A mnie zastanawiało, dlaczego mimo wszechobecnej sympatii do wszystkiego co się rusza, nie chciałam mieć dzieci zbyt szybko. Oczywiście to na pewno nie był powszechny przykład zwykłego, kochanego dziecka, a małej żmii żłopiącej korzyści z każdego układu. Wracając jednak myślami do pana Browna, okazał się on większym gentelmenem, niż kreują go media. Uśmiech rozpromienił mi twarz, kiedy ujął moją dłoń i złożył na niej pocałunek.
- Piękne imię. – Poprawił lekko skrzywiony krawat i uniósł na mnie wzrok. – Wracając, w jaki sposób mogę się pani odwdzięczyć?
Zagryzłam dolną wargę w lekkim zamyśleniu. Z jednej strony nie chciałam zatrzymywać w żaden sposób zabieganego, młodego biznesmena, a z drugiej taka nawet krótka rozmowa z samym panem Brownem wydawała się bardzo kusząca. Mój wzrok na moment zawędrował na stolik, przy jakim siedziałam jeszcze przed dyskusją z małą materialistką.
- Dokończenie deseru i mała rozmowa powinna wystarczyć. Oczywiście, jeśli ma pan czas. – Udałam się powoli do zupełnie zagraconego notatkami z zoologii stolika.
- Znajdę chwilę, żeby się odwdzięczyć. – Zanim mężczyzna do mnie dołączył, zdążyłam ułożyć kartki w jeden, porządny stos i zaoszczędziłam w ten sposób pokaźną ilość miejsca. Ledwo przypomniałam sobie o tym, że jeszcze przed paroma minutami zamówiłam shake’a, który pojawił się właśnie teraz na blacie, podany z szerokim, i oczywiście odwzajemnionym, uśmiechem.
Mężczyzna zabrał swoje dotąd całe ciasto z poprzedniego miejsca i pojawił się naprzeciwko mnie. Starałam się nie wypytywać o interesy, które dotyczyły mnie tak bardzo, że aż wcale. Zresztą wierzyłam, że spędzanie paru, może parunastu godzin za biurkiem, nad stosem papierów, nie zawsze robi ochotę wsłuchiwać się w te tematy poza pracą. Postawiłam więc na luźne, utwierdzające pytania – dosyć niezobowiązujące, jakie zawsze podstawiała mi wyobraźnia, kiedy przed oczami widniał ktoś nowy. Zainteresowanie jego osobą mogłoby wydawać się wręcz przerysowane, z tym, że była to jednak dosyć rozchwytywana osobistość. Mimo wszystkich domysłów otaczających nas ludzi, musiałam jednak naprostować, że ja już po prostu tak miałam. Nieważne kto przede mną stał, czy był to prezydent, rolnik czy biznesmen, każdemu poświęcałam trochę uwagi, gdy tylko miałam taką okazję. Poznanie więc paru nowych osób było dla mnie chlebem powszednim.
Skończenie jedzenia okazało się powolną zapowiedzią końca rozmowy. Dowiedział się o mnie tyle, że jestem studentką biologii, niewiele zresztą młodszą od niego, natomiast per Aaron Brown nadal owiany był większą tajemnicą. Gdy opowiadał mi o sobie, miałam wrażenie, że jego życie jest w pełni podporządkowane pracy, i ta myśl zdołała mnie przerazić. Oczywiście nie obyło się też bez żadnej wzmianki o małej materialistce i aż dwóch tysiącach avarów, które otrzymała. To były ogromne pieniądze. Duży podziw nie mógł mnie opuścić jeszcze przez długi czas.
- Dziękuję jeszcze raz za pomoc. Mogę cię odwieźć, jeśli chcesz. – Podniósł się od stołu i pociągnął za sobą teczkę z papierami. Na jego twarzy utrzymywał się ten sam, szeroki uśmiech, który współgrając z atrakcyjnie ściągniętymi brwiami prezentował się aż nadto szarmancko.
- Nie trzeba. Mieszkam w akademiku jakieś pięć minut jazdy samochodem, więc na pieszo będzie to tylko jakieś dziesięć. – Odwzajemniłam miły uśmiech i pozbierałam notatki do torby. – Ale miła propozycja.
- Na pewno? – Spojrzał za szybę, za którą czaiła się nieprzenikniona ciemność. Westchnęłam cicho na ten widok. – Jest już trochę ciemno.
- Tylko odrobinę. Może pan mnie odprowadzić do chodnika – zaproponowałam z niemałym dreszczykiem strachu, który pojawił się zaraz po wyobrażeniu sobie nieodkrytych istot czyhających w ciemnościach. Niestety, wyobraźnię miałam dosyć wybujałą i nawet różowe spojrzenie na świat nie potrafiło zmienić panującej ciemności w jasny dzień.
Aaron, żeby w kółko nie zwracać się „pan Brown”, pokiwał aprobująco głową i podszedł do drzwi, otwierając je prosto przede mną. Tymże miłym gestem znalazłam się na zewnątrz, gdzie w towarzystwie mężczyzny czułam się bardziej bezpiecznie. Cóż, ktoś, kto całe dnie spędza w gronie ludzi, czuje się mniej komfortowo, gdy w grę wejdzie samotność. W tej chwili jednak nie mogłam ani trochę narzekać. W przyjemnej, niczym niezmąconej ciszy, udaliśmy się w kierunku chodnika, gdzie rozstawione równo szeregiem lampy dawały o wiele więcej światła niż jedno, jarzące się jednym kolorem logo cukierni.
Pod słupem światła miejskiej latarni pojawił się wąski cień. Zgięta wpół sylwetka ledwo słaniała się na nogach, wysuwając się za rozległego krzaka. Dreszcz mnie przeszedł, kiedy przed oczami widniała zmarnowana całkowicie dziewczyna, a jej twarz zakryta była roztrzepaną czupryną. Stanęłam w miejscu dokładnie tak samo, jak mężczyzna obok mnie. Wystarczył jednak głos, bym poderwała się do biegu w jej stronę. Czułam jeszcze, że ręka z tyłu próbowała zatrzymać mnie przed tym nieostrożnym posunięciem, ale było za późno. Nie wiedziałam nawet, kto to jest, ale jak mogłabym stać?
- Odette? – Jęknęła cichym głosem, a ja zmarszczyłam brwi w zupełnym zakłopotaniu.
Nie rozumiałam nawet, dlaczego dziewczyna podchodziła do mnie coraz bliżej, aż ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, rzuciła się w moje objęcia.
Jedynym dźwiękiem, jaki wtedy zakłócał ciszę, było jej ciche łkanie i nieznośny szum liści.
- Przepraszam, ale… – Powoli się od niej odsunęłam, mając taki wyraz twarzy, jakbym miała za moment uciec.
Odważyłam się na to, by usunąć kosmyki włosów zasłaniające jej czoło, oczy oraz nos. W moim gardle urosła ogromna gula, która odebrała mi mowę na długie sekundy. Za plecami wyczuwałam obecność Aarona.
- O mój Boże, Jamie? – Zdobyłam się na wypowiedzenie chociażby paru słów, jednakże moje zdziwienie było teraz wszystkim. Ogarnęło mnie coś więcej niż tylko ogromne zmartwienie; bezustannie wpatrywałam się w jej przepełnione kompletnym obłędem oczy.
- Odette? – Usłyszałam niepewny głos za plecami. – Kto to jest?
- Moja przyjaciółka – odparłam naprędce i pomogłam jej się unieść na nogach, które wydawały się jak z waty. Aaron, jakby dokładnie wiedział, o co chcę poprosić, podbiegł z drugiej strony i podparł dziewczynę.
- O-oni tu gdzieś są – jęknęła. Przesunęłam po niej szybkim spojrzeniem. Suche ślady po łzach na jej policzkach. Roztrzepane, rude włosy. Podarte gdzieniegdzie ubrania, wyglądające tak, jakby ktoś podjął próbę zerwania ich. Jej twarz może była nawet sina, aczkolwiek niewiele mogłam stwierdzić przy ciemności.
- Jacy „oni”? – spytałam, a z jej ust wyrwało się nagłe syknięcie. Zupełnie nie mogłam nadążyć nad tą sytuacją. Dziewczyna ewidentnie była ranna, więc dołożyłam wszelkich starań, by podtrzymywać ją najdelikatniej, jak tylko umiałam.
- Grupka mężczyzn… o-oni mnie zgwałcili – odparła cichutko, a ja, korzystając z chwili, przewróciłam wzrok z betonu na Aarona, kompletnie przerażona. Pochwyciłam jego błękitne spojrzenie, które błysnęło w świetle lamp.
Moja przyjaciółka została zgwałcona.
[Aaron?]
+20PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz