Z niewielkim grymasem na twarzy podniosłam się powoli do siadu i paroma ruchami dłoni wymacałam telefon, który leżał tuż pod moim prawym udem. Ociężale go podniosłam i odblokowałam, by sprawdzić, która godzina. Ósma. Super. A do pracy dopiero na czternastą. Co ja mogę zrobić o tej godzinie? W sumie, jakby tak pomyśleć, to dużo rzeczy. Zjeść śniadanie, wypić bardzo dobrą, poranną herbatkę, obejrzeć piąty raz z rzędu serial, w którym występowałam, czy też przeczytać niezłą powieść. Najgorszy jednak był ten duży wybór. Zazwyczaj to on sprawiał, że przez dobre paręnaście minut zastanawiałam się nad ostateczną decyzją. Koniec końców jednak runęłam na łóżko i owinęłam się kołdrą na kształt naleśnika, przy okazji rzucając mój telefon na niewielką szafkę nocną. Trochę czasu mi zajęło ogarnięcie, że jednak już nie zasnę i powoli, wręcz niechętnie zwlekłam się z łóżka.
Po wyjściu z sypialni i narzuceniu na ramiona szlafroka weszłam do łazienki, gdzie załatwiłam się na amen. Taki żart, ha ha[;-;], zabawny[bardzo]. Ogarnęłam siebie w miarę na tyle, żeby nie wstydzić, się wyjść z domu. Taka standardowa, poranna rutyna. Koło godziny dziewiątej byłam już prawie gotowa na podbój świata - brakowało tylko śniadania. Co prawda, fakt, do pracy miałam na czternastą, ale później będzie wystarczyło tylko poprawić makijaż i przebrać się w coś bardziej “roboczego”. W końcu do pracy przy koniach nie założę sukienki do podłogi i dosyć niegrzeszącym wielkością wycięciem na plecach. Co nie znaczy, że akurat teraz miałam to na sobie założone. Cały czas siedziałam w piżamie.
Następne cztery godziny były jak odliczanie do wyjścia z domu. Kręciłam się po wszystkich pomieszczeniach, z książką w jednej dłoni i herbatą w drugiej. Kiedyś wspominałam, że nie potrafię usiedzieć w miejscu? Nie? A to właśnie akurat teraz zaprezentowałam idealny tego przykład. W międzyczasie nie zapomniałam nakarmić mojego psa. Brush to moje oczko w głowie, jak mogłabym o nim zapomnieć? Oczywiście, że o nim nie zapomnę, traktuję go jak własne dziecko. Dobra to trochę przesada, używać takiego określenia. Może inaczej. Traktuję go jak członka rodziny. Bardzo ważnego członka rodziny. Jedynego, który będzie mi towarzyszył przez następne paręnaście lat życia i nigdzie nagle nie odejdzie, chyba że na tamten świat, albo ucieknie, albo ktoś go porwie. Dobra, to już inne kwestie, można by je roztrząsać przez następne pół godziny.
Gdy w końcu doczekałam się mojej upragnionej godziny, niemalże z uśmiechem na ustach wyszłam z domu. Wsiadłam do samochodu i odjechałam, by dziesięć minut później zaparkować przed stadniną dosyć pokaźnych rozmiarów. Witaj praco - cisnęło mi się na usta, które, póki co wykrzywiły się w dosyć dużym uśmiechu. Jako że byłam przed czasem, dokładnie jakieś czterdzieści minut, postanowiłam się trochę poszwendać. To dopiero mój drugi dzień tutaj w pracy, a ja nadal nie pamiętam podstawowych rzeczy. Gdzie jest siodlarnia, paszarnia. Przynajmniej pamiętam drogę do stajni i to jest jedyna rzecz, którą ogarnęłam do perfekcji wczorajszego dnia.
Rozeznanie się od początku po całym terenie ośrodka zajęło mi nie więcej niż dziesięć minut. Jedyne, co muszę zrobić to powtarzać sobie te wszystkie drogi i miejsca po parę razy, żeby w końcu je wszystkie zapamiętać.
Zerkałam na zegarek i odliczałam czas, do mojego rozpoczęcia pracy, gdy usłyszałam dosyć głośne rżenie i dźwięk kopyt uderzających o ziemię. Momentalnie podniosłam swój wzrok i ujrzałam, jak obok mnie przebiega wyraźnie rozwścieczony, kary koń, a tuż za nim biegnie mężczyzna. Zmarszczyłam brwi, jak ogier po prostu przemknął żwawo przez cały dziedziniec i przeskoczył przez płot, udając się w stronę lasu.
- Chyba go zdenerwowałeś - zaśmiałam się cicho do nieznajomego mężczyzny, gdy ten przystanął obok mnie.
- Myślisz?
- Od razu widać - odparłam momentalnie. - Pomogę ci go złapać, na pewno nie uciekł za daleko. - Uśmiechnęłam się, kierując swój wzrok na nowopoznanego osobnika i chwilę później podałam mu dłoń. - Isabelle jestem.
< Charles? Dupy nie urywa, ale na początek może być XD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz