Strony

3 lis 2018

Od Rafaela cd. Anastazji

- W brązowym ci do twarzy - mruknęła, nie wyrażając swoją postawą ciała żadnej chęci niesienia pomocy. Miałem już coś do niej jeszcze powiedzieć, lecz w tym samym momencie spod jej kurtki, niczym duch wyłonił się łeb przerażonego kociaka, którego stan nie prezentował się zbyt kolorowo. Zaropiałe oczy, brak połowy jednego ucha, wyszczuplona mordka oraz drżenie jak osika mówiło samo za siebie. Nie przepadałem jakoś za tymi maszkarami, ale cierpiącego zwierzęcia nie byłem wstanie od siebie odtrącić. Wzdychając na to głośno, przetarłem jedynie swoją twarz, a następnie opanowując biegnące w naszą stronę, rozgniewane psy, które były gotowe przewrócić na ziemię drobną napastniczkę.
- Coś ty z tym kotem robiła co? - przyjrzałem się uważniej kocięciu, które ze względu na swoją wielkość miło pewnie tylko kilka miesięcy - Wygląda jakby potrącił go samochód albo ktoś chciał go rozszarpać - rzekłem szczerze, uważając na to, aby moja otwarta dłoń, która znajdowała się na wysokości psich łbów, nie zamknęła się w silną pięść, bądź delikatnie nie drgnęła, gdyż nawet najmniejszy, nieprzemyślany sygnał z mojej strony mógł sprawić, iż dwa monstra zerwałyby się nagle z miejsca w zamiarze ataku kierowanego na Anastazję.
- Musiały go pogryźć psy... Rafael on nie ma połowy ogona! Tego żadne inne zwierze nie byłoby w stanie zrobić! Poza tym od razu jak usłyszał szczekanie, to się przestraszył więc coś jest na rzeczy - powiedziała z oburzeniem, wpatrując się w czteroletniego husky'ego, który jak zawsze ze zniecierpliwienia oblizał swój nos.
- Nie krzycz tak... Lepiej chodźmy z nim do weterynarza, bo nacierpi się więcej niż to potrzebne - rozplotłem długie smycze, uważając przy tym, aby nie porobić żadnych pęków. Czując w rękach metalowy karabińczyk, od razu złapałem pierwszego kołowrota za uchwyt szelek, które umożliwiły mi utrzymanie w miejscu złotowłosego samczyka. Kiedy sprzączka otuliła szczelnie nierdzewne, stalowe koło, zająłem się drugim łobuzem, który był nieco bardziej narwany od swojego "braciszka".
- Idziesz ze mną? - zdziwiła się - Przecież wiem, gdzie przyjmuje doktor Stranley - próbowała się pozbyć mojego towarzystwa, lecz ja nie zamierzałem jej zbyt szybko ulec.
- U Stranley'a będziesz musiała czekać z godzinami, zanim was przyjmie... Pójdziemy do mojego znajomego, mieszka kilka metrów stąd... To dobry weterynarz, ale ludzie go zbytnio nie znają, przez właśnie takich ludzi jak Stranley... Nic nie umieją, zwierzęta przez nich umierają, ale i tak pieniądze dostają - prychnąłem z oburzeniem, przypominając sobie, jak pewnego razu papuga mojej koleżanki przez tego jełopa, prawie wylądowała na tamtym świecie. Idiota próbował się obronić tym, że pomyliły mu się bardzo podobne choroby... Ta jasne... Tylko co miała ta do tamtej? Czy na serio choroba fizyczna i psychiczna jest dla osoby po studiach, aż tak trudna do rozróżnienia? Ptakowi wypadały pióra i miał biegunkę, a ten uparcie twierdził, że to najzwyklejsze w świecie objawy samotności - No chodź już. Chyba że chcesz, by mały się jeszcze bardziej nacierpiał - postawiłem swoje pierwsze kroki w stronę wschodu.
- To ty przecież ciągle ględzisz. Wlecz się szybciej - pogoniła mnie za pomocą wbicia palca w plecy, a dokładnie w okolice lędźwiowego odcinka kręgosłupa, gdzie ból w moim całym ciele był akceptowany najmocniej.
- Jak mnie nie będziesz bić, to pójdziemy szybciej - burknąłem, puszczając psy przodem, aby mogły na luźnych smyczach obwąchać otaczające nas drzewa, czy też kostkę brukową ułożoną kolorami w różnorakie wzory. Można było się ze mną kłócić, tyle ile się chce, ale ja i tak pozostanę utwierdzony w przekonaniu, że wychowany pies nigdy nie ugryzie drugiej osoby dla zabawy. Co prawda psu ani innemu zwierzęciu nie ufa się stu procentowo, ale po wielu próbach i eksperymentach z Zefirem i Camelotem byłem pewien, iż nie są zwykłymi szałaputami gotowymi rzucić się z zębami na bezbronne dziecko od tak. Nie chcąc na nowo zbytnio roztrząsać tego tematu, pokręciłem swoją głową we wszystkie strony świata, a następnie bez żadnego marudzenia, zacząłem prowadzić kobietę do znanego sobie dobrze miejsca.
⚜⚜⚜⚜⚜
Cała wizyta u Evana nie trwała zbyt długo. Na samym początku mężczyzna oczywiście musiał wziąć nas za parę, co skomplikowało przebieg sprawy, z którą tutaj głównie przyszliśmy. Chociaż blondyn długo nie odpuszczał, to kiedy na siłę pokazaliśmy mu poranionego kota, postanowił wreszcie się zamknąć i zabrać do prawowitej roboty. Najpierw musiał odkazić wszystkie rany malucha, który jak szło się domyślić, drapał po rękach jak najmocniej się tylko dało. Cóż, z pewnością wyniszczanie drobnoustrojów nigdy nie należało do zbyt przyjemnych rzeczy, lecz trzeba było jakoś to przeżyć. Kiedy był już pewien, że nie wda się w brakujące części ciała jakieś zakażenie, przystąpił do zszywania większych ran, aby móc po jakimś czasie założyć na wszystko białe opatrunki. Oczywiście Evanek nie mógł zapomnieć również o długiej instrukcji tyczącej się tego jak opiekować się tym małym diabelstwem i jakie leki należy mu teraz podawać. Na odchodnym próbował zaprosić nas jeszcze na kawę, ale my nie mieliśmy aktualnie na to czasu. Dziękując mu za tę propozycję, pożegnaliśmy się z nim ciepło, a następnie ruszyliśmy ponownie w stronę psiego parku, gdzie i tak nie miałem zamiaru spędzać już czasu. Ciemne chmury zbliżające się do miasta od strony zachodu zwiastowały mieszkańcom deszcz bądź zaciętą burzę, która z pewnością utrudni poruszanie się po chodnikach czy też ulicy. Zdając sobie sprawę z tego, iż mogę nie zdążyć, dotrzeć na czas do swojego mieszkania, zgarbiłem nieco swoje plecy, nie mogąc się doczekać, aby ponownie poczuć się jak ta zmokła kura, której zamknięto przed dziobem wejście do kurnika. Nie dość, że ta mnie oblała herbatą, to jeszcze będę zmuszony biec przez dzielnicę, aby nie dopadała mnie kolejna grypa albo przeziębienie. Cudownie! - pomyślałem, widząc jak otaczający nas ludzie, przyspieszają tempa swoich kroków, aby jak najszybciej przedostać się do wyznaczonych przez siebie sklepów. Nie ważne czy to był dom, samochód, a może sklep, ważne, że w takich miejscach nic im nie kapało na łeb. Słysząc z daleka już głośny grzmot poprzedzony delikatnym błyskiem, miałem ochotę uderzyć się z otwartej ręki w czoło. Dlaczego ja zawsze muszę mieć takiego pecha? - zapytałem sam siebie, odwracając twarz w stronę rudowłosej kociary.
- Wybacz, ale muszę już iść... Moje psy nie lubią zbytnio kąpieli, a najbardziej tych z nieba... Zresztą zrobiłaś mi już ciepły prysznic, a zimnego mi nie potrzeba - zaśmiałem się cicho, zapinając rozpiętą, granatową kurtkę, która i tak, przez ciemnawe plamy, nadawała się jedynie do prania.

Anastazjo? :3
Burza się szykuje xd 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz