Strony

10 sie 2018

Od Thomasa do Bellami'ego

- Gdzie mam iść? - zapytałem jeszcze raz, gdy usiadłem na kanapę, trzymając w ręku sok malinowy. Spojrzałem na chłopaków. Vincent, którego nazywaliśmy Vini, kręcił się na biurowym krześle, Peter stroił swoją gitarę, Harry grzebał w keybordzie (mówił, że jakiś klawisz mu się zacina), a Andrew, nasz perkusista, stał przy parapecie i palił ostatniego papierosa, jaki mu został.
- Zapiszę ci – powiedział Vini, wyciągając z biurka kawałek papieru i długopis, na którym zaczął mazać adres.
- Ale dlaczego ja? - burknąłem niezadowolony.
- Bo jesteś technikiem. My mamy tylko coś nagrać, a ty się zajmiesz puszczeniem tego – przekręciłem oczami zrezygnowany i wypiłem cały napój. Podszedłem do Vincenta i zabrałem od niego kartkę, przeczytałem na głos i zmarszczyłem brwi.
- Przecież to na drugim końcu miasta! - zmieliłem kartkę i wsadziłem ją do kieszeni. Skierowałem się do drzwi, stanąłem w progu i spojrzałem na kolegów. - Żaden z was nie pójdzie ze mną? - wszyscy pokręcili przecząco głowami. - A jak się okażę, że to jakiś psychopata uzależniony od boksu i zechce mnie sprać, bo mu się będzie nudziło?
- Więc bądź uprzejmy i nie prowokuj go – odezwał się Harry. Machnąłem ręką i wyszedłem z mieszkania Petera.
Kumple z kapeli wysłali mnie do boksera imieniem Bellami Salvadore. Mieliśmy dla niego nagrać muzykę, która miała go reprezentować podczas ważnej walki w centrum Avenley River. Nie to, żeby mi się to nie podobało, wręcz przeciwnie, byłem tym zachwycony, ale przeszkadzał mi fakt, że to ja musiałem rozmawiać z tym facetem, sam na sam. Wolałbym mieć przy sobie eskortę, nie wiadomo, kim ten facet jest (nie należę do osób, które lubią boks). Miałem tylko nadzieję, że nikt nie zapomniał go uprzedzić o mojej wizycie.
Wsiadłem na swój motor i jeszcze raz spojrzałem na adres. Ruszyłem w kierunku jednych z bogatszych dzielnic. W połowie drogi zdążyłem się zgubić. Skręciłem nie w tę stronę i byłem zmuszony zadzwonić do chłopaków, by jeszcze raz wytłumaczyli mi trasę.
Gdy dojechałem na miejsce, zaparkowałem pod dość sporym budynkiem, który miał bardzo duże podwórko. Pomyślałem sobie, że bokser ma rodzinę (no bo w innym przypadku po co mu taki duży dom?) i od razu się uspokoiłem. Jak coś, będą świadkowie. Przekroczyłem bramę i zadzwoniłem do drzwi. Automatycznie usłyszałem szczekanie psów: i to nie było parę piesków. To brzmiało, jakby całe sąsiedztwo zareagowało na moje przybycie i chciało mi dać do zrozumienia, że nie jestem tu mile widziany. Przeszły mnie dreszcze, nie lubiłem psów, a najbardziej tych dużych. Czy się ich bałem? W pewnym sensie.
Po dość długim oczekiwaniu, w progu pojawił się dwumetrowy olbrzym: bynajmniej tak wyglądał ktoś bardzo wysoki i umięśniony z mojej perspektywy. Zadarłem głowę do góry.
- Dzień dobry. Nazywam się Thomas Sangster i miałem spotkać się z panem Bellami Salvadore, by omówić muzykę reprezentującą podczas walki – przedstawiłem się, przyglądając się olbrzymowi; kilkudniowy zarost, brązowe włosy i czarne oczy… jestem pewien, że należy do tych facetów, którzy obracają wokół palca każdą panienkę tylko na jedną noc. Ale przecież on ma rodzinę, tak? Jeśli nie, w takim razie co wypełnia u niego tak wielki dom? Miałem tylko nadzieję, że to nie były te wszystkie psy, które usłyszałem.

<Bellami?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz