Napięty tydzień w pracy po raz kolejny dawał się we znaki i sprawiał, że ze swego rodzaju ulgą zamknąłem grubą, skórzaną teczkę z wygrawerowanymi inicjałami, zamknąłem swoje biuro na klucz, naciskając dla pewności klamkę po raz drugi i ruszyłem w stronę windy, sunąc ze zmęczeniem nogę za nogą i wręcz modląc się w głowie, aby przyjechała najszybciej, jak się da.
* * *
Walizka opadła na przednie siedzenie samochodu, a ja czym prędzej odpaliłem silnik i z lekkim poirytowaniem przemierzałem kolejne szare przecznice, kląc pod nosem, gdy światło przełączyło się na czerwone.
Ulice Avenley River o godzinie dwudziestej drugiej były już nieco opustoszałe, a jako iż był piątkowy wieczór, jedyny ruch stanowili niesforni imprezowicze, czy nieco podpite jednostki, które mimo usilnych starań trzymania się przyzwoitym stanie - zataczały coraz większy slalomy, co jakiś czas potykając się o nieistniejącą przeszkodę.
* * *
Po dłużącej się w nieskończoność chwili, światła przełączyły się na upragniony, zielony kolor, pozwalając mi ruszyć do swojego apartamentu.
Jakiś czas później dotarłem na miejsce, zaparkowałem samochód w obszernym garażu, chwyciłem w dłoń teczkę i ruszyłem w kierunku penthouse'u, mojej ostoi, utopii, w której pragnąłem spędzić calutki weekend na popijaniu mojej ukochanej brandy i oglądaniu bezsensownych reality show.
No dobrze, nie oszukujmy się - nie będzie tak. Na pewno wypadnie mi jakieś niespodziewanie spotkanie lub dostanę stos nowych papierów do wypełnienia.
Wizja kolejnych godzin spędzonych na konferencjach, czy rozmowach telefonicznych z nieobeznanymi klientami wywołała u mnie nieprzyjemny dreszcz, ale czym prędzej wyparłem negatywne myśli z głowy i spróbowałem cieszyć się, że jestem już pod drzwiami domu.
***
Na zewnątrz było ciemno, ale moje spojrzenie nieoczekiwanie natknęło się na spore, groźne ślepia, które bacznie się we mnie wpatrywały, a raczej przewiercały spojrzeniem.
Momentalnie postawiłem teczkę na ziemi i utrzymywałem kontakt wzrokowy ze zwierzęciem, dopóki nie wyłoniło się ono zza krzaka i nie ukazało w całej swej okazałości.
— O, cholera.
Pies usiadł kilka centymetrów przed moimi butami i wyszczerzył delikatnie zęby, bezczelnie próbując mnie nastraszyć.
Cóż, najchętniej bym go pogonił, ale poczułem dziwny respekt do tegoż czworonoga.
Masywna postura, dumne spojrzenie, które mierzyło mnie z wyższością i spiczaste, postawione w górę uszy sprawiały, że przez moment zupełnie nie wiedziałem, jak zareagować.
Po chwili dezorientacji chwyciłem klucze, wyminąłem psa i otworzyłem drzwi do domu, ciągle nie spuszczając zwierzęcia z oczu, jednak gdy tylko uchyliłem odrobinę drzwi, parszywe stworzenie wbiegło do mojego apartamentu i zaczęło obwąchiwać zuchwale każdy jego kąt.
— To jest chyba jakiś żałosny żart.
Rozsiadłem się wygodnie na fotelu i obserwowałem czworonoga, który zrobił to samo.
Przez kilka dobrych chwil przyglądaliśmy się sobie z wrogością, traktując się jak intruzów.
Dopiero teraz, w świetle lamp zauważyłem, że jest to najprawdopodobniej pies rasy husky i może to zabrzmi dosyć głupio, ale odnosiłem dziwne wrażenie, że ten futrzak jest moim odzwierciedleniem. Bystre, błękitne oczy, które dumnie obserwowały każdy najmniejszy ruch, bujna, czarno-biała sierść i dominujący charakter, który budził wokół respekt.
— I co ja mam z tobą zrobić? — wydałem z siebie cichy pomruk niezadowolenia i stuknąłem palcami o stolik do kawy. — Jeszcze rozprzestrzenisz mi w domu jakieś robaki i co ja pocznę? — zmarszczyłem z poirytowaniem brwi, gdy złapałem się na tym, iż rozmawiam z psem.
Po dobrych kilkunastu minutach złowrogiego wpatrywania się w siebie odkryłem, że zwierzę nie posiada obroży.
Cudownie.
Będę musiał użerać się z jakąś przybłędą.
Wstałem z fotela, otworzyłem na oścież drzwi wejściowe i usilnie próbowałem wyrzucić czworonoga z domu, jednak ten w dalszym ciągu siedział w drugim końcu pokoju, mierząc mnie dziwnym spojrzeniem, które było mieszaniną triumfu i rozbawienia.
Moje wysiłki nie zdały się na nic, więc próbowałem użyć siły, jednak skończyło się to jedynie kilkoma złowrogimi warknięciami skierowanymi do mojej osoby.
— Egh. — wydałem z siebie ciche westchnienie, po czym wyjąłem telefon i obdzwoniłem wszystkie schroniska, pytając, czy nie zgubił się komuś pies rasy husky, jednak nie uzyskałem odpowiedzi, na którą liczyłem.
Wszystko wskazywało na to, że to zwykła, niezależna przybłęda, która żeruje na takich tchórzach jak ja, którzy boją się psa, gdy tylko ten wystawi swoje kły.
— Poddaję się. Wygrałeś. Parszywy kundlu. — ruszyłem w kierunku sypialni, zatrzasnąłem za sobą drzwi i bezwładnie opadłem na łóżko.
***
Oderwałem głowę od miękkiej, puchowej poduszki i poprawiłem przed lustrem swoje kruczoczarne, zmierzwione włosy, które tego dnia wyjątkowo nie chciały ze mną współpracować.
Zapomniawszy o całym wczorajszym zajściu, ruszyłem z szerokim uśmiechem w stronę kuchni, aby zrobić sobie śniadanie i napić się mocnej, czarnej kawy, jednak moje spojrzenie napotkało czworonoga, który jak gdyby nigdy nic leżał sobie na cholernie drogiej, skórzanej sofie.
Moja niechęć do zwierząt zdążyła już osiągnąć swoje apogeum, a głowa wymyślała już setki sposobów na bezbolesne wyrzucenie tego parszywca z mojego apartamentu.
Zaraz, mam plan.
***
Nie pytajcie, w jaki sposób znalazłem się w sklepie zoologicznym, trzymając w dłoni paczkę przysmaków dla psów, smycz i kolczastą obrożę.
Pora wypłoszyć tę bestię z mojej utopii.
***
Biegałem po całym mieszkaniu, próbując założyć temu potworowi obrożę na szyję.
Udało mi się to po czterdziestu dwóch minutach, gdy podstępem udało mi się złapać futrzaka, wybiegającego z mojej łazienki.
Czym prędzej zapiąłem smycz i chwyciłem w dłoń wielką kość, po czym [pomijając krótką szarpaninę], wyciągnąłem psa na dwór, nie unikając groźnych warknięć, którymi tym razem nie pozwoliłem się zastraszyć i dumnie kroczyłem ulicą, z kamienną twarzą znosząc coraz to silniejsze szarpnięcia psa, któremu najwyraźniej nie podobało się tymczasowe ograniczenie wolności.
W sumie, przydałby mi się taki zwierzak, który płoszyłby wszystkich reporterów, czy nachalnych dziennikarzy.
Po kilkunastominutowej "walce" usiadłem na ławce i ponownie napotkałem wzrok zwierzaka na sobie.
— Nazwę cię... — zastanowiłem się na moment nad tym, jak absurdalne są moje słowa. Czy ja zamierzam go adoptować? Ja, który całe życie wzbraniałem się przed posiadaniem nawet najdrobniejszego futrzaka? — Boss. — pies po raz pierwszy zamerdał wesoło ogonem, jednak po chwili wypatrzył zbliżającą się osobę i pobiegł w jej kierunku, tym samym prawie zrzucając mnie z ławki.
Czworonóg obiegł nieznajomą mi osobę wokół, plącząc jej nogi smyczą, po czym triumfalnie usiadł i obrzucił mnie złośliwym spojrzeniem.
— Najmocniej przepraszam. — uniosłem wzrok na nieco zdezorientowaną kobietę, która musiała widzieć moje perypetie z niesfornym zwierzęciem.
Najpierw powinienem przemyśleć kwestię adopcji, zanim popełnię największy błąd w swoim życiu, pozwalając temu potworowi wtargnąć w moje życie.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz