— Pierdolę, nie wierzę, przecież tutaj nawet obiadu nie ma, co do kurwy nędzy.
Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym pokręciłem głową, prychając i chowając dłonie do kieszeni czarnych spodni, gdy ten dalej marszczył te już wcale nie takie gładkie czółko nad tym nieszczęsnym świstkiem papieru z kilkoma wydrukowanymi cyferkami, których najwidoczniej było ciut za dużo.
Westchnąłem cicho, sięgając do torby po skórzany portfel, bo ileż można było narzekać, prychać i oburzać się, wywołując przy okazji niepotrzebną presję na osobach wokół, prawda? No właśnie, złość urodzie szkodzi i tak dalej, a Nivan i tak w życiu chyba dużo się denerwował.
Pozostawało mi więc zastanawiać się, jak cudowny musiał być kiedyś, jeżeli nadal trzymał naprawdę porządny poziom, narzekać zdecydowanie nie można było.
— To pewnie te czekoladki miętowe — mruknąłem beznamiętnie, kątem oka spoglądając na Oakleya. — Za ile były? — zapytałem, rozsuwając suwak, po czym prychnąłem zdecydowanie ciut głośno, gdy zobaczyłem to pełne oburzenia spojrzenie. — No co się tak gapisz, narzekasz, że dużo, to chcę się trochę przydać i zdjąć z ciebie to szalone… — zerknąłem przez ramię mężczyzny — ja pierdolę, Nivan, czterdzieści dwa Avary, no bez przesady, ty skąpy studencie — dokończyłem, po czym prychnąłem śmiechem i wyjąłem banknot. — No nie gap się tak na mnie, wiesz, że nienawidzę sprzeciwu, błagam — dodałem jeszcze z błyskiem w oku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz