- Masz dzisiaj odwołane zajęcia, Amy? - spytała Tina, opierając się na blacie. Kiwnęłam twierdząco głową, kucając i głaszcząc Cezara po głowie.
- Dlatego prosiłam o dzisiejszą zmianę Arę – powiedziałam. Szczeniak obok mnie ochoczo machał ogonem, oddając się pieszczocie. Zaraz jednak Bell próbowała na mnie wejść, by też ją głaskać. Zaśmiałam się, oczywiście ją też drapiąc za uchem.
Ara była właścicielką kawiarni, choć nie za często nas odwiedzała. Mimo wszystko była artystyczną osobą i charyzmatyczną, bardzo przyjacielską.
Ze względu, że był środek tygodnia, a do tego poranna godzina, w kawiarni nie było praktycznie nikogo. Dlatego z Tiną oddałyśmy się rozmowie, gdy reszta pracowników albo nas słuchała, albo krzątała się w kuchni. Podnosząc się z podłogi, w kawiarni rozległ się dźwięk dzwonka. Gdy zwróciłam się w stronę nowych gości, którzy okazali się najprawdopodobniej ojcem i córką, zostałam przez nich od razu zaczepiona o drogę do toalety. Wskazałam w stronę wejścia do lokalu.
- Drzwi na lewo – powiedziałam. Po chwili mężczyzna zniknął z pola mojego widzenia, zostawiając mi i reszcie pracowników dziewczynkę. I z tego, co zauważyłam, była strasznie bliska łez. Od razu zareagowałam, z powrotem kucając.
- Jak masz na imię? - spytałam dziewczynkę, uśmiechając się do niej. Gdy w pewien sposób wybełkotała „Dominica”, odpowiedziałam, że ma prześliczne imię. Naprawdę tak uważałam. Muszę jednak zaraz coś zrobić, bo mała naprawdę się rozpłacze.
- Ja mam na imię Amy – powiedziałam, szukając wzrokiem Ginger i widząc ją niedaleko naszej dwójki, zacmokałam do niej, by podeszła. - A to Ginger. Potrafi robić sztuczki, chcesz zobaczyć? - rzekłam, jednak nie czekałam na odpowiedź Dominici. Wykonałam ruch dłonią, jakbym chciała podnieść coś siłą woli i powiedziałam: „Wstań”. Lisiczka zaraz stanęła na dwóch tylnych łapach, a gdy dopowiedziałam jeszcze, by zatańczyła, do tego obracając dłonią, też się obróciła. Zaraz usłyszałam śmiech dziewczynki obok mnie. Przygarnęłam jeszcze Ginger do siebie, chcąc zachęcić Dominicę do jej pogłaskania. Wcześniejsze łzy zniknęły i mała tylko się śmiała. Po chwili przydreptał też do nas Cezar, również domagając się pieszczot z naszej strony. Minęło nam jeszcze kilka minut, nim z toalety wrócił tata Dominici. Wtedy dostrzegłam plamę na jego koszuli, która pomimo wszelkich prób, nie chciała się doprać. Nie za ciekawie to wyglądało, trzeba było przyznać.
- Dominica, chodź. Idziemy do szkoły – powiedział, wyczekująco czekając na swoją córkę. Mała jednak po złości tupnęła nogą, założyła ręce i pokręciła przecząco główką. Oj, nie wróży to nic dobrego…
- Chcę tu zostać! - dodała. Podniosłam się z podłogi i otrzepałam niewidoczny brud z kolan. Mężczyzna głęboko westchnął. Widać po nim było, że powoli się poddawał i tracił cierpliwość do dziecka. W pewien sposób wyglądał też, jakby się spieszył. Wtem do głowy wpadł mi pewna myśl. A raczej pomysł, który mógł jednak nie wypalić.
- A może... - zaczęłam. Wzięłam duży wdech, dodając sobie tym odwagi. - Może... Ja bym odprowadziła Dominicę do szkoły...? Nie ma nikogo w kawiarni i mogę wyjść na kilka chwil - żywiołowo dodałam, dopiero na końcu zdając sobie sprawę z wagi swych słów. Mężczyzna mnie nie znał, jestem dla niego obcą osobą. Dominicę dopiero co poznałam i to prawie przeze mnie nie chce teraz wyjść. To oczywiste, że to nie wypali, Amy!
Ebenezer?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz