Ostatnimi czasy chyba za bardzo mi się nudzi. Dlaczego? Przyjąłem ofertę jednej z większych stadnin w okolicy, aby poprowadzić dwudniowe szkolenie z dżygitówki. Aktualnie i tak miałem przerwę w zdjęciach, więc w sumie dodatkowa gotówka nie była najgorszym pomysłem. Dotarłem na obrzeża miasta na swoim ducati, gdyż motor wydawał mi się w tej sytuacji poręczniejszy. Szkolenie zaczynało się o 10. Kiedy zajechałem na podjazd, wybiła 9.40. Idealnie, jak nigdy. Zdjąłem kask i rozejrzałem się za jakimiś ludźmi. Ciszaa. Ekstra. No dobra, nie spodziewałem się komitetu powitalnego, ale mimo wszystko byłem jakby gościem specjalnym tego dnia. Haloo, nie każdy jest kaskaderem? Westchnąłem i wziąłem swoje rzeczy, które miałem ze sobą na przebranie. Ruszyłem w kierunku pierwszych lepszych zabudowań i od razu napotkałem jakiegoś stajennego.
-Dzień dobry. Jestem Charles Winchester, kaskader od szkolenia z dżygitówki. Gdzie mam się skierować? - Zapytałem grzecznie.
-Wow! - Młody chłopak, na oko 16-latek, spojrzał na mnie z podziwem. - To pan będzie prowadził to szkolenie? Suuuper.
-Miło mi, że doceniasz moją jeszcze niewykonaną pracę, ale pomóż mi dotrzeć na to szkolenie. - Uśmiechnąłem się, a w duchu pomyślałem, że jednak fani bywają głupi.
-Aaa, tak. - Pacnął się ręką w czoło. - Zaprowadzę pana.
Nareszcie jakieś konkrety. Chłopak zaprowadził mnie na dużą ujeżdżalnię, gdzie zgromadziło się już dość sporo ludzi. Moi kursanci.
-Chwila, a gdzie mógłbym się szybko przebrać? - Zerknąłem jeszcze na stajennego.
-Przy tej stajni jest kanciapa dla pracowników. Może pan tam bezpiecznie zostawić swoje rzeczy. - Wskazał na niewielki budynek przy ogromnej stajni.
-Dzięki. - Powędrowałem do pomieszczenia, gdzie szybko zmieniłem ciuchy i wróciłem do swoich kursantów. Przedstawiłem się elegancko i zacząłem wstępną pogawędkę na temat podstawowych kwestii, typu jak robić to bezpiecznie, a jeśli już coś pójdzie nie po naszej myśli, to jak zminimalizować złe skutki. Nie byli to ludzie, którzy pierwszy raz w życiu widzieli konia, więc nie opadły im szczęki, kiedy usłyszeli przykładowe wypadki z udziałem tych zwierząt. Później przeszliśmy do części praktycznej, najpierw "na sucho", czyli z udziałem sztucznego konia, tzw. trojana. Pokazywałem kolejne elementy wykorzystywane w dżygitówce. Wskakiwanie z ziemi na grzbiet, przewieszanie się w siodle, zwisanie bokiem z siodła itp. Uprzedziłem ich, że chociaż niektóre figury aktualnie wydają się dość proste, to w połączeniu z galopem są dużo cięższe do wykonania. Tak zleciał czas do przerwy, która miała się zacząć przed 14. Mieliśmy aż godzinę wolnego, więc postanowiłem najpierw ogarnąć jakiegoś konia, na którym mógłbym pokazać wszystko w ruchu, a potem osoby, które czuły się najpewniej mogłyby spróbować również. Zacząłem rozglądać się po stajni, w której jak się dowiedziałem od mojego już znajomego stajennego były konie sportowe, przyzwyczajone do woltyżerki, a więc nadawały się również do kaskaderki. Z jednego z boksów wystawał dostojny łeb karego rumaka. Jego uszy były postawione na baczność i skierowane w moją stronę. Hoho, ktoś tu chyba ma niezły charakterek. Mój wewnętrzny instynkt ryzykanta podpowiedział mi, że będzie to koń idealny dla mnie. Najwyżej kursantom znajdę innego. Wziąłem uwiąz i otworzyłem drzwi boksu.
-Chodź tu kochaniutki. - Zerknąłem na tabliczkę z imieniem. Demon. - Zobaczmy ile w tobie z demona.
Wyprowadziłem go na zewnątrz do koniowiązu i przywiązałem do poręczy. Stajenny przyniósł mi jego sprzęt i spojrzał na mnie z podziwem.
-Jest pan odważny, że bierze tego zawadiakę. - Dodał na odchodnym. Pff... Zobaczymy, czy taki zawadiaka z niego. Zacząłem od prostego czyszczenia i kiedy odwróciłem się po sprzęt jeździecki, Demon stanął dęba i z łatwością wyrwał karabińczyk, który łączył jego kantar z uwiązem. Zerwał się i w pełnym galopie ruszył przez dziedziniec. Rzuciłem się za nim biegiem. Zanim jednak go dogoniłem, on zdążył już przeskoczyć płot i uciec w stronę lasu. Chyba nie był za bardzo przywiązany do stada. Obok mnie zauważyłem niziutką, brązowowłosą kobietę ubraną w jeździeckie ciuchy.
-Chyba go zdenerwowałeś. - Zaśmiała się cicho, gdy przystanąłem przy niej.
-Myślisz? - Nic takiego w końcu nie zrobiłem.
-Od razu widać. - Odparła szybko. -Pomogę ci go złapać, na pewno nie uciekł za daleko. - Uśmiechnęła się i podała mi dłoń. - Isabelle jestem.
-Charles. - Ująłem jej dłoń. - No dobra, to chodźmy za tym Demonem.
- Co tutaj robisz oprócz zniechęcania do siebie koni? - Zapytała, podczas kiedy przechodziliśmy pod ogrodzeniem, które dzieliło nas od wolności wybranej przez karosza.
-Prowadzę szkolenie z dżygitówki. - Odparłem i uśmiechnąłem się. - Na co dzień jestem kaskaderem filmowym, więc to jakaś odmiana od moich zwykłych zajęć.
-Interesujące. - Uniosła brwi i zerknęła w stronę lasu. - Tam jest twoja zguba.
Czarny ogier stał na skraju drzew i skubał spokojnie trawę. Ruszyliśmy w jego stronę. Uszy konia od razu nas uchwyciły. Podniósł łeb i przestał na chwilę przeżuwać zieleninę. Spojrzał na nas badawczym wzrokiem, prychnął i zaczął jeść dalej.
-Chyba nam teraz nie zwieje, co? - Uśmiechnąłem się do Isabelle. - A ty co tutaj robisz?
-Pracuję, jako instruktorka jazdy konnej. - Odwzajemniła uśmiech, który rozpromienił jej twarz. Naprawdę miała śliczny uśmiech. - Ale podobnie jak ty jestem związana ze środowiskiem filmowym.
-Ooo, naprawdę? - Uniosłem w zaskoczeniu brwi. - Co robisz?
Jednak nie dane było mi otrzymać odpowiedzi na to pytanie, bo w tym momencie z leśnych zarośli wyskoczyła sarna. Jej pojawienie spowodowało, że Demon spiął się i ponownie ruszył do galopu, wnikając między drzewa. No serio? Taki zawadiaka niby, a sarna go spłoszyła...
-No to mamy problem. - Kobieta westchnęła.
-Jakiż to problem? - Zaśmiałem się. - Zaraz go dogonię. - Nagle do głowy wpadł mi głupi pomysł. Wbiegłem w las i na polance porośniętej przez paprocie dostrzegłem mojego uciekiniera. Miałem przy sobie jedynie uwiąz. Lepsze to niż nic. Podszedłem do konia. Zwrócił do mnie swoje wewnętrzne ucho, czyli miał mnie na uwadze. Zbliżyłem się jeszcze bardziej. Nie uciekał. Pogłaskałem go po szyi. Jego skóra nawet nie drgnęła. Chyba go jednak nie denerwowałem. Może po prostu nie lubi być wiązany do koniowiązu? Kto wie? Dotknąłem jego grzbietu. Nadal stał rozluźniony. Wskoczyłem na niego. Z uwiązu zrobiłem pętle i założyłem na szyję. Prowizoryczne cordeo, żeby móc sobie w jakiś sposób zastąpić wodze. Dałem znak łydką, żeby ruszył. Powoli i dostojnie kroczył po szeleszczącej ściółce. Dotarłem do Isabelle, która stała i patrzyła na to wszystko z pewnej odległości.
-Tego się nie spodziewałam. - Zielonooka uśmiechnęła się. - Czyli z tą potrzebą pomocy to się zgrywałeś?
-Niee...- Zaprzeczyłem ruchem głowy. - Naprawdę myślałem, że nie dam rady sam. Jakby się okazało, że faktycznie tak mnie nie lubi to by był dramat.
-Już myślałam, że się przede mną popisujesz. - Wzruszyła ramionami.
-No może troszeczkę. - Odparłem. - Gdzie tu teraz znajdę wejście z powrotem?
-Możesz przeskoczyć, jak wcześniej to zrobił nasz bohater. - Wskazała na Demona.
-W sumie to też jest myśl. - Popędziłem konia do galopu i skoczyliśmy przez płot z powrotem na dziedziniec. Zatrzymałem go po drugiej stronie i poczekałem, aż dotrze do nas Isabelle.
-Jesteś wariatem, czy tylko takiego zgrywasz? - Jej mina wyrażała w połowie rozbawienie, a w połowie totalne zaskoczenie.- Bez siodła, bez wodzy, w dodatku na koniu, który jak widzieliśmy potrafi być nieobliczalny i którego nawet nie znasz.
-Nie takie rzeczy się robiło. - Machnąłem ręką.
-Chyba wiem, dlaczego jesteś kaskaderem. - Zaśmiała się.
-Bo jestem niesamowicie odważny? - Wypiąłem dumnie pierś.
-Albo rozsądek nie jest twoją mocną stroną.
-To źle? - Prychnąłem.
-Nie mnie to oceniać. - Wzruszyła ramionami. - Muszę lecieć na zajęcia. I tak jestem już spóźniona.
-Czekaj. - Zeskoczyłem z konia i stanąłem obok niej. - Będziesz jutro? Bo będę miał jeszcze szkolenie i może moglibyśmy pojeździć razem, albo coś?
-Będę jutro, bo w końcu to moja praca. - Westchnęła, jakby odpowiadała małemu dziecku. - A z tym jeżdżeniem wspólnym to zobaczymy jutro, dobrze?
-Jasne. - Odparłem. Pożegnaliśmy się. Odprowadziłem Demona na chwilę do boksu, by samemu zjeść obiad, a potem wróciłem do swoich kursantów z osiodłanym karoszem. Reszta dnia zleciała mi w przyjemnej atmosferze. Gdy miałem właśnie wsiadać na motor, zobaczyłem brązowowłosą koleżankę.
-To jak z jutrem?! - Krzyknąłem do niej, gdyż znajdowała się po drugiej stronie podjazdu przy czerwonym fordzie.
[Isabelle? Patrz Alisz, jakie długie opko mi się udało ^^]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz