Poczułem się tak, jakby coś we mnie pękło. Najgorsze jest to, że nie jestem w stanie sprecyzować, co to tak dokładnie jest. Kłębi się we mnie mieszanka nieznanych mi uczuć, odnoszę wrażenie, że rudowłosa dziewczyna skrupulatnie uderzając młoteczkiem w moją twardą otoczkę dupka, wreszcie rozkruszyła jej pierwszy kawałek i ujrzała drobny fragment mojego wnętrza, którego istnienia sam nie byłem świadomy. A teraz nie pozwolę, aby jego kolejne części zostały odkryte.
Życie nauczyło mnie tego, że wraz z dopuszczeniem do swojego życia miłości, czy przywiązania, nieodłącznie w parze nadchodzi cierpienie.
Od kilku lat jestem zgorzkniałym zwolennikiem zasady, która zabrania jakiegokolwiek uzależniania się od innych ludzi, okazywania uczuć, przywiązywania się do kogokolwiek i co gorsza, znajdowania sobie drugiej połówki.
Niestety, a może i stety, nie zamierzam rezygnować z tej zasady, gdyż dzięki jej przestrzeganiu czułem się po prostu dobrze. Dawała mi siłę i ukształtowała moją osobowość, z której jestem naprawdę zadowolony.
Nie mogę tak po prostu zmienić siebie i całego otoczenia wokół, aby przypodobać się rudowłosej, dlatego wybiorę najprostszą możliwą drogę.
Domyślacie się, jaką?
— Ja cię... Bardzo, bardzo lubię. — Moje serce przyspieszyło dwukrotnie, trzykrotnie. Chyba powinienem być już martwy. — Bardzo. Bardziej, niż bardzo. — zerwałem się z sofy, po czym ze wściekłością w oczach zacisnąłem dłonie na włosach i krążyłem w tę i z powrotem, nerwowo wodząc wzrokiem po każdym przedmiocie.
Dziewczyna zapewne spodziewała się, że mocno ją przytulę, czy zwieńczę tę sytuację pocałunkiem, odwzajemniając tym samym jej wyznanie, ale nie.
Zawsze wyłamuję się w najgorszym momencie.
— Nie jestem facetem dla ciebie. — wstała, a ja podszedłem bliżej i zacisnąłem dłonie na jej ramionach tak mocno, aż zbielały mi knykcie. — Ja nie mam w sobie uczuć, Louise. Nie potrafię kochać. — zmarszczyłem złowrogo brwi. — Myślisz, że mnie znasz, ale nic o mnie nie wiesz i nigdy się nie dowiesz. Jestem chrzanioną zagadką, której nie da się rozwiązać. — uniosłem wzrok na napływające jej do oczu łzy i patrzyłem, jak wyrywa się z mojego uścisku, wybiegając z domu i trzaskając drzwiami tak mocno, że wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegła fala zimnych dreszczy.
Czym prędzej potruchtałem ciężko w stronę komody, chcąc trzasnąć drogim wazonem o ziemię, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili, gdy zdałem sobie sprawę, że to ozdoba od mojej matki.
Sentyment.
Wydałem z siebie ciche westchnienie i usiadłem na schodach przed domem, wydychając gęstą chmurę dymu papierosowego.
— Cholera. — zdeptałem peta i kiedy tylko przekroczyłem próg domu, aby czym prędzej zamknąć się w swojej samotni na resztę dnia, usłyszałem dzwonek. — Louise? — wychyliłem się na zewnątrz, a w drzwiach zastałem niskiego, jasnowłosego chłopca, którego kilka dni temu obroniłem przed bandą starszych od niego półgłówków.
— Dzień dobry. — odparł nastolatek, garbiąc się pod wpływem mojego rozwścieczonego spojrzenia.
— Co tu robisz? — wycedziłem przez zęby, od niechcenia pozwalając mu wejść.
— Dzięki panu tamci dwaj przestali mi dokuczać, więc stwierdziłem, że należy się panu drobny upominek ode mnie. — uśmiechnął się ciepło, a ja zaplotłem ręce, bacznie obserwując każdy jego ruch.
Blondyn wyjął zza pleców czarną kaszkietówkę z napisem „Bohater”, wraz z pasującą do zestawu koszulką z identycznym podpisem, po czym wręczył mi prezenty, czekając niecierpliwie na moją reakcję.
Ubrałem czapkę na głowę, pasowała idealnie, przez co nastolatek wyszczerzył się do mnie w szerokim uśmiechu, a na moją twarz również mimowolnie wdarł się skrzywiony uśmieszek, w którym było więcej cierpienia, niż radości.
— Niech pan przymierzy koszulkę!
Narzuciłem na siebie ubranie, również było doskonale dopasowane.
— Ile za to dałeś? Muszę ci oddać. — sięgnąłem do kieszeni, chcąc wyciągnąć portfel.
— Nie proszę pana! Pana czyn jest dla mnie warty więcej niż wszystkie kieszonkowe!
— Mhm. — uniosłem ze zdziwieniem brwi i mimo niechęci chłopaka, wcisnąłem mu w dłoń 40 avarów.
— Jest pan duży, dlatego bałem się, że koszulka będzie za mała, ale leży jak ulał. — przyglądał mi się radośnie.
— W jakim sensie duży? — spojrzałem na brzuch. — Gruby?
— Nie! Wysoki i dobrze zbudowany. — zachichotał, nie spuszczając ze mnie wzroku.
— Masz szczęście. Jakbyś powiedział choć słowo, że jestem gruby, poszczułbym cię psem, którego nie mam. — Chłopiec chyba nie zrozumiał żartu i odsunął się ode mnie o krok. — Ej, młody! To był dowcip! — przyłożyłem dłoń do czoła i obserwowałem, jak nastolatek wybucha salwą niekontrolowanego śmiechu.
— Tak w ogóle, jest pan bardzo miły, myślałem, że kiedy wejdę na pańską posesję, to oberwę kijem bejsbolowym.
— Że co?
— Krążą plotki, że jest pan wrednym dupkiem, a rodzice powtarzają mi, żebym nie ważył się tutaj nawet zaglądać.
— Miło mi to słyszeć. A i mów mi Noah, nienawidzę, kiedy ktoś zwraca się do mnie per pan, dlatego, jeżeli wolisz wyjść stąd cały, to mów mi po imieniu.
— Nie ma problemu. Ja jestem Raphael.
— Ile masz lat? — wskazałem ręką w kierunku sofy, ale chłopiec kiwnął przecząco głową.
— 14. Przepraszam, że tak krótko, ale muszę już iść. Ugadałem się z kumplami na najbliższym boisku, a już jestem spóźniony.
Ruszył w kierunku drzwi, pomachał mi na pożegnanie i sprawił, że moje myśli na nowo skłębiły się wokół jednej osoby.
***
Minęły już prawie dwa tygodnie, a mój kontakt z Lou całkowicie się urwał.
Żadnych wiadomości,
żadnych nieodebranych połączeń,
żadnych niezapowiedzianych wizyt w pracy, czy w domu.
Zresztą, po co ja się tym zadręczam?
Noah, nie możesz się do nikogo przywiązywać, zapomniałeś?
Nie ma uczuć, nie ma miłości.
Nigdy.
Po kilku godzinach w pracy, jednej, ostrej wymianie zdań z klientem i bezczelnym splunięciu mu pod nogi, trzasnąłem maską od samochodu, po czym ruszyłem w kierunku starego Smitha, poprawiając kaszkietówkę z napisem „Bohater”.
— Naprawione.
— Dobrze, dziękuję chłopcze. Możesz już iść do domu.
Kiwnąłem potwierdzająco głową i czym prędzej udałem się w kierunku swojej samotni, aby móc ponownie pogrążyć się w myślach, które z dnia na dzień coraz bardziej zmieniały moją psychikę w jedną, wielką ruinę.
Podczas drogi odnosiłem wrażenie, że moje spojrzenie napotkało znajome mi rude włosy, które po chwili zniknęły za jednym z budynków.
A może to urojenie?
***
Właśnie przekręciłem swoją cudowną czapkę do tyłu i sięgnąłem ręką do tajemnej szafki, w której trzymałem wino, swoją drogą chyba starsze ode mnie.
Pierwszy łyk.
Pierwszy kieliszek.
Pierwsza flaszka.
Chwiejnym krokiem ruszyłem w kierunku okna i mierzyłem każdego przechodnia ponurym, surowym spojrzeniem, jednak już po chwili zaczęło drażnić mnie złociste światło zachodzącego słońca, które uporczywie próbowało dostać się do mojego domu.
Czym prędzej zasłoniłem rolety i siedziałem w ciemności, oglądając jakieś denne programy telewizyjne, do momentu, w którym usłyszałem natarczywy dzwonek do drzwi.
Czyżby to była Louise, trzymająca w dłoni koszyk pełen swoich obrzydliwych rogalików?
Wychyliłem nos, a moim oczom ukazał się wysoki, przywdziany w garnitur mężczyzna, który właśnie mierzył mnie swym błękitnym, bystrym spojrzeniem i czy tego chcę, czy nie chcę, był moim starszym bratem.
— Aaron.
— Noah.
— Wynoś się.
Biznesmen zwinnie przemknął przez próg mojego domu, po czym rozsiadł się na kanapie i zaczął oglądać telewizor.
Czy to jakiś żart?
Zająłem miejsce na drugim końcu sofy i zmierzyłem go rozwścieczonym spojrzeniem.
— Zanim zapytasz, co tutaj robię, przyszedłem cię po prostu odwiedzić. — odparł, nawet na mnie nie patrząc.
— Ależ oczywiście. — wycedziłem przez zęby. — Jak tam w pracy, kochany braciszku? O ile siedzenie przy biurku, popijanie kawy i oglądanie się za wysokimi sekretarkami można określić pracą.
— Piętnaście minut mojego „siedzenia przy biurku, popijania kawy i oglądania się za wysokimi sekretarkami” jest warte więcej niż miesiąc twojej pracy w zakładzie. — burknął oschle, a jego niebieskie oczy napotkały moje. — O ile dokręcanie śrub można określić pracą.
Bezczelny.
— Spieprzaj stąd.
— Coś taki spięty? Tylko się z tobą drażnię. — poprawił krawat, a ja właśnie toczyłem wewnętrzną walkę z samym sobą, aby nie uderzyć go w tę piękną twarzyczkę. — Czyżby ta rudowłosa cię rzuciła?
— Zacznijmy od tego, że nie byliśmy razem. — trafił w punkt, tym samym powodując, że nawet mimo nietrzeźwości, dręczące mnie myśli znów powróciły.
— Stary, taka okazja zdarza się raz w życiu, a ty chcesz ją zaprzepaścić? Cokolwiek się stało, jedź do niej i próbuj to naprawić.
Może i powinienem go chociaż raz w życiu posłuchać, ale cóż - moja duma mi na to nie pozwala.
To łączy mnie i jego. Uparci i dupkowaci bracia Brown.
— Nie szukam związku. Nie potrzebuję nikogo.
Żadnego przywiązania.
Żadnych uczuć.
Żadnej miłości.
To nie dla ciebie.
***
Tego ranka pamiętałem tylko, że do mojego domu ni stąd ni zowąd przyszedł Aaron, ale szczegóły tego, o czym rozmawialiśmy, odeszły w niepamięć, zostawiając w mojej głowie sporą lukę.
Zerwałem się z kanapy z potwornym bólem głowy, narzuciłem kaszkietówkę i nie patrząc na to, że jestem ubrany w nieświeże ciuchy, moje włosy przypominają kataklizm, a od mojego ciała unosi się ostry zapach alkoholu, udałem się prosto do parku, aby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza i pozbierać porozrzucane w każdym zakątku głowy myśli.
***
Rozsiadłem się na jednej z ławek i objąłem dłońmi głowę, której pulsujący ból nie pozwalał mi się na niczym skupić.
Widziałem spojrzenia ludzi, pełne obrzydzenia, niechęci. Każdy omijał mnie szerokim łukiem, myśląc, że jestem jakimś pijakiem, czy niebezpiecznym osobnikiem.
Cudownie.
W sumie, jakoś bardzo mi to nie przeszkadzało.
Przywykłem.
Mimo tego, iż starałem się całkowicie ignorować otoczenie, ciągle czułem na sobie czyjeś baczne spojrzenie.
Gdy tylko uniosłem głowę, ujrzałem długie, rude włosy, które powoli zaczęły znikać z mojego pola widzenia, kiedy tylko je zauważyłem.
Chciała uciec.
Żwawo zerwałem się z ławki i podbiegłem do dziewczyny, w ostatniej chwili łapiąc ją za rękawek od bluzki.
— Nie możesz bez końca mnie unikać.
Lou? ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz