alkohol lał się strumieniami, ale dzięki mocnej głowy nadal miałem wszystko pod kontrolą. W obieg poszła też wszechobecna w świecie show biznesu kokaina. Wciągnąłem jedną kreskę i dałem sobie spokój. Taka dawka wystarczyła by poczuć nadmierne pobudzenie wywołane obecnością narkotyku we krwi oraz nadal dostarczanym alkoholem. Impreza przeniosła się na dach budynku, gdzie był wielki basen, bar a także mnóstwo stolików i leżaczków.
-Ej ty! Kaskader! Skocz z tej anteny do basenu! - Ktoś z tłumu znajomych twarzy prowokacyjnie wyciągnął palec w kierunku rzeczonej anteny. Była to konstrukcja z rodzaju tych mniej stabilnych i lekko zardzewiałych. Miała może jakieś 5 metrów, więc niewiele jak na skok do wody. Prychnąłem. Zdjąłem koszulkę i spodnie, zostałem w samych bokserkach. Zacząłem wdrapywać się po antenie, która niemiłosiernie skrzypiała, ale ze względu na działanie narkotyku i alkoholu, jakoś słabiej to słyszałem. Wszedłem na sam szczyt, pomachałem do wszystkich i skoczyłem na bombę do błękitnej wody basenu. Poczułem jak w zetknięciu z taflą wody, moja skóra zapiekła a następnie dookoła na chwilę zapanowała cisza, ponieważ wszystkie dźwięki zostały stłumione przez otaczającą mnie ciecz. Kiedy się wyłoniłem rozległy się pojedyncze oklaski, gwizdy i mnóstwo podekscytowanych głosów. Chyba właśnie stałem się rozrywką tej imprezy. Zdarza się, ale jakoś mnie samego niewiele ruszył ten skok. Może gdybym był trzeźwy? Ale tak? To było nic.
***
Do swojego studio wróciłem po 7 i od razu dopadł do mnie Loki, który wprost błagał mnie o wyjście na spacer. Wziąłem tylko kurtkę, by było dość chłodno i ruszyłem z psiakiem do parku. Byłem niesamowicie zmęczony i nadal lekko pijany. Możliwe, że już nie było tego po mnie widać, ale ja nadal czułem posmak alkoholu w ustach. W pewnym momencie Loki się szarpnął odrobinę za mocno i smycz po prostu wysunęła mi się z ręki, która jakoś nie bardzo miała siłę chwytać uciekający materiał.
-Loki! Stój! - Krzyknąłem za puchatym zwierzakiem. Lecz ten pognał wprost pod nogi niewielkiej blondynki, która najwyraźniej sobie spokojnie biegała. Psiak zadowolony zaczął ją obskakiwać, a pani zamiast się oburzyć, zatrzymała się i przykucnęła przy tym małym nicponiu. Poczułem, że ta dwójka obdarzyła się wzajemną sympatią niewinnych stworzeń. Podszedłem do tego uroczego obrazka i z lekko wczorajszym uśmiechem na ustach sięgnąłem po smycz.
-Przepraszam, ale wyrwał mi się z ręki. Silna bestia z niego. - Przewróciłem oczyma.
-Nic nie szkodzi. Bardzo lubię psy. - Blondynka uśmiechnęła się uroczo. - Ten jest cudowny! Jak ma na imię?
-Loki. - Odparłem. - A jego właściciel Charles, jakby panią to interesowało.- Zaśmiałem się.
<Odette? >
+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz