Strony

5 lis 2018

Od Rafaela cd. Anastazji

Cały pobyt u Anastazji był dość krótki, chociaż nie miałem na co narzekać, gdyż ugościła nas niemal po królewsku. Psy dostały zdrową wołowinę, a ja mogłem w spokoju wypić gorącą kawę oraz skosztować domowego ciasta krówkowego, którego konsystencja często przyklejała się do podniebienia, jednak mimo to, postanowiłem skonsumować, aż dwa kawałki. Pomimo lejącego za oknem deszczu, moja rozmowa z rudowłosą jakoś się kleiła. Znaleźliśmy wiele wspólnych tematów, które o dziwo nie wiązały się z medycyną. Chociaż mogłoby się wydawać, że nic nas nie łączy, to w wielu kwestiach byliśmy na szczęście dość zgodni. Oboje lubiliśmy mocną kawę, jazdę konną, dobre książki kryminalne oraz kino akcji. Co do zwierząt to... Nieco się pożarliśmy? Cóż, kociarą to ona jest niesamowitą, ja natomiast chyba na wieki pozostanę przy psach, które przynajmniej jak wracam z pracy, cieszą się na mój widok i pragną ze mną wykańczającej zabawy, a taki kot, spojrzy tylko na ciebie, lekko mruknie i uda się dalej. Doprawdy wielka mi wdzięczność za uratowanie tyłka z ulicy, czy tam schroniska. Rasowe koty mi się troszeńkę podobały, ale nie miałem zamiaru wydawać kilku tysięcy na pchlarza, który może sprzedać mi jakąś chorobę, bądź zdechnąć przez podebranie mi jedzenia z talerza. Po prostu trzy razy na nie dla tych paskud i tyle! Zanim się obejrzeliśmy, na zegarze ściennym wybiła godzina dwudziesta druga. Złote gwiazdy zaczęły obsypywać mroczne niebo, chcąc nadać mu nieco więcej radości, co jasno skłoniło mnie do myślenia, iż czas wracać wreszcie do cichego domu. Chociaż miło nam się gawędziło, to każdy potrzebował odpoczynku od innych ludzi, a poza tym nie mogłem przecież zwalić jej się na głowę na całą noc.
- Będę już szedł... Nieźle się u ciebie zasiedziałem - uśmiechnąłem się lekko, szturchając nogą wyciągniętego pod stołem psa - Muszę się kiedyś odwdzięczyć kawą u siebie - dorzuciłem wstając, aby móc wziąć do ręki poskręcane ze sobą smycze. Kociak uratowany przez Fenchenko nadal spał i zapewne nie miał zamiaru obudzić się przez najbliższe godziny. Uśmiechając się na to delikatnie, odplątałem, zaplecione niedawno sznurki, które przywróciły do życia moje, dwa, ogromne stwory.
- Podwiozę was do domu, nie śpiesz się, aż tak bardzo mi nie przeszkadzasz - damski głos postawił twardą barierę pomiędzy mną, a wykonaniem wspomnianego planu. Wiedząc, że z rudzielcem nie ma co się kłócić, postanowiłem ulec jej lekkim skinieniem głowy. Swoją drogą to bardzo miłe z jej strony... W końcu nie każda kobieta zdecydowałaby się na takie propozycje, bo zwykle to mężczyzna robił takie rzeczy, ale cóż, skoro wredziula sama z siebie wzięła takie słowa, to co będę odmawiał? - Ja pójdę odpalić samochód, a ty idź się umyj, bo masz kawowe wąsy - pstryknęła mnie z trudem w nos, a następnie wyminęła slalomem niczym żmija, aby móc przedostać się na klatkę schodową, gdzie zapewne, w którymś momencie było zejście do przypisanego każdemu mieszkańcowi tego miejsca - garażu. Kręcąc na to jedynie głową, podpiąłem pod kółka szelek, metalowe karabińczyki. Chcąc upewnić się, iż moje psy przez moją krótką nieobecność, nie zrobią nic głupiego, wydałem im komendę zostań, a samemu udałem się w stronę łazienki, gdzie przypatrując się swojemu lustrzanemu odbiciu stwierdziłem, że nie wyglądam dzisiaj najlepiej. Wszelakie oznaki zmęczenia pojawiały się na mojej twarzy, niczym warstwy farb nakładane przez sławnego artystę pokroju Picassa, czy Matejki. Zmywając zimną wodą wszystkie niedoskonałości, przypomniało mi się, że dziewczyna nie ma jeszcze mojego numeru. Nie wiedząc jak go jej podarować, postanowiłem wyjąć cienką karteczkę, znajdującą się w etui mojego telefonu, a następnie dzięki życzliwości gospodarki, której długopis walał się gdzieś po łazienkowych półkach, napisałem na niej ciąg dziewięciu cyfr. Upewniając się, iż wszystko jest czytelnie napisane, przykleiłem ją odpowiednią stroną do wyczyszczonego zwierciadła. Oczywiście nie zabrakło na skrawku papieru mojego podpisu i uroczego cytatu, aby nie dąsała się na mnie, gdy zobaczy moje dzieło. Pamiętając ciągle o kurczącym się coraz bardziej czasie, zgasiłem światło stonowanego pomieszczenia, co doprowadziło mnie do etapu zakładania kurtki i butów. Nie chcąc spacerować na nowo po całym mieszkaniu, zawołałem zwierzaki komendą do mnie, co okazało się być strzałem w dziesiątkę, ponieważ Anastazja, w tym samym czasie postanowiła zawitać na nowo w swoim, prywatnym lokum - Możemy jechać - poinformowała ze spokojem, uważnie mi się przyglądając - Coś przeskrobał? - zmarszczyła delikatnie brwi.
- Nic, nic złoto - rozczochrałem jej bujne włosy - Ja zawsze jestem grzeczny - mówiąc to złapałem Camelota i Zefira za smycz, aby nie mogły nigdzie mi zwiać. W końcu kto wie czy czasami nie zainteresuje ich jakaś mysz, bądź latające pióro ptaka? Przecież dla psiej logiki to takie ekscytujące wydarzenia, że trzeba od razu z nich skorzystać!
- Tak, tak, a ja jestem święty Piotr - pacnęła mnie w ramię - Ruszaj się, bo twój szanowny tyłek zamiast suchego, będzie zaraz mokry - pogoniła mnie lekkim kopniakiem, który jak na kobietę był dość silny.
- Idę, idę! Nie denerwuj się tak Anastazuś, bo jeszcze zmarszczki ci się pojawią i zostaniesz odesłana na przedwczesną emeryturę - zaśmiałem się, schodząc na niższe piętro klatki schodowej, żeby zaoszczędzić sobie kolejnego kopniaka wycelowanego w moje cztery litery.
⚜⚜⚜⚜⚜
Kiedy moje stopy na nowo zawitały w progach wyjątkowego domu, od razu poszedłem skorzystać z ciepłego prysznica, który obmył z mego ciała wszystkie brudy dzisiejszego dnia. Tak samo, jak moje pierdzące zwierzaki nie odczuwałem żadnego głodu. Zmielona wołowina tak na nich dobrze podziałała, że teraz musiałem cierpieć z powodu ich okropnych gazów. Zamykając goldena i husky'ego w pokoju gościnnym, postanowiłem udać się na piętro budynku, gdzie po położeniu się do łóżka natychmiastowo zasnąłem. Śniłem o swoim dzieciństwie... Dużym domu rodzinnym, którego ogród o tej porze roku był przyozdobiony licznymi, kolorowymi liśćmi. Bury pies grasował między ostatnimi grzędami warzyw, a liliowe kocisko naszej sąsiadki spoglądało leniwie z płota, na bawiące się w chowanego dzieci. Wszystko byłoby takie piękne, gdyby nie nagła, rytmiczna melodia wydostająca się z mojego telefonu. Nie był to jednak budzik, lecz "alarm" wskazujący na to, iż ktoś próbuje się do mnie usilnie dodzwonić. Przecierając swoje zaropiałe oczy, ledwo złapałem to ustrojstwo techniki w dłoń, co było pierwszym krokiem do sukcesu zwanego odebraniem połączenia. Nie patrząc za bardzo na migoczący na wyświetlaczu numer, przystawiłem komórkę do ucha, lekko jeszcze przy tym mamrocząc, co było naturalną reakcją człowieka po nagłym wyrwaniu ze snu.
- Rafael Blackfrey... W czym mogę pomóc?

Anastazjo? :3
Po kija dzwonisz tak wcześnie, jak dzień wolny? xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz