Strony

26 sie 2018

Od Nivana cd Antoniego

Nie spodobało mi się to szybkie odwrócenie spojrzenia, bo nagle cały Watson zrobił się jakiś taki... Mniejszy. Wątłej postawy i zagubiony w tym wszystkim, nawet jeśli wydmuchiwał chmury dymu. I kto tu był smokiem, co, panie Adamie?
— Czyli to... tyle? — spytał i och, nie, proszę, Adam, tylko nie ten zagubiony, zrezygnowany i niepewny ton, nie rób mi tego. — Naprawdę na tym kończymy? — spytał, zerkając prosto w moje oczy, a ja starałem się walczyć z myślami, bo nie mógł mnie teraz tak traktować, nie mógł tego robić, po prostu nie, nie zgadzałem się.
Mieliśmy skończyć, mieliśmy się rozejść, zapomnieć, sam tego chciałeś, przestań pogrywać w pokera.
— I ty masz lepsze poczucie humoru — rzucił, a ja drgnąłem, nie do końca uradowany ze słów. Pogarszał sytuację. Przynajmniej mi. Ja naprawdę chciałem go już zostawić w spokoju. Ja już nie chciałem krzywd i ludzkich łez. A płakał i wiedziałem to i widziałem to, bo nawet teraz miał zaszklone oczy.
Nienawidziłem tego.
— Zdecydowanie lepsze, nawet jeżeli niezbyt inteligentne. No i z nią raczej nie będę palić w łóżku — rzucił i się zaśmiał.
Mnie do śmiechu w tym momencie zdecydowanie nie było.
— A może jednak kawa lub piwo?
Pociągnąłem nosem...
Kurwa, nie, nie tym razem, proszę.
Pełne, ładnie wykrojone usta. Lekko pożółkłe zęby. Nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie. Może dalej pamiętałem smak śliny pomieszanej z tytoniem. Czemu już nie widziałem przy nich zielonych jabłek?
Nos, długi prosty. Raz na jakiś czas wypuszczający odrobinę dymu. Chciałbym go „ukraść”, tak jak kiedyś, licząc, że gdy zacznę z nim uciekać, poleci za mną na drugą stronę ulicy.
Brwi. Również perfekcyjnie wyregulowane, chociaż nie potrzebował do tego pęsety, czy innego gówna.
Nie bez powodu ominąłem oczy.
Tak łatwo poddawałem się namiętnościom.
„Kawa lub piwo”. Wszyscy, którzy nas znali, wiedzieli, jak się to kończyło za każdym razem. Nie wiem, czy koniecznie tego chciałem. Nawet jeśli rzeczywiście tym razem miał być to tylko i wyłącznie ten napój, nic więcej.
Zabrałem mu resztkę papierosa, specjalnie nawiązując kontakt z jego dłonią jak największą powierzchnią własnego ciała. Pozwoliłem sobie wziąć buszka, a następnie bezceremonialnie zbliżyć się do mężczyzny i oprzeć prawy policzek o prawe ramię, zawieruszając moją prawą nogę gdzieś między tymi jego i zawieszając prawą dłoń gdzieś na jego płaszczu w okolicach biodra, może wciskając palec w jakąś szlufkę, czy inne cholerstwo.
Wydmuchnięcie dymu. Zaciągnięcie się. Wydmuchnięcie. Kilka razy, bo stres zgrabnie na mnie przeskoczył, dłonie drżały ze zdenerwowania, a oczy były coraz bardziej mokre i wcale mi się to nie podobało.
Dopiero co kłamałem. Dopiero co mnie uderzył. A teraz jak ostatni bachor, słabo się do niego przytulałem, licząc na to, że uraczy mnie, chociaż paluszkiem ułożonym na lędźwiach.
— Mieliśmy to zakończyć — wyszeptałem, strzepując papierosa z dala od naszych ciał. — Sam tego chciałeś, Adam. Musimy się zdecydować, bo ja nie mam ochoty żyć w wiecznej niepewności i pod znakiem zapytania. A szczególnie nie w takich kwestiach. — Otarłem się delikatnie o przyjemny materiał. Kocie nawyki ze szkoły jednak pozostawały we krwi. — Jeśli chcesz, zostanę — odsunąłem twarz od ramienia, by znaleźć się na dosłownie kilka centymetrów od tej jego — obiecuję, że nie ucieknę. Pod warunkiem, że powiesz mi wszystko, co zalega ci na żołądku od tamtego dnia i pozwolisz mi jakoś to odpokutować. Ja chcę to naprawić, mimo wszystkich tych idiotyzmów, Watson.
Zmienny jak pogoda w kwietniu.
Tak mówiła Falka. Może miała rację.
Nie potrafiłem okazywać tego wszystkiego normalnie.
— Tylko powiedz, czego ode mnie żądasz. Potrzebuję krótkich, zwięzłych komunikatów. Inaczej się gubię. Wiesz o tym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz