Strony

16 sie 2018

Od Noah CD. Louise

Z tego bezsensownego bełkotu zdążyłem wyłowić tylko dwa zrozumiałe dla mnie słowa.
— Przepraszam Nooooah! — uniosła na mnie swe błagalne spojrzenie i oparła głowę o moją klatkę piersiową, a jej policzki lekko się zaczerwieniły.
Hmm, co ja teraz powinienem zrobić?
Mój wzrok umknął na błyszczący w stojaku tasak. Nie, nie chcę skończyć w więzieniu, będąc tak młodym.
Wyrzucić z domu? Ach, to doskonały pomysł.
A może przytulić? Ha, dobre sobie! Lepszego żartu w życiu nie słyszałem.
Cichy głosik w mojej głowie, odezwał się swym żałosnym, ledwo słyszalnym głosem.
Jakbyś chociaż raz spróbował być miły, korona by ci z głowy nie spadła, królu złoty.
Spojrzałem w dół, z lekkim zdezorientowaniem lustrując wzrokiem Lou. Wydawała się naprawdę przejęta.
Może rzeczywiście powinienem? Nie.
Uniosłem ręce, już ulegając, jednak zatrzymałem je na moment, aby po chwili położyć je na plecach dziewczyny i mocno ją uściskać.
— Kiedy cię poznałem, od razu wiedziałem, że masz problemy psychiczne, więc spodziewałem się, że odstawisz taką akcję. — klepałem ją po plecach mocno, zdecydowanie zbyt mocno, szczerząc swoje białe zęby.
— Dziękuję, też cię lubię. — odepchnęła mnie delikatnie i zaczęła udawać obrażoną.
Nasze czułe wyznania przerwał dzwonek mojego telefonu. Zerknąłem na wyświetlacz: Aaron.
Zaraz, co? Nie dzwonił do mnie od kiedy skończyłem osiemnaście lat i nagle się odzywa? Albo musiało się coś stać, albo mam zwidy i to ja jestem chory psychicznie.
Drżącą dłonią odebrałem telefon i zmarszczyłem brwi. Wnet usłyszałem jakże mi znajomy, niski głos brata.
— Witaj Noah.
— Czego chcesz?
— Mam problem z samochodem, pomógłbyś mi go naprawić?
Przewróciłem oczyma i mocniej zacisnąłem telefon w dłoni.
— Jasne, ja będę harował, a ty usiądziesz na ławeczce i będziesz popijał kawkę, cynicznie się uśmiechając.
— Noah…
— Nurzasz się w pieniądzach, a szkoda ci wydać trochę avarów na mechanika? — zaśmiałem się złośliwie. Wręcz plułem jadem.
— Naprawimy go razem. To nie było pytanie, tylko stwierdzenie, więc wpadnę do ciebie za godzinę. To pilne.
— Wydawaj rozkazy swoim współpracownikom, a nie mnie. Co ty sobie myślisz?
— Do zobaczenia za godzinę.
— Pocałuj mnie w… — zamilkłem i spojrzałem na wyświetlacz.
Rozłączył się.
Stałem na środku, zaciskając zęby i miażdżąc wzrokiem wszystko i wszystkich.
— Uciekaj czym prędzej drzwiami, oknami, czymkolwiek, inaczej będziesz miała nieprzyjemność poznać mojego brata.
Dziewczyna wyglądała na mocno zdezorientowaną.
— Wątpię, żeby był bardziej wredny od ciebie. — zaśmiała się cicho, jednak ja nie miałem humoru na żarty.
— Wredny? Ależ skąd. On jest moim przeciwieństwem. — uśmiechnąłem się sztucznie i zerknąłem na kałużę soku pomarańczowego. Wypadałoby to zetrzeć. — A zresztą, robisz to na własne ryzyko.
Chwyciłem za leżącą na półce szmatę i zacząłem ścierać napój, zbierając jednocześnie odłamki szkła.
Lou przez ten czas siedziała na sofie i oglądała telewizję.
Jaki uroczy widoczek. Tłucze moje szklanki, wyjada ukochane lody, buszuje w telefonie i podgląda mnie w samej bieliźnie, a teraz siedzi i patrzy się w ekran, jak gdyby nigdy nic.
Noah mechanik, sprzątacz, kucharz i sługa starszego brata wyściera wszystko z uśmiechem na twarzy.
Dobrze Noah, uspokój się. Nie możesz wyładowywać swojej agresji na tej małej, rudowłosej dziewczynie. Fakt, może jest nieco irytująca, jednak nie można zwalać na nią winy za to, że mój braciszek rozkazał mi naprawić swoje auto, gdyż prawa ręka jakże znanej firmy Brown Inc. nie może nawet tknąć niczego, co mogłoby pobrudzić palce szanownego jegomościa.
Po wysprzątaniu nieszczęsnego soku pomarańczowego, który miał być herbatą dla księżniczki, usiadłem obok Lou i rozpocząłem proces samoogłupiania.
Kiedy wystarczająco rozmiękczyłem sobie mózg uroczymi [nie] telenowelami, usłyszałem przerażający dzwonek do drzwi, który nie zapowiadał niczego dobrego.
Moje ciało zastygło w bezruchu, a Lou z zaciekawieniem przyglądała się temu zjawisku, jakbym był jakimś eksponatem w muzeum.
— Noah?
— Dobrze, już idę mu otworzyć. — uderzyłem rękoma w kolana i powoli kierowałem się w stronę drzwi, z lękiem w oczach, niczym mały chłopiec, który boi się ciemności.
Umysł rozkazywał otworzyć, ciało wręcz nie chciało się ruszyć.
Kiedy wreszcie udało mi się przekroczyć barierę dzielącą mnie od drzwi, ujrzałem jak zwykle ubranego w garnitur Aarona, który zerkał na swój obrzydliwie drogi zegarek.

Lou?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz