Strony

23 lis 2018

Od Wandy

Tegoroczna jesień była naprawdę piękna. Nie padało, plucha, błoto czy inne świństwo po prostu się nie pojawiło. Czyste niebo, złote liście wiszące jeszcze na gałęziach i te czerwone, które zdążyły chwilę wcześniej opaść na ziemię. Święty spokój, jak w głowie, tak i na zewnątrz, rodzina nie panikowała, ja nie ryczałam, nikt nikomu nie był nic winien, nikt nie wymagał, nie błagał i tak dalej. Czego chcieć więcej?
Zapalniczki, tak, akurat ta by mi się przydała, bo papieros luźno zwisający spomiędzy warg niecierpliwie domagał się płomienia, którego tego dnia akurat w swojej torebce dane mi znaleźć nie było.
Zastukałam czarnym obcasem o chodnik, nerwowo rozglądając się dookoła, może i w poszukiwaniu ofiary, która gdzieś w swoich trzewiach musiała chować nieżyciodajny ogień. Warknęłam coś pod nosem, ewidentnie rozeźlona, aby po chwili zacząć sunąć przed siebie, w kierunku najbliższego przystanku, bo tam, a przynajmniej tak sądziłam, miałam największe prawdopodobieństwo znalezienia innych masochistów czerpiących przyjemność z zadymiania swoich płuc.
Kto by pomyślał, że dziewczynka z dobrego domu zabierająca papierosy swojemu bratu, aby następnie wyrzucić całe paczki do jeziora, skończy jako palaczka. Może jeszcze nie nałogowa, ale jednak, dym od czasu do czasu uciekający z ust czy z nosa po prostu uspokajał, rozluźniał, no i raz na jakiś czas zacieśniał, a może i nawet pozwalał zawiązywać nowe, często bardzo interesujące relacje.
Stukot obcasów czarnych botków wystarczył, by zainteresować całe towarzystwo znajdujące się na przystanku. Odchrząknęłam, wyciągnęłam szyję, a przy tym palcami musnęłam papierosa zwisającego z ust i zwinnie chwyciłam go, ciutkę szerzej się uśmiechając, trzepocząc rzęsami i mając nadzieję, że kogoś choć troszkę zainteresuję.
— Przepraszam, ale czy nikt z państwa nie miałby może możliwości i chęci użyczyć ognia?

ktoś, coś?

1 komentarz: