W głównym holu było gwarno jak w ulu. Policjanci biegali w tę i z powrotem, między biurkami, do laboratorium, archiwum lub automatu z kawą. Właśnie przy nim, na jednym z plastikowych krzeseł znalazłam Brown'a.
Uparł się, żeby przyjechać tu wraz z zatrzymanym, choć nie było takiej potrzeby. Teraz czekał na jakąkolwiek nowinę, a ja oczywiście robiłam za gołębia pocztowego.
- Mam dobrą i złą wiadomość. - oznajmiłam, stając przed nim. - Dobra jest taka, że zostaje pan tymczasowo zwolniony z zarzutów.
Posłał mi cyniczny uśmiech. Jakby myślał, że z przyjemnością wszystkich w tym mieście posłałabym do paki. No... może nie wszystkich, ale większości z pewnością by się to przydało.
- A zła?
Usiadłam obok niego, splatając ręce przed sobą.
- Psycholog zdiagnozował u Gartney'a chorobę psychiczną. Na jego komputerze znaleźliśmy wiele dowodów wykluczających pańską winę, ale w rozprawie sądowej jego zeznania nie będą brane na poważnie.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że pana rola jest tu skończona. Teraz wszystko w mojej i porucznika Gilberta sprawie, żeby wsadzić Mirę za kratki.
Brown wstał i spojrzał na mnie twardym wzrokiem.
- Naprawdę już nic nie mogę zrobić?
Pomyślałam o Danielu. O jego wieloletnich staraniach, żeby sprawiedliwości w końcu stało się zadość. Teraz był tak blisko, a wszystko znowu mogło pójść na marne. Nie, nikt tutaj nie pomoże. Musimy sami się z tym uporać.
- Proszę iść do domu. Zapomnieć o tym wszystkim.
Wstałam i odeszłam, mijając go.
***
Kilka godzin później siedziałam w swoim ulubionym miejscu - barze, będąc już po drugim shocie. Normalnie nie przychodziłam tu w środku tygodnia, ale to był naprawdę spaprany dzień.
Barman o szlachetnym imieniu Jerry postawił przede mną trzeciego drinka.
- Ciężka dziś była robota, J.C.? - spojrzał na mnie wyrozumiale, z nutką rozbawienia.
- Nie masz pojęcia. - rzuciłam, połykając zawartość kieliszka jednym haustem. - Jeszcze raz to samo.
- Co na to kapitan?
- Mam to w gdzieś.
Powoli muzyka zaczynała wciągać mnie w swoje sidła. Zawieszone w powietrzu stopy bujały się w rytm taktu, mięśnie ramion rozluźniały się. Niemal byłam w stanie się odprężyć. Niemal.
- Paaani detektyw! - usłyszałam znajomy, nieco zmieniony pod wpływem procentów głos. Po chwili krzesło obok mnie odsunęło się i usiadł na nim Aaron Brown we własnej osobie. Tylko tego mi teraz brakowało.
- Pan Brown. - rzuciłam, niechętnie zwracając na niego uwagę. Nie wiedziałam, jakie ma zamiary, tym bardziej pod wpływem alkoholu. - Co pan tu robi?
- Nie pan. - zaprotestował, kręcąc głową. - Aaron. A Ty masz na imię... Joanne? J.O.?
- J.C. - mruknęłam cicho, ale usłyszał. - Czy mogę już w spokoju użalać się nad swoim życiem?
- Naprawdę? - wyprostował się na krześle. - To właśnie robisz?
- A nie to robią wszyscy tutaj? - spytałam, patrząc mu w oczy.
Westchnął, odwracając wzrok. Nagle złapał mnie za rękę z figlarnym błyskiem w oku.
- Możemy to sprawdzić.
Aaron?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz