Kimkolwiek był tamten mężczyzna, na co dzień wręcz profesjonalnie krył się ze swoim prawdziwym obliczem. Obsłużałam go tyle razy, a nigdy nie wpadłam na to, że mógłby okazać się aż takim palantem. Nie podsuwały mi tej myśli żadne krzywe spojrzenia, ton głosu czy dziwne zachowania, których nawet nie było, dopóki nie pojawił się z Idą. Po tym, jak ją potraktował i jak wyglądała sytuacja dziewczyny, stworzyłam sobie pełne zdanie o nim. Gość, którego jaja powinny smażyć się na głębokim tłuszczu. A gdyby tak… nie, nie bądź agresywna, Al, bo narobisz sobie więcej problemów niż wezwanie do sądu.
- Skoro chcesz mi oddać te pieniądze, to może chociaż skusisz się na skromną kolację u mnie w mieszkaniu. Spoko, czysto koleżeńsko, nie proponuje ci żadnej randki ani nic. – Uśmiechnęła się szeroko, co stanowiło całkiem miły kontrast na tle nieprzebitej ciemności. – I oczywiście po tym, jak skończysz pracę. To jak?
Prychnęłam cicho na jej sprostowanie.
- W sumie czemu nie? – Stwierdziłam, że godzina czy dwie nieobecności w mieszkaniu nie zabije Lucii czy Ducha. Oni razem wzięci radzą sobie lepiej niż ja i to był fakt, który podnosił mnie na duchu zawsze, kiedy bałam się chociaż na chwilę opuścić nasz azyl. – I spokojnie, jestem sto procent hetero. Nie zgwałcę cię, nie zabiję, nie okradnę.
Ida najwyraźniej szybko potraktowała to jako żart, co wróżyło nad wyraz dobrze.
- Może lepiej stąd wyjdziemy. – Rozejrzała się dookoła, drżąc przez podmuch wiatru, dla którego ślepy zaułek był przystankiem końcowym. Uderzał w mury budynków, jednak one nawet nie drgnęły.
- Bardziej nie mogłam się zgadzać. Daleko mieszkasz? – Włożyłam ręce do kieszeni ciepłej bluzy i popatrzyłam na dziewczynę bez większego wyrazu. Po prostu.
- Nie, wynajmuje kawalerkę w centrum miasta.
Nie mogłam przyzwyczaić się do tego, że nasze głosy były jedynymi, które zakłócały nocną ciszę. Żadnego auta. Żadnego człowieka, tak jakby Tom znikając, oddał nas w objęcia całkowitej samotności.
- To faktycznie mało drogi. Odprowadzę cię. – To nie było nawet pytanie, ja wręcz sama się do tego pchałam. Nie musiałam nawet patrzeć na dziewczynę, by odczytać lekki ślad zdziwienia z tonu jej głosu.
- A ty wrócisz sama? – Przeszłyśmy przez puste pasy. – Na pewno?
- Nie takie rzeczy się robiło. – O tak, z moich przygód można by upleść ciekawy scenariusz do filmu akcji. I dramatu. Romansidła niestety już nie.
- Co masz na myśli?
- To, że nie musisz się o mnie martwić. – Wzruszyłam ramionami. – Powinnaś martwić się o siebie i długi. Nie wiem, co ten facet ci nagadał, ale pewnie nic dobrego. Jak dla mnie nadal powinnaś pójść na policję. Nękanie, groźby… jest na niego tyle rzeczy – mruknęłam, chyba darząc tamtego fagasa zbyt wielką nienawiścią, jak na jeden wybryk. Jeden wybryk, który odegrał się przed moimi oczami.
Pokręciła szybko głową w odpowiedzi.
- Policja, jak już mówiłam, nie wchodzi w grę. Uwierz mi, wiem, co mówię. – Odetchnęła już chyba odrobinę zmęczona tym tematem, który zdecydowanie nie powinien być poddawany dyskusji na ulicy, jakiś kwadrans przed północą.
Odprowadziłam dziewczynę pod jej budynek. Jeszcze jakiś czas protestowała i nalegała, że nie powinnam chodzić sama po pustym mieście, którego brudy wychodziły z cienia o odpowiednio późnych porach. A niech wychodzą. Sprawdziłam tylko adres i ignorując, trzeba przyznać, miłą troskę Idy, spisałam wszystko do notatnika w telefonie. Pożegnałam ją krótko i zaczekałam przed budynkiem, dopóki dziewczyny nie pochłonął mrok panujący wewnątrz. Trzaśnięcie drzwiami w pełni mnie ocuciło, sprawiając, że odwróciłam się sprawnie na pięcie oraz spokojnym krokiem przemierzałam opustoszałe zupełnie ulice.
Nazajutrz, zgodnie z umową, prosto z pracy ruszyłam pod budynek Idy. Zegar wskazywał zaledwie czternastą – pierwsza zmiana miała w sobie ten jeden plus, że przynajmniej wychodziłam ze znienawidzonej pracy równo ze wspinających się na szczyt nieba słońcem, a nie księżycem. Trzymałam rękę w kieszeni i delikatnie przesuwałam opuszkami palców po zwiniętych banknotach, które należały do Idy. Bezustannie miałam ciche wrażenie, że stanie się z nimi coś niedobrego. Znikną, spłoną – jak? Zniszczą się czy doszczętnie pogną. Tak to już bywa, gdy trzyma się prawie sześćset albo i więcej avarów. Budynek sam w sobie wyglądał dosyć schludnie. Prosty, nieskomplikowany wystrój korytarzy oraz ciasnej windy z wysokim kwiatkiem w kącie przywodził mi na myśl raczej studencki akademik niż konstrukcję w samym centrum miasta. Minęłam kilkoro ludzi, oderwanych kompletnie od rzeczywistości za sprawą telefonów i zatrzymałam się tuż pod odpowiednimi drzwiami. Wepchnęłam w płuca większy oddech niż zwykle oraz stuknęłam parę razy w gładkie drewno. Nie musiałam długo czekać, by w progu ukazała się uśmiechnięta dziewczyna o tych charakterystycznych włosach, które rozpoznałabym chyba w promieniu kilometra. Albo w gargantuicznym tłumie. No wszędzie, a broń Boże, nie była to nawet w najmniejszym stopniu obraza.
- Jaka punktualna – przyznała, zadzierając odrobinę głowę ku górze. – Wejdź, proszę. – Oparła całe swoje ciało, począwszy od ramienia, o drzwi i odsunęła się odrobinę, ułatwiając mi wejście.
Mój wzrok nieświadomie przeczesał całe otoczenie, jakie mnie interesowało. Ładne, zadbane mieszkanie – tylko te słowa podrzucał mi umysł, gdy stwierdziłam, że wypadałoby cokolwiek powiedzieć.
- Ładnie mieszkasz. – Mój uśmiech na twarzy nieznacznie się poszerzył. Jako że nie czułam się zbyt pewnie w nowym, nieznajomym otoczeniu, zostałam od razu poprowadzona do kuchni przez Idę, która dosłownie przeczytała moje myśli. Dziewczyna była skrupulatnie przygotowana, bo zdążyłam tylko przejść przez próg, a zagłuszający odgłos gotowanej wody rozległ się po całym mieszkaniu. Usiadłam przy stole, a Ida wyłączyła czajnik i postawiła dwa kubki na blacie.
- Kawa czy herbata? – Przyłapałam ją na przyjaznym, nie dającym ani jednego powodu do niepokoju spojrzeniu. Nie było w nim ani śladu wczorajszego strachu, ale dziewczyna mogła bardzo dobrze kryć się z każdą emocją, w co delikatnie wątpiłam.
- Herbata, od kawy mam migreny. – Prychnęłam ciut rozbawiona, od razu czyszcząc całą głowę dla jednej myśli, która nagle mi się przypomniała: pieniądze. Wyłożyłam je na stół, nawet nie przeliczając. Chyba zaczynam sobie zbyt bardzo ufać. – Jak mówiłam, tak zrobiłam.
Ida przewróciła oczami, jakby pełna nadziei, że jednak przez noc i zmianę w barze moja decyzja mogłaby się odmienić. Co to, to nie.
- Uparta jesteś – stwierdziła i zalała oba kubki. Intensywna woń kawy, jaka wypełniła atmosferę szybciej niż torebka herbaty, od razu podrażniła mój układ nerwowy.
- Tak już o mnie mówią. – Wzruszyłam ramionami, a obiema dłońmi zawędrowałam na swoje skronie, delikatnie je masując. Mój wzrok zatrzymał się już w pełni na Idzie, która usiadła z kawą dokładnie przede mną.
- Odrobiłabym to w ciągu połowy miesiąca. – Zabrała banknoty i uśmiechnęła się delikatnie. Zawtórowałam jej.
Odprowadziłam dziewczynę pod jej budynek. Jeszcze jakiś czas protestowała i nalegała, że nie powinnam chodzić sama po pustym mieście, którego brudy wychodziły z cienia o odpowiednio późnych porach. A niech wychodzą. Sprawdziłam tylko adres i ignorując, trzeba przyznać, miłą troskę Idy, spisałam wszystko do notatnika w telefonie. Pożegnałam ją krótko i zaczekałam przed budynkiem, dopóki dziewczyny nie pochłonął mrok panujący wewnątrz. Trzaśnięcie drzwiami w pełni mnie ocuciło, sprawiając, że odwróciłam się sprawnie na pięcie oraz spokojnym krokiem przemierzałam opustoszałe zupełnie ulice.
Nazajutrz, zgodnie z umową, prosto z pracy ruszyłam pod budynek Idy. Zegar wskazywał zaledwie czternastą – pierwsza zmiana miała w sobie ten jeden plus, że przynajmniej wychodziłam ze znienawidzonej pracy równo ze wspinających się na szczyt nieba słońcem, a nie księżycem. Trzymałam rękę w kieszeni i delikatnie przesuwałam opuszkami palców po zwiniętych banknotach, które należały do Idy. Bezustannie miałam ciche wrażenie, że stanie się z nimi coś niedobrego. Znikną, spłoną – jak? Zniszczą się czy doszczętnie pogną. Tak to już bywa, gdy trzyma się prawie sześćset albo i więcej avarów. Budynek sam w sobie wyglądał dosyć schludnie. Prosty, nieskomplikowany wystrój korytarzy oraz ciasnej windy z wysokim kwiatkiem w kącie przywodził mi na myśl raczej studencki akademik niż konstrukcję w samym centrum miasta. Minęłam kilkoro ludzi, oderwanych kompletnie od rzeczywistości za sprawą telefonów i zatrzymałam się tuż pod odpowiednimi drzwiami. Wepchnęłam w płuca większy oddech niż zwykle oraz stuknęłam parę razy w gładkie drewno. Nie musiałam długo czekać, by w progu ukazała się uśmiechnięta dziewczyna o tych charakterystycznych włosach, które rozpoznałabym chyba w promieniu kilometra. Albo w gargantuicznym tłumie. No wszędzie, a broń Boże, nie była to nawet w najmniejszym stopniu obraza.
- Jaka punktualna – przyznała, zadzierając odrobinę głowę ku górze. – Wejdź, proszę. – Oparła całe swoje ciało, począwszy od ramienia, o drzwi i odsunęła się odrobinę, ułatwiając mi wejście.
Mój wzrok nieświadomie przeczesał całe otoczenie, jakie mnie interesowało. Ładne, zadbane mieszkanie – tylko te słowa podrzucał mi umysł, gdy stwierdziłam, że wypadałoby cokolwiek powiedzieć.
- Ładnie mieszkasz. – Mój uśmiech na twarzy nieznacznie się poszerzył. Jako że nie czułam się zbyt pewnie w nowym, nieznajomym otoczeniu, zostałam od razu poprowadzona do kuchni przez Idę, która dosłownie przeczytała moje myśli. Dziewczyna była skrupulatnie przygotowana, bo zdążyłam tylko przejść przez próg, a zagłuszający odgłos gotowanej wody rozległ się po całym mieszkaniu. Usiadłam przy stole, a Ida wyłączyła czajnik i postawiła dwa kubki na blacie.
- Kawa czy herbata? – Przyłapałam ją na przyjaznym, nie dającym ani jednego powodu do niepokoju spojrzeniu. Nie było w nim ani śladu wczorajszego strachu, ale dziewczyna mogła bardzo dobrze kryć się z każdą emocją, w co delikatnie wątpiłam.
- Herbata, od kawy mam migreny. – Prychnęłam ciut rozbawiona, od razu czyszcząc całą głowę dla jednej myśli, która nagle mi się przypomniała: pieniądze. Wyłożyłam je na stół, nawet nie przeliczając. Chyba zaczynam sobie zbyt bardzo ufać. – Jak mówiłam, tak zrobiłam.
Ida przewróciła oczami, jakby pełna nadziei, że jednak przez noc i zmianę w barze moja decyzja mogłaby się odmienić. Co to, to nie.
- Uparta jesteś – stwierdziła i zalała oba kubki. Intensywna woń kawy, jaka wypełniła atmosferę szybciej niż torebka herbaty, od razu podrażniła mój układ nerwowy.
- Tak już o mnie mówią. – Wzruszyłam ramionami, a obiema dłońmi zawędrowałam na swoje skronie, delikatnie je masując. Mój wzrok zatrzymał się już w pełni na Idzie, która usiadła z kawą dokładnie przede mną.
- Odrobiłabym to w ciągu połowy miesiąca. – Zabrała banknoty i uśmiechnęła się delikatnie. Zawtórowałam jej.
- Ja też. Nie lubię, gdy ludzie się nade mną litują, więc nie rób tak drugi raz. Mimo szczerych chęci. – Przemówiłam najdelikatniejszymi słowami, na jakie było mnie stać. Co zadziwiające, ostatnią rzeczą, jaką chciałam, to zobaczyć jej twarz ściągająca się w wyrazie smutku lub rozgoryczenia.
- Dobrze, skoro tak mówisz. – Upiła łyk kawy. – Chyba nie będziemy miały okazji już razem pracować. Ale kto wie, co przyniesie przyszłość? – Podniosła jedną brew, a w jej spojrzeniu zabłysła iskierka nadziei i zaciekawienia.
- Dobrze, skoro tak mówisz. – Upiła łyk kawy. – Chyba nie będziemy miały okazji już razem pracować. Ale kto wie, co przyniesie przyszłość? – Podniosła jedną brew, a w jej spojrzeniu zabłysła iskierka nadziei i zaciekawienia.
- Wszystko jest możliwe. – Już rozchylałam usta, by powiedzieć coś znacznie więcej, gdy nagle całe moje skupienie na zdaniu rozproszyły nagłe wibracje poruszające telefonem Idy. Zgarnęła go z blatu i szepcząc ciche przeprosiny, ze ściągniętymi brwiami wstała od stołu.
Moje zaciekawione, acz dyskretne spojrzenie udawało, że kompletnie to ignoruje, choć twarz dziewczyny wykrzywiająca się w niepokoju obudziła wszystkie moje wątpliwości na nowo. Wkrótce oparła się dłonią o blat, dokładnie tak, jakby coś doszczętnie wyprowadziło ją z równowagi. Dosłownie zakołysała w powietrzu. Nie poczułam nawet, że moje brwi marszczą się, nie tając zbyt starannie zdziwienia.
- Co? – Ciągle mówiła tak, jakby ktoś jej przerywał. Non stop. – Nie... Jak to? Daisy? – Głos zadrżał jej niesamowicie.
Rozłączyła się, a z tą chwilą do pomieszczenia wparowała grobowa cisza, przerywana jedynie głośnymi, nerwowymi oddechami Idy.
Moje zaciekawione, acz dyskretne spojrzenie udawało, że kompletnie to ignoruje, choć twarz dziewczyny wykrzywiająca się w niepokoju obudziła wszystkie moje wątpliwości na nowo. Wkrótce oparła się dłonią o blat, dokładnie tak, jakby coś doszczętnie wyprowadziło ją z równowagi. Dosłownie zakołysała w powietrzu. Nie poczułam nawet, że moje brwi marszczą się, nie tając zbyt starannie zdziwienia.
- Co? – Ciągle mówiła tak, jakby ktoś jej przerywał. Non stop. – Nie... Jak to? Daisy? – Głos zadrżał jej niesamowicie.
Rozłączyła się, a z tą chwilą do pomieszczenia wparowała grobowa cisza, przerywana jedynie głośnymi, nerwowymi oddechami Idy.
- Ida? Czym ten facet ci groził? – Natychmiast połączyłam wątki, przemawiając zaniepokojonym, wypełnionym napięciem głosem i czekałam na odpowiedź jak na obrzydliwie ważną wiadomość.
[Idaaa? <3]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz