Drzwi windy otworzyły się.
Objąłem surowym spojrzeniem długi korytarz, po czym chwyciłem w dłoń skórzaną teczkę i powolnym krokiem ruszyłem w kierunku gabinetu, zostawiając po sobie jedynie roznoszący się zapach ostrych, męskich perfum.
Pokonywałem kolejne metry, czujnie obserwując każdego mijanego pracownika i z lekkim podirytowaniem odpowiadając na utarte „dzień dobry” każdemu z osobna.
Zanim dotarłem do celu, zdążyłem przygładzić jeszcze kruczoczarną czuprynę i poprawić błękitny krawat, który nieco się skrzywił, przez co wywoływał u mnie dyskomfort psychiczny.
Przystojny jak zwykle.
Chwyciłem klamkę od drzwi gabinetu i wszedłem do środka, wydając z siebie ciche westchnienie ulgi. Po chwili zastanowienia zdjąłem płaszcz i rozsiadłem się w skórzanym fotelu, nie mogąc oderwać wzroku od subtelnych promieni słońca, które wdzierały się do gabinetu przez oszkloną ścianę, budząc mnie tym samym do życia po wczesnej pobudce.
Z porannej apatii wyrwało mnie ciche, nieco niepewne pukanie do drzwi.
— Wejść.
— Dzień dobry panie Brown. — założyła kosmyk swoich ciemnych włosów za ucho, uważnie mi się przyglądając.
— Dzień dobry Julie. — włączyłem laptopa, nie siląc się na to, aby unieść wzrok na swoją asystentkę.
— Mam dla pana papiery do wypełnienia.
— Dobrze, a teraz idź zrobić mi kawę, bo i tak nie masz nic lepszego do zrobienia.
— Taką jak zwykle?
— Tak.
*
Po kilku minutach drzwi gabinetu ponownie uchyliły się, a na moim mahoniowym biurku zagościł mocny, czarny napój, którego zapach wypełnił całe pomieszczenie.
— Zajęło ci to potwornie długo. Każda minuta mojego oczekiwania jest warta tyle, co cała twoja miesięczna pensja, więc następnym razem się pospiesz. — burknąłem ponuro, upijając haustem łyk.
— Postaram się, jak mogę. — wycedziła przez zęby z nieskrywanym oburzeniem, po czym wyciągnęła drobny notes i oparła się o ścianę. — Przypominam, że już za dwa tygodnie organizuje pan spotkanie dla pracowników, a dzisiaj był pan umówiony na wizytę u… — zmrużyła oczy — projektantki. Miała stworzyć dla pana smoking na tę okazję.
— Świetnie. O której godzinie mam się tam pojawić?
— O dziewiętnastej.
— W takim razie wszystko jasne. A teraz wyjdź, bo potrzebuję ciszy. — rozsiadłem się wygodniej w skórzanym fotelu, po czym wziąłem w dłoń część papierów, które musiałem skrupulatnie przeanalizować.
*
Nastał wieczór, mrok zaczął spowijać miasto, a tlący się w kominku ogień roztaczał w gabinecie przytulne ciepło i niszczył poczucie upływającego czasu.
Ze znużeniem spojrzałem na zegarek i kiedy ujrzałem, że dziewiętnasta wybije za niecałe dziesięć minut, ogarnęła mnie niekontrolowana wściekłość.
Czym prędzej zerwałem się zza biurka, schowałem papiery do teczki i zamknąłem gabinet, a na koniec trzasnąłem teatralnie drzwiami, dając wszystkim do zrozumienia, żeby nie wchodzili mi w drogę.
Wsiadłem do pierwszej lepszej taksówki i co kilka chwil poganiałem kierowcę, wywołując u niego wyraźne zakłopotanie.
— Trzydzieści ava… — nie zdążył dokończyć, gdyż wsunąłem mu w dłoń banknot warty ponad trzy razy więcej i czym prędzej wysiadłem z samochodu, kierując się w stronę celu.
Zwinnie omijałem grupki spacerowiczów i kiedy wreszcie znalazłem się w jednej z kamienic, a dokładniej przed konkretnymi drzwiami, wydałem z siebie ciche westchnienie ulgi i wcisnąłem dzwonek, patrząc triumfalnie na zegarek, który wskazywał godzinę dziewiętnastą.
Catniss? ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz