Strony

10 gru 2018

Od Althei C.D Lucia

  Lucii zależało na ojcu. Te słowa zabierały z mojej głowy wszelkie inne myśli, wręcz zmuszając mnie do skupienia uwagi na marnym losie zabójcy. Jedno określenie, wypełniające mnie równymi proporcjami różnych synonimów strachu. W głowie powstało tyle różnych nadwątlających umysł sprzeczności. Z jednej strony ciche łkanie siostry odtwarzało mi się niczym zepsuta taśma, prosząc o przynajmniej mały omen człowieczeństwa, na jaki ciężko było sobie pozwolić. Z drugiej zaś pulsowało duże niebezpieczeństwo, które pozostawiało wyraźne ślady za Santosem. Zabójstwo trzech osób przykleiło się do niego niczym guma do podeszwy i nawet nie próbowałam udawać optymistki. Wystarczyło liczyć czas do momentu, kiedy policja wedrze się do mieszkania oraz znajdzie to, czego zdecydowanie widzieć nie powinna. Nikt nie powinien.
          - Lucia... ― szepnęłam, dalej nie mogąc wybrać jedynego, rozsądnego głosu sumienia. Zewsząd dosłownie ściskał mnie duży ciężar tego dylematu. ― Pomaganie mu jest ryzykowne... wiesz, że nie możemy sobie na to pozwolić.
          - Oczywiście, że możemy. Musimy. ― Odgarnęła potargane, zmarnowane włosy, ujawniając tym samym bladą twarz zalaną strumieniem łez. Oczy, będące niczym tafla cichego jeziora, na raz uwolniły kolejny potok, który spróbowałam natychmiast zatrzymać mocnym uściskiem.
          - Mogę trafić za kratki... a ty do poprawczaka. To nie jest dobry pomysł.
          - Jest! ― Odsunęła się ode mnie tak gwałtownie, że aż podskoczyłam z przelotnego uczucia zdziwienia. ― Al, g-gdyby nie on ― rzekła dalej z siłą, na jaką pozwalało ściśnięte emocjami gardło. ― T-to by mi to zrobili. Mogłabym nawet nie żyć... o-on zrobił to dla mnie. Proszę, musimy mu pomóc.
          Bariera w mojej głowie bezpowrotnie się łamała. Ładunkiem wybuchowym, tą malutką iskrą był oczywiście widok mojej siostry tak zrozpaczonej, że serce bez mojej zgody łamało się na milion malutkich skrawków.
          - Zgoda. Ale proszę, ty nie możesz się w to wplątywać, rozumiesz? ― Mój przenikliwy wzrok wbił się w jej przerażone oczy ze śmiertelną powagą. ― Nie można ci się w to mieszać. Zaufaj mi.
          - A-ale to pomoże tacie, czy przybije mu gwoździa do trumny? ― Przekrzywiła głową, pozwalając, by po jej mokrym policzku spłynęła błyszcząca w półmroku, samotna łza. Otarłam ją wierzchem dłoni.
          - Pomoże.

***

          Stałam pod drzwiami, uparcie wciskając dzwonek. Niespokojne kroki roznoszące się wewnątrz mieszkania nasiliły się nieznacznie, przez co mogłam stwierdzić, że Santos dalej kręcił się przy zwłokach.
          - Moment! ― Stłumiony warstwą ściany głos właśnie mi to zakomunikował.
          - To ja, Althea.
          I cisza. Dźwięk kroków niemal zniknął, jakby nigdy wcześniej się nie pojawił. Zanim mi otworzył, zdołałam przynajmniej pięć razy spojrzeć sobie przez ramię w poszukiwaniu potencjalnych świadków. Powiodłam wgłąb pomieszczenia, szybko odurzona nieprzyjemnym zapachem soczystej posoki, która nadal ulewała się z przestrzelonej na wylot potylicy.
          - Zdajesz sobie sprawę z tego, jak ciężko będzie się teraz wygrzebać z podejrzeń? ― Posłałam mu karcące spojrzenie. Nie ugiął się przed nim, zamiast tego schylił się wraz ze ścierką już totalnie przesiąkniętą głęboką czerwienią.
          - Zdaję. ― Rzucił przelotnie. ― Musiałem uratować Lucię.
          - Ale żeby od razu posuwać się do używania pistoletu?! ― wystąpiłam z wyraźnymi pretensjami, wywołując przy tym jego głębokie westchnienie.
          - Zabrakło mi zimnej krwi. Bałem się o nią.
          Nie miałam na to dobrej riposty, więc przepuściłam jego słowa bez żadnego komentarza.
          - Każdy w apartamentowcu mógł usłyszeć te trzy strzały ― mruknęłam, zatrzymując się przy jednej zwłoce mężczyzny odzianego w kurtkę motocyklową. Szturchnęłam go stopą w głowę, przez co obróciła się w bok, ukazując spory ubytek w czaszce. ― Niezły strzał ― skwitowałam bez wyrazu.
          - Dziecko, nie dołuj mnie ― parsknął i otarł pot z czoła.
          - Gdzie zamierzasz ich schować?
          - Umówiłem się z mafią, że zrobią to za mnie i zadbają o dyskrecję. Ufam im ― odparł. ― Musiałem tylko srogo zapłacić.
          - Albo wolność, albo pieniądze. ― Z westchnieniem przesunęłam na niego zmęczone spojrzenie, które w niespodziewanej chwili zyskało nawet współczujący wyraz. Samotny, ogołocony z szacunku swojej rodziny mężczyzna, jaki w dopuście skończył na podłodze, zmywając krew swoich dawnych partnerów biznesowych. Czy było to choć odrobinę warte współczucia?
          - To jest święta prawda.
          Przypominając sobie, że przecież po coś tu byłam, skorzystałam z tego, iż znajdowałam się tuż nad głową trupa. Założyłam rękawiczki, które podarował mi ojciec, i złapałam za zimne, wręcz poszarzałe przedramiona. Z cichym stękiem wysiłku zaczęłam przesuwać około dziewięćdziesięciokilogramowego mężczyznę. Smugi krwi śledziły go aż do końcowego przystanku - ściana przy drzwiach. Antonio zrobił to samo z dwójką delikwentów. Zaledwie spojrzałam na pozbawione wszelkiego wyrazu twarze i miałam ochotę za próbę gwałtu przewrócić ich urodę do góry nogami. Najlepiej za pomocą podeszwy.
          Wymieniałam wodę paręnaście razy, zanim udało się zetrzeć monstrualną ilość krwi rozbryzgniętej na ścianie, stole i podłodze. Kafelki zdawały się nawet odzyskać swój dawny blask, jednakże moje oczy nadal nie potrafiły wypędzić z pamięci strug krwi.
          Antonio odłożył swojego mopa z klarownie wyrysowanym na twarzy zmęczeniem. Odwrócił się do mnie, a jego wzrok zdradzał skruchę.
          - Nie tak wyobrażałem sobie nasz wspólnie spędzony czas.
          Nie chcąc ranić go moją rzeczywistością, po prostu wyminęłam zgrabnie temat.
          - Nieźle się bawiłam  odparłam sarkastycznie.
          - Altheo, ktoś się w końcu dowie, że ich zabiłem. ― Zajrzał do stalowego kwadratu, który na półce w salonie wyglądał niczym sejf. Wystukał kod i zaraz wyjął przedmiot zawinięty w kremowy, jedwabny materiał. Z wahaniem do mnie wrócił, nieustannie lustrowany pełnym obaw spojrzeniem. ― Ktoś w końcu dowie się o tym, że zabiłem te trójkę. Ktoś, kto może nawet nie chcieć sprzedać tych informacji policji ― mówił poważnie, wzbudzając we mnie jeszcze większy niepokój. Wtem odsłonił błyszczący rewolwer, który odbił się w jego surowym spojrzeniu.
          - Chyba żartujesz, że wezmę od ciebie broń. Może to jeszcze ta, z której wystrzeliłeś? ― Parsknęłam głośno, napotykając jego sprzeciw.
          - Nie. Al, chodzi po prostu o to, że teraz... ― Przełknął ślinę. ― Może się stać wszystko. Chcę, żebyście mogły się bronić.
          - Nie wiem, z kim się zadajesz i w jakich szemranych interesach siedzisz. Ale jeżeli zagrozi to mojej siostrze, to kulka wyląduje nie tylko w głowie napastnika. ― Te ostre słowa próbował przyjąć bez wyrazu, ale widziałam to. Rozdygotane spojrzenie, w którym chciał stłumić emocje, i ta zaciśnięta mocno szczęka.
          Przyjęłam pistolet i schowałam go za paskiem, zakrywając materiałem bluzy.
          - Umiesz strzelać z tego? ― szepnął.
          - Wygrałam kurs w płatkach śniadaniowych. ― Głosem ociekającym sarkazmem dałam mu do zrozumienia, że po prostu umiałam. Życie przygotowało mnie na różne sposoby i większość umiejętności okazało się być splotem losowych przypadków. Antonio chyba doskonale to zrozumiał, bo skinął głową odrobinę niepewnie.
          - Nie pokazuj tego Lucii, jeżeli nie będzie takiej konieczności.
Ostatnimi czynnościami w mieszkaniu było zmycie z rąk rozległych smug krwi. Schodziła fatalnie, moje palce ciągle przesiąkały niewyraźną, bladą czerwienią. Potem pozostawiając ojca bez pożegnania, opuściłam apartamentowiec.
          Paręnaście dobrych minut zajęło mi dotarcie do mieszkania. Ostatkami sił ― gdyż ciągnięcie zwłok i skłony przy ścieraniu krwi mogły porządnie wykończyć ― wspięłam się schodami na najwyższe piętro. Kolana oraz uda wręcz paliły z bólu. Zapukałam do drzwi. Ręka posuwała mi się w kierunku broni przy każdym, nawet najmniejszym niepokojącym szmerze roznoszącym się dookoła mnie. W końcu jednak siostra otworzyła mi drzwi, a ja rzuciłam jej spojrzenie pełne autentycznej ulgi i weszłam do środka.
          - Pomogłaś mu? ― spytała z nadzieją, jaka wręcz wylewała się z niewinnych oczu.
          - Tak, może udało nam się wystarczająco dobrze zatrzeć ślady ― odparłam już z niechęcią, która narodziła się po prostu ze zmęczenia.
          Siostra w odpowiedzi otuliła mnie swoimi ramionami. Jej przyspieszony, niespokojny oddech tylko udowadniał, jak źle było jej tyle czasu w samotności.
          - Alti... ktoś ciągle się kręci przy bloku i patrzy w okna...
          Zmarszczyłam nieznacznie brwi, odsuwając ją od siebie. Mój natarczywy wzrok niemal się w nią wbił.
          - Kto?
          Czyżby kolejny problem?

[Lucia?]
Wstępik do Javierka

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz