Strony

23 gru 2018

Od Juliena cd. Dearden

Patrzę w dół na paczkę, której połowa zawartości znalazła się na dziewczynie, która wyraźnie powstrzymuje się przed odpowiednią reakcją. To dosyć zabawny widok, pomimo faktu, że wszystko było przypadkiem i tym razem nie zamierzałem doprowadzić jej do stanu, w którym się obecnie znajdowała.
Przyznam jednak, że nie spodziewałem się takiej reakcji. Kiedy już obrywam mąką, po tym, jak przed chwilą obserwowałem jej dłoń, którą zanurzała w paczce, ucieka z chichotem. Jak mała dziewczynka.
- To nie było specjalnie! - krzyczę, ale ona dawno zdążyła gdzieś zniknąć. Spojrzałem skrzywiony na swoją czarną bluzę, która teraz była cała od mąki wraz ze mną. Strzepnąłem sporą część ze swoich włosów. Biały proszek spadł na podłogę, której też nie było dane oszczędzenie. To głupia zabawa. Takie dziecinne.
Patrzę na wyświetlacz telefonu, na którym widnieje SMS od ojca.
Idealny tata: Odbierz dziś Auburn ze szkoły.
Przewracam oczami i chwytam za całą paczkę. Idę jej szukać. Nie zamierzam tym razem przegrać, nawet w tak infantylnej konkurencji, jaką jest rzucanie w siebie, czym popadnie, byleby było sypkie i utrzymywało się na człowieku.
Spoglądam do otwartego przedpokoju, ale ślady brokatu wskazują, że ten nie został jeszcze naruszony przez chodzącą i błyszczącą w świetle różnymi kolorami gwiazdę. Dół był czysty - względnie. Nie uważam ją za równego sobie przeciwnika, bo ja mogę grać nieczysto, a wątpię, aby Dearden mogła złamać zasady moralne. Nawet przy takiej zabawie.
Brokat był cały rozsypany po schodach. Jeszcze mi tego brakowało, aby uciekła na górę. Jestem ciekawy, kto ma to sprzątać, bo ja nie zamierzam przyłożyć nawet palca. W moim mieszkaniu od zawsze obowiązywał porządek. Nie jestem perfekcjonistą, ale nie znoszę bałaganu i przestawiania rzeczy, a Dearden właśnie to zrobiła. Ruszyła to, czego nikt dotąd nie ruszył i jeszcze śmiała mi powiedzieć, że nie mam w zwyczaju wycierać meble z kurzu. Auburn, która co jakiś czas się tu pojawiała, twierdziła, że brakuje temu miejscu bałaganu, rzeczy, która chociaż jedno pomieszczenie zagraciłaby niepotrzebnie. Z tymi całymi świątecznymi czułem się nieswojo, moja przestrzeń została zajęta przez świecące lampki i ozdoby, których istnienie uważałem za niepotrzebne. A mimo tego, nie kwestionowałem zakupu Dearden, po którymś z uszczypliwych komentarzy, przestałem nawet zwracać uwagę, co kupuje, bo i tak by to kupiła. Z moją zgodą, czy bez niej. Najważniejsze, że co do większości stylu się zgadzaliśmy i tandetne elfy z powykrzywianymi uszami odrzuciliśmy zgodnie.
Wchodzę na górę przy akompaniamencie świątecznej piosenki, która leci w tle. Nawet słuchania mi nie oszczędziła, a gdy usłyszała, że nie posiadam radia, wymyśliła inny sposób puszczania muzycznych tortur.
Rozglądam się po korytarzu. Moja część jest nienaruszona. Całe szczęście.
Idę w przeciwnym kierunku, oglądając się za siebie. Odwracam się z powrotem i dostaję brokatem po oczach, słysząc cichy chichot dziewczyny tuż obok siebie. Zaciskam usta, by zapobiec dostawaniu się świecącego ozdobnika dla pierników, w tym samym momencie łapię Dearden w połowie ramienia i nie pozwalam jej ponownie uciec. Popycham do tyłu, tak aby oparła się plecami o ścianę. Spoglądam na nią nieco wkurzony, by po chwili pozwolić ustom wykrzywić się w triumfalny uśmiech, gdy unoszę całą paczkę mąki w górę. Jej mina poważnieje i wymieniamy się spojrzeniami.
- Nie waż się - wzruszam ramionami i wysypuję na jej głowę zawartość opakowania, zanim krzyknie, albo chociaż piśnie. Odsuwam się do tyłu i rzucam pusty papier na bok. Otrzepuję ręce, powstrzymując się przed chęcią zrobienia jej zdjęcia, które mogłoby się przydać w przyszłości do szantażowania.
- Julien! - wydaje z siebie nieco zbyt wysoki głos. Pochyla się i bierze w garść nieco mąki.
- A kto ma niby to sprzątać? - krzyżuję ręce na piersi, na razie nie odsuwając się do tyłu. I tak jestem cały w mące.
- Chciałam robić pierniki - usprawiedliwia się, choć sama jest świadoma, jak bardzo to niedorzecznie brzmi - Ale zmuszasz mnie do niekonwencjonalnych rzeczy - podchodzi i wyciąga rękę. Odwracam się i pochylam do przodu, aby uniknąć spotkania swojej twarzy z mąką. W zamian za to zostaje ona porządnie wtarta w moje włosy.
Odbiegam jak poparzony od niej i strzepuję po raz kolejny mąkę z głowy. Zbiegam na dół i zamierzam się zemścić. Wychodzę przed dom i zgarniam dłońmi śnieg. Zanim dziewczyna zbiega z góry, po schodach na dół, zamykam za sobą drzwi.
Zatrzymuje się w połowie i mam wrażenie, że mruży oczy. Powoli stawia stopę na kolejnym stopniu i nie schodzi już dalej. Zamykam drzwi na klucz i pokazuję na śnieżkę.
- Jeśli we mnie tym rzucisz, to obiecuję ci, że tym razem ty będziesz leżał w jakiejś zaspie - ostrzega groźnym tonem, schodząc ostrożnie jak kot ze schodów.
- Nie ja zacząłem - idę w jej kierunku - Trzeba było się poddać.
Spogląda w kierunku salonu, w którym widzi możliwość ukrycia się, albo przynajmniej ucieczkę w postaci schowania się za stojącą choinką. Zanim jednak dobiega do bezpiecznego punktu, chwytam ją w talii i wrzucam śnieg za bluzkę. Kuli ramiona zapewne od przechodzącego po jej ciele zimna roztapiającego się śniegu. Odsuwam się zadowolony, bo sądzę, że na tym cała gra się zakończy. Dearden stoi przez chwilę w tej samej pozycji, z zaciśniętymi ustami i oczami.
- To jest jawne łamanie zasad - mówi z wyrzutem. Wzruszam ramionami, bo przecież nikt nie zmuszał jej do dalszej bitwy.
Idzie do kuchni szybkim krokiem, uśmiechając się przy tym podejrzanie. Tej mąki nieco zostało, a ja nie zamierzam być znowu cały w białym proszku. Idę za nią, aby powstrzymać jej zamierzenie wysypania tym razem na mnie całego opakowania, ale gdy tylko pojawiam się tuż obok niej, wylewa na mnie zrobiony niedawno lukier.
Tak, lukier.
Pieprzony, słodki lukier o pierników.
- Trzy do jednego... czy jakoś tak - dla niej jest to zabawne, sądząc po minie, którą przybrała i ukrywanym na siłę rozbawieniu.
Zbieram trochę lukru z siebie i rozsmarowuję go na policzku Dearden. Rzuca się przy tym, jak ryba, ale ostatecznie jej lewy policzek zostaje pokryty lekko cytrynowym w smaku lukrem. Siada na podłodze i zaczyna się śmiać - Nie dopuszczam do zremisowania - mówi i otrzepuje nogi od mąki i brokatu.
Zajmuję miejsce naprzeciwko niej, rozkładając się na podłodze w kuchni. Rzucam jej ostrzegawcze spojrzenie i kręcę głową. Cały dom wygląda, jakby przeszedł przez niego armagedon.
- Lukier ci nie wystarczył? - rzucam uszczypliwie. Dziewczyna śmieje się ze swojego wspaniałego pomysłu i nie odpowiada na moją złośliwość.
Patrzymy w ciszy na swoje podłogowe arcydzieło. Markotnieję, gdy widzę brokat nawet na ścianie. Mój dom i tak wystarczająco się świeci od tych całych świątecznych lampek.
- Mam pełno śniegu za bluzką - słyszę jej wywód.
Unoszę brwi, wcale nie zdziwiony. Nie moja to wina. Patrzę na swoje ręce, które są całe w brokacie, mące i lukrze. Z tym ostatnim nieco przesadziła. Całe szczęście, że zdążył wystygnąć. Już sobie wyobrażam pytania lekarzy, dlaczego gorący lukier znalazł się na którymś z nas.
Kątem oka widzę, jak Dearden odsuwa nieco bluzkę i zagląda pod spód. Wygląda na nieco zdziwioną. Unosi głowę i wygląda, jakby nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy być wściekła.
- W staniku też - tym razem zwraca się bezpośrednio do mnie. Przesuwam spojrzeniem po podłodze, aż do jej twarzy.
- Pomóc wyciągnąć? - przybieram zawadiacki wyraz twarzy, na który dostaję odpowiedź w postaci prychnięcia.
- Wal się - rzuca we mnie ostatkami brokatu, który został na niej i wstaje. Otrzepuje się, ale na mało się to zdaje - Jest jeszcze gdzieś? - pyta i patrzy wyczekująco. Przewracam oczami i się podnoszę. Wycieram ręce o bluzę i podchodzę do niej. Ścieram kciukiem lukier z jej policzka i kręcę głową.
- Nie. Już nigdzie - zlizuję go z palca i odwracam się tyłem do niej - Czujesz to? - marszczę brwi.
- Co?
- Tak jakby coś się paliło - wdycham powietrze - Wyłączyłaś piekarnik? - zadaję jej pytanie retoryczne, bo doskonale znam odpowiedź. Spogląda na mnie wymownie.
- Myślałam, że ty to zrobiłeś - przyznaje się. Kiwam głową, bo mogłem się spodziewać, że coś nie wyjdzie - Cholera, moje pierniczki - rzuca się im na pomoc, ale sądząc po jej minie, raczej na nic się to zda. Wyłącza sprzęt i ostrożnie otwiera drzwiczki.

Dearden?

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz