- Dalej zaglądasz mężczyznom w rozporki, gdy przychodzi taka potrzeba? - szepnął jej do ucha, a jej twarz momentalnie przybrała wygląd strasznie czerwonego buraka. Nagle, jak grom z jasnego nieba, wróciły do mnie stare wspomnienia. Wieczory, kiedy siostra wracała późno w nocy, z siniakami na ramionach i nadgarstkach, z nie za dużym plikiem pieniędzy w dłoni, próbując mi wcisnąć kit, że są z napiwków. Zdarzały się też chwile, kiedy takie powroty o pierwsze, drugiej czy też trzeciej w nocy stawały się normą. Nigdy nie pytałam o to, gdzie była, bo podświadomie dobrze wiedziałam, że robi coś okropnego, bym to ja nie musiała tego robić. Naprawdę szanowałam jej działania, ale zawsze miałam wrażenie, że istnieje inne wyjście. I na pewno takie gdzieś było.
- No co? Jestem miastowym monitoringiem skuteczniejszym niż te babcie w oknach. Wiem wszystko. To, że ładna, młoda dziewczyna czasami się kurwi, też wiem. Niefajnie. Nie, kurwa, fajnie - powiedział głośniej Jefferson, po zobaczeniu reakcji mojej siostry.
- Idź do diabła - warknęła mu prosto w twarz, zaciskając ręce w pięści. Po jej spojrzeniu można było poznać, jak strasznie ranią ją wypowiedziane przez niego słowa. Wszyscy dobrze wiemy, że [według niej] nie miała żadnego innego wyboru. Niepotrzebnie zaczął rozdrapywać stare, już zarośnięte rany, doprowadzając je na nowo do krwawienia. Gdybym mogła cofnąć czas, to z pewnością połowę jej ciężaru wzięłabym na swoje barki. Nawet jeśli miałabym to zrobić bez jej wiedzy.
Westchnęłam cicho i weszłam im w rozmowę, chcąc ukrócić mojej siostrze katusze.
- Pytał cię ktoś o zdanie w tej sprawie? - spytałam, podnosząc na niego powoli swój wzrok. Złapałam wtedy jednocześnie za rękę mojej siostry, ciągnąć ją bardziej w swoją stronę, by w końcu zatopić jej ciało w moim czułym uścisku.
- M… - zaczął słowo, lecz nawet go nie skończył, bo momentalnie mu przerwałam.
- To zamknij swoją zarośniętą jadaczkę i przestań kurwa rozdrapywać stare rany, co? Zajebisty z ciebie psycholog.
Na moje słowa i on i moja siostra zmarszczyli brwi. Raczej nie spodziewali się usłyszeć przekleństwa, wydostającego się wprost z moich ust. W tej samej chwili do pomieszczenia wrócił ojciec, wkładając sobie telefon do tylnej kieszeni spodni.
- … Coś się stało? - spytał, patrząc na nas trzech i dziwiąc się, że siedzimy w całkowitej ciszy. Nim ktokolwiek zdążył się odezwać, do “boju” wkroczył on. Jefferson.
- Za niedługo twoja młodsza córka będzie większym skurwysynem niż ja. Chociaż nie, tego nie dałoby się zrobić. - Przewróciłam oczami na jego słowa, nadal trzymając w ramionach moją siostrę, albo raczej teraz to ona trzymała w nich mnie. Brodę miała położoną na mojej głowie i powoli sunęła dłonią po moich plecach, czule głaszcząc.
- O czym ty... - Mężczyzna zmarszczył brwi, a zdanie przerwał mu Jefferson krótkim, można było wyczuć, że sztucznym śmiechem.
- Mniejsza. Skupmy się na was, pszczółki. Dźganie się waszymi żądłami nie ma końca. Wiecie, co się dzieje z pszczołą, gdy kogoś ujebie i straci żądło? Umiera. ... Trochę złe porównanie, bo wy nie umrzecie. To wasza relacja powoli umiera. Ha! Nadal jestem zajebisty w metaforach! - Jego monolog przerwał kolejny śmiech, wydostający mu się z ust. Przez chwilę zastanawiałam się, co z nim jest nie tak. Za dużo marihuany, LSD, czy co on tam bierze, że jest taki “wesoły”. Nie wiem czemu, ale nie bardzo mi to w nim pasowało. No ja rozumiem, że taki jest jego charakter, ale… No dobra, nie przywykłam do widoku tak beztroskiego i pierdolącego otaczający go świat człowieka. To jest dla mnie nowość.
- Masz coś jeszcze do po… - zaczął mówić mój ojciec, lecz niestety, po raz kolejny głos zabrał mu jego przyjaciel.
- Zaczynamy terapię dziwki! I to nie taką byle jaką terapię, a terapię rodzinną - uśmiechnął się szeroko, na ten swój popieprzony sposób i spojrzał na nas wszystkich. - Ach, no wiem, że się cieszycie. Jeszcze robię to za darmo. ZA DARMO! Pojebało mnie!
- Tak, ale ja się nie pisałam na żadną terapię rodzinną - Althea weszła mu w słowo, odrywając mnie powoli od siebie i marszcząc drzwi.
- Chuj mnie to obchodzi, trzeba was postawić do pionu, bo jesteście jak małe rozwydrzone bachory. Idziemy na miasto spędzić trochę czasu ze sobą. - Jego głos nie wyrażał propozycji. Można powiedzieć, że był jak rozkaz.
No to się wpakowaliśmy…
< Alti misiu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz