Strony

12 lis 2018

Od Vincenta cd Tatum

Koniec. Koniec piosenki. Nasza spokojna melodia ucichła ustępując miejsca zupełnie innemu kawałkowi, do którego chyba żadne z nas nie chce w tym momencie, albo w ogóle tańczyć. Właściwie to nie chcę jej końca, nie chcę innej piosenki, ponieważ przyjemnie mi się tańczyło. Tak blisko Tate, z rękoma na jej talii, mogą wyczuć jej ciepło, niemalże poczuć bicie serca obok mojego. Za to reakcji łańcuchowej związanej z końcem właśnie tej piosenki jeszcze bardziej nie chcę, a właściwie to głównie jej nie chcę, więc tylko jej. Do tej chwili miałem małą nadzieję, że wyrosłem już z tego niezrozumiałego biegu myśli, nadmiernego przekazu informacji z mojego mózgu, albo raczej podświadomości, kiedy neurony ledwo wyrabiają się z przekazem tych wszelkich impulsów. Sam ten potok myśli zdarzał się niemalże tylko w sytuacjach dla mnie wybitnie stresujących... Zaraz. Biorąc od uwagę to, że pracuję już wiele lat, będąc dobrym w tym co robię i nie bojąc się o swoje zatrudnienie, jestem ojcem nie od dziś, a cztery lata, a dziwnymi przygodami Juliena przestałem się przejmować wieki temu, to właśnie znalazłem się w aktualnie nielicznej stresującej mnie sytuacji. Głębokie Vincent... a nawet jeszcze się nie nachlałeś, nawet kieliszka dzisiaj nie uniosłeś, o butelce nie wspomnę. To zaczyna być niebezpieczne, zaraz walniesz jakąś głupotę i będzie po zawodach. Tak praktycznie rzecz ujmując to nie zdecydowałem jeszcze czy chcę brać udział w tych "zawodach", a może jednak tak. Ten pocałunek można uznać za całkiem wyraźne zaznaczenie mojego stanowiska w tej sprawie... Nie czas na zabawę w bycie prawnikiem.
- Problem z tańcem polega na tym, że niezależnie od tego, jaki jest przyjemny w trakcie, na zakończenie zawsze robi się niezręcznie - to nie było idealne zdanie jakie wypowiadasz do pięknej kobiety, z którą dopiero co tańczyłeś. Gdyby niezręczność była rzeczą materialną i potrafiła świecić, moje pewnie rozświeciła by ten pokój jak milion reflektorów. Co się z tobą dzisiaj dzieje? Jesteś aż tak zestresowany? Chyba tak, skoro prowadzę tą bezsensowną rozmowę z samym sobą, ponieważ nie otrzymam w niej nawet jednej pomocnej odpowiedzi. Tate mimo to uśmiecha się, co powoduje delikatne rozluźnienie w moim organizmie. Ponownie mogę oddychać. Nie podoba mi się jednak to, że sekundę temu byłem w pełnej panice przed nią jak jakiś gówniarz. Jakbym znowu miał szesnaście lat a nie dwadzieścia trzy. Różnica powinna być łatwo zauważalna, prawda? To dlaczego u mnie ona nie występuje, ja się pytam.



- Chyba muszę wyjść... znaczy, strasznie tu gorąco - dopiero ton jej głosu przekonuje mnie o jej równie ogromnej niezręczności społecznej jaką właśnie sam wykazuję. Wyjść... Powinienem z nią iść? Chyba tak, tak mi się wydaje. A co jeśli chce się ode mnie uwolnić i uzna to za zbyt nachalne? Wcześniej pocałowałem ją kiedy najmniej się tego spodziewała, więc gorzej raczej nie będzie. Jednak ta czarnowłosa śliczność nie rusza się z miejsca, tylko patrzy na mnie równie intensywnie co ja na nią. Trwamy tak aż do momentu, kiedy oboje uznajemy to na aż zbyt niezręczne i oboje odwracamy wzrok. Mam tylko nadzieję, że się nie rumienię jak dzieciak, a przy mojej cerze bardzo rzuca się to w oczy. Czas podjąć męską decyzję. Kolejną tego wieczoru i tej warto nie zepsuć Vinc. Zrób to jakoś tak delikatnie, zaproponuj jej wspólne wyjście teraz, tylko jakoś składnie...
- Może... chcesz się przejść? - głową kiwam w stronę wyjścia, a moje dłonie wędrują do kieszeni. Przyjmuję nieco defensywną postawę i patrzę na nią z nadzieją, co znowu mi się nie podoba. Część mnie krzyczy z furią, jednak nie mogę zrozumieć dlaczego. To nie mój styl? Bycie odpowiedzialnym też nim nie było. Wszystko może się zmienić do wschodu lub zachodu słońca. W moim przypadku tak było, Juliena też, wszystkich których znam też. Czasem może jest warto spróbować się zmienić.
- Chętnie - odpowiada, co powinno spowodować nowy, kolejny bieg myśli, jednak to nie następuje. Czuję tylko szczęście, wewnętrzne ciepło, że ona jednak chce spędzić ze mną wieczór. W naszej niezręczności przeciskamy się przez tłum zbitych ciał bawiących się ludzi.
Podchodzimy do szatni, gdzie młody chłopak podaje nam płaszcze. Uśmiecham się pocieszająco do niego. Też tak zaczynałem. Wolałbym jednak żeby on tak naprawdę sobie tylko dorabiał, a nie znajdował się w sytuacji bez wyjścia. Nie pytam, bo chyba nie chcę wiedzieć na pewno. Pomagam Tatum z płaszczem, sam zarzucam swój szybko na ramiona, ponieważ dopiero teraz czuję jak bardzo jestem rozgrzany. Pod wpływem ciepłego okrycia mam wrażenie, jakbym został wepchnięty do sauny. Za czym szczerze nie przepadam. Idziemy w równie niezręcznej ciszy, która towarzyszyła nam zaraz po tańcu i nie wiem co powinienem zrobić, aby ją przerwać. Może to tylko pary oczu podążające za nami oraz atmosfera tego miejsca wywołują u nas tego rodzaju dyskomfort oraz napięcie, które utrzymują się do samego wyjścia. Za szklanymi automatycznie się rozsuwającymi drzwiami stanowiącymi główne wejście do redakcji, oboje wypuszczamy głośno powietrze z ust. Po chwili zerkamy na siebie i zaczynamy się niekontrolowanie śmiać. Ten wybuch humoru rozluźnia widocznie atmosferę, ponieważ każde z nas zdaje sobie teraz sprawę z tego, że to drugie równie źle się czuło w środku. Biorę głęboki oddech, a zimne powietrze napełnia moje płuca. Uśmiecham się delikatnie nadal rozbawiony zaistniałą sytuacją. Tate wbija spojrzenie w swoje buty, którymi trochę nerwowo szura.
- Promenada? - pytam, a wynikiem tego jest zdziwiony wzrok dziewczyny. - W sensie... może przejdziemy się na promenadę nad rzeką? - poprawiam się i wyrażam swoją propozycję w chyba możliwie najjaśniejszy sposób. Pewnie myśli, że uważam ją za idiotkę, jednak jeśli o tym nie myśli i rzucę coś w stylu "Nie uważam cię za głupią" to pewnie zacznie o tym myśleć i coś podejrzewać, analizować... Posyłam więc jej tylko uśmiech. Kiwa głową.
- Dobrze, prowadź, ponieważ ja przyznam średnio znam tę część miasta - przyznaje lekko zarumieniona, na co się uśmiecham szerzej i ruszam we wspomnianym wcześniej kierunku.
Tak nawiązuje się między nami najpierw nieśmiała rozmowa, która z biegiem czasu i ilości naszych kroków zmienia się w żywe wzajemne poznawanie się. Przez chwilę jestem w stanie nawet zapomnieć, że jeszcze nie tak dawno mijaliśmy się pewnie na ulicach tego miasta nie mając pojęcia, że istniejemy obok siebie. Nic nie widząc o sobie. Teraz się to nie liczy, ponieważ tę chwilę wypełniają tysiące ważniejszych spraw.

Nasza cicha rozmowa ledwo wybija się na tle oddalonych już teraz odgłosów miasta, drogę oświetlają nam mdłe światła wysokich latarni, które swoim urozmaiconym kunsztem pomysłodawcy kształtem mają nadawać magii tej starej jak świat promenadzie. Ogromne wyślizgane przez pokolenia spacerujących tutaj ludzi płyty pokazują ich odbicia. Również my w nich majaczymy, idąc obok siebie, niemalże cały czas wpatrzeni w siebie. Sami. Tylko te drzewa, świadkowie pewnie wielu romantycznych historii, jakie musiały się tutaj rozegrać przyglądają się nam ciekawie, rozciągają nad naszymi głowami swoje korony. Opadłe liście szurając suną po chodniku, tworząc wiry, jakby bawiły się niczym dzieci w berka, osiadają na rzędzie świeżo odmalowanych ławek. Dobiega nas szum wody i mimo zimna jakie nas "opatula" to to miejsce nadal ma w sobie tą samą magię, którą miało od początku swojego istnienia. Nadal wywołuje dziwne poczucie szacunku jakbyśmy przekroczyli próg świątyni i ogląda uśmiechy przechodniów, którzy zbyt pochłonięci w swojej szeptanej rozmowie nawet nie zdają sobie sprawy, że są tylko kroplą w morzu, tylko kolejnym pokoleniem znajdujących tutaj coś, czego długo szukali. Najprostszego uczucia szczęścia. Tak prostego, wywołanego rozmową dwojga ludzi, że wydającą się być niemożliwym do osiągnięcia.
Opowiadam jakąś historię, która przez niemal całą swoją długość wywołuje śmiech u Tatum. Lubię jej śmiech, ponieważ jest szczery. Lubię jej szczerość i prostotę. Unosi dłonie do ust, chucha i pociera nimi, aby je trochę rozgrzać. Zatrzymuję się i jakoś naturalnie biorę jej dłonie w swoje o wiele cieplejsze, pocierając je, rozgrzewając. Sam jestem zaskoczony swoją bezpośredniością, a skoro nie cofa się, postanawiam zrobić kolejny krok.
- Skoro jest tak zimno i... z tego co ustaliliśmy oczywiście, Nico nie jest twoim chłopakiem, to może chciałabyś ze mną pójść do kawiarni? Znaczy nie na kawę, ponieważ jest już pewnie późna noc, ale na herbatę, albo gorącą czekoladę... i ciastko. Zdecydowanie ciastko...
- To tak jakby propozycja... randki? - unosi brew, a ja przygryzam na chwilę wargę. Zaraz znowu się zestresuję, więc może im szybciej tym powiem, tym lepiej to zabrzmi. Chociaż szanse są niewielkie...
- Tak... Tak jakby tak.

Tate?
Następnym razem to już naprawdę się postaram...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz