Strony

20 lis 2018

Od Dianthe do Tylera

Dianthe, jak zwykle rano, siadła w swoim biurze z kubkiem ciepłej latte i odpaliła komputer, by przejrzeć poranne maile. Wraz z upływem czasu znikała ilość kawy, przybywała ilość przeczytanych wiadomości. Wciąż jednak nie widziała żadnego dobrego tematu do swojego artykułu. W końcu zrezygnowana spytała asystentkę, czy nie ma ochoty pójść na lunch. Gdy zaszły do pobliskiego baru, uwagę Dian przykuła jedna rozmowa.
- Słyszałeś, że znowu zmieniają miejsce? - mruknął jeden z mężczyzn siedzących przy barze.
- Ponoć klatki też mają być nowe. A przynajmniej czyste - zaśmiał się drugi. - Ponoć lepsze warunki dają lepsze wyniki.
Dianthe zmarszczyła delikatnie brwi, wyciągając swój notes z torebki.
- Pani nawet podczas przerwy siedzi w pracy - stwierdziła rozbawiona Anabelle, nowa asystentka.
- Ile razy mam ci mówić An, żebyś nie nazywała mnie "panią" - mruknęła kobieta, patrząc na nią przelotnie z delikatnym uśmiechem na ustach. - Poza tym nie ma czegoś takiego jak przerwa w byciu dziennikarzem - dodała spokojnie, coś notując. uśmiechnęła się przy tym w duchu, prawdopodobnie znajdując już temat na swój artykuł.
- To co pani...
- Nie pani - przerwała jej już ze śmiechem, w końcu obdarzając ją spojrzeniem orzechowych oczu znad okularów. - I zamów mi to co sobie. Ufam w twój gust.
Dziewczyna pokiwała tylko głową, a następnie poszła złożyć zamówienie.
W tym czasie Di skupiła się na rozmowie mężczyzn.
- Ale zmienili przez to próg zakładów - mruknął szatyn. - sto pięćdziesiąt avarów zamiast stu.
Jego rozmówca wyraźnie wywrócił oczami, co nie uszło uwadze redaktorki.
- Ale pomyśl, że będzie większa zabawa - odparł. - Zwłaszcza, że mafia Owen...
Urwał, gdy szatyn kopnął go pod stołem. Dian zdążyła jednak szybko zapisać to nazwisko (z którym de facto nie pierwszy raz się spotkała), zanim Anabelle przyniosła tackę z dwiema cudownie wyglądającymi sałatkami oraz dwoma szklankami kompotów. Ostatecznie głód zwyciężył, więc Dianthe z wdzięcznością uśmiechnęła się do swojej asystentki i schowała swój notes z powrotem do torby, postanawiając, że reszty dowie się już na własną rękę. Zaraz zabrała się za jedzenie, czując coraz większe skurcze żołądka.
- Więc? - zagaiła z pewną dozą niepewności An. - Na co pani wpadła.
Dian, z wciąż pełnymi ustami, machnęła ręką, po czym napiła się kompotu, by zaraz potem odpowiedzieć:
- Jeszcze nic, na razie tylko domysły. Nie chcę zapeszać, ale jak już wszystko ułożę, to dopiero wtedy ci powiem.
Nieco skołowana, asystentka skinęła głową, ostatecznie porzucając temat. Reszta posiłku minęła kobietom na różnych, lekkich rozmowach, co wyraźnie rozluźniło An, która nie wiedziała, czego się spodziewać po nowej szefowej.
Gdy tylko wróciły do biura, Dian szybko poszła uzupełnić zdobyte informacje, by móc napisać kolejny artykuł. W głębi czuła, że nie jest to bezpieczne, a sama publikacja może wywołać wiele kontrowersji, ale z biegiem lat porzuciła poczucie strachu związane z tym. W końcu sama się nauczyła, że praca dziennikarza nigdy nie będzie łatwa i prosta, a czasem może się zdarzyć, że będzie nieprzyjemna.



▲•▼•▲•▼

Szum rozmów. Muzyka. Mnóstwo woni niewątpliwie drogich perfum, jak i wysokiej klasy alkoholi. Nikt nie spodziewałby się śmietanki miasta zbierze się w pozornie opuszczonym hangarze. Wnętrze jednak wyglądało zupełnie inaczej. Wystrój poziomem dorównywał niejednemu bogatemu lokalowi w mieście. Początkowo speszyło to Dianthe, jednak zaraz oprzytomniała, że nie pierwszy raz ma przyjemność być na takim spotkaniu.
By dodatkowo nie odstawać od zebranych, założyła długą do ziemi, podkreślającą kształty, złotą suknię wieczorową, która wyglądała w jej mniemaniu wystarczająco bogato, by nie zostać w zły sposób zauważonym. Dodatkowo upięła włosy w koka, by w razie potrzeby, zbytnio nie przeszkadzały.
Dian cieszył również fakt anonimowości spotkań, którą ułatwiały ozdobne maski. Jednak mimo ich obecności, redaktorka wciąż była w stanie rozpoznać część gości, co dawało jej świadomość, że wcale taka bezimienna nie pozostaje.
W końcu drzwi zostały zamknięte, a wraz z gongiem oznaczającym rozpoczęcie imprezy, Dian przeszedł dreszcz emocji, który zawsze towarzyszył jej podczas zbierania materiałów do tak kontrowersyjnego artykułu. Ostrożnie podeszła bliżej sceny, gdzie z lekkim przestrachem zauważyła obecność dwóch klatek na podwyższeniu. Były jednak puste. Domyśliła się, do czego zaraz się przydadzą, jednak chwilowo nie chciała dopuścić tego do świadomości. Skupiła swój wzrok na szatynce o nieco azjatyckich rysach, która właśnie weszła na platformę. Ta, przedstawiająca siebie jako królową dzisiejszej rozrywki - Roulette, była ubrana w czerwoną, obcisłą sukienkę z rozcięciami, które ukazywały kolejne fragmenty tatuażu przedstawiającego węża, który zaczynał się na jej lewej kostce, a kończył na prawym ramieniu. Z dość nieprzyjemnym dla Dian uśmiechem przebiegła wzrokiem po zebranych, a zaraz potem zabrała głos:
- Witam wszystkich na cotygodniowej walce!
Na te słowa tłum zaczął wiwatować, co tylko wywołało dreszcz na plecach Dianthe.
- Jak pewnie się już zorientowaliście, przy wejściu dostaliście koperty - kontynuowała kobieta, gdy tylko okrzyki ucichły. - Każdy z was otrzymał również długopis. Dobrze wiecie, kto dziś będzie dostarczał nam rozrywki, więc wystarczy, że napiszecie nazwisko wybrańca oraz swoje, a do koperty wsadzicie odpowiednią sumę pieniędzy.
Dianthe, nieco zdezorientowana spojrzała na swoją kopertę, a następnie na otaczającą ją ludzi, by uzyskać chociażby wskazówkę, jak i kogo ma wpisać, by nie wzbudzić zbyt dużych podejrzeń swoim dziwnym zachowaniem. W końcu wpisała jedno z dwóch, a następnie podpisała się fałszywym nazwiskiem. Gdy tylko zakleiła kopertę z minimalną sumą pieniędzy, po sali zaczęły krążyć skąpo ubrane panie i nie lepiej odziani panowie, którzy zbierali koperty. Gdy tylko wrzuciła kopertę do koszyka jednego z mężczyzn, rozluźniła się nieco, choć to uczucie było ulotne. Chwilę później Roulette znów wkroczyła na scenę, a za nią dwóch rosłych mężczyzn, którzy mieli na sobie wyłącznie spodnie. To na nich skupiły się wszystkie pełne wyczekiwania pary oczu.
Dian również na nich patrzyła, jednak miała w głowie zupełnie co innego. Zastanawiała się, na ile po walce byłaby w stanie z nimi porozmawiać. Właśnie, po walce...
- Drodzy państwo, dziś ta dwójka przeuroczych mężczyzn będzie walczyć na śmierć i życie! - powiedziała donośnie szatynka, na co tłum zareagował nad wyraz entuzjastycznie.
Ostatnie słowa zaczęły bębnić w jej uszach jak mantra, od której nie mogła się uwolnić.
W tym czasie mężczyźni zostali wprowadzeni do jednej z klatek. Gong, który zabrzmiał chwilę później, wyłącznie pogorszył stan dziewczyny. Osłupiała patrzyła na to, co dzieje się we wnętrzu sześcianu. Miliard myśli zaczęło kłębić się w jej głowie i dopiero po pierwszym uderzeniu jednego z zawodników przypomniała sobie, co tu właściwie robi i dlaczego tu przyszła. Niepewnie cofnęła się o krok, chcąc się jeszcze otrząsnąć, jednak osobnik stojący za nią jej to uniemożliwił. Dopiero po chwili zorientowała się, że nadepnęła mu obcasem na nogę.
- Prze-przepraszam - zdołała wydukać i obejrzała się na niego.

[Tyler?]
.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz