Śnieg zasypał całe miasto.
Komunikacja miejska ledwo wyrabiała, wszyscy mieli po dziurki w nosie korków czy kierowców typu “spieszę się bardziej”. Oczywiście równało się to wcześniejszemu wstawaniu, bo w końcu trzeba wyrobić się na tę ósmą do pracy, gorszemu humorowi, który właśnie wynikał z za małej ilości snu, no i warczeniu na innych ludzi…
I dzięki boże, że mnie akurat to nie dotyczyło, bo jakbym chciała, mogłabym i zejść do kwiaciarni w szlafroku, miękkich, świątecznych skarpetach z reniferami i kubkiem herbaty w dłoni. Jedyne, co mnie ociupinkę dręczyło, to spóźniający się dostawcy, przez co i kwiaciarnię trzeba było zacząć otwierać później. Ale do przeżycia, nie narzekałam na odrobinę snu więcej, zwłaszcza jeżeli to miała być moja cena za cudowny, śnieżny krajobraz malujący się za oknem.
No i to ciut mniejsze zarobki, bo mało komu udawało się do mnie dotrzeć.
Choć zdarzały się zagubione duszyczki wkraczające do środka kwiaciarni częściej przypadkiem niż ze szczegółowym planem na zakupy.
Lub na zachwycanie się psem, któremu chyba podobało się zainteresowanie dziewczyny.
— Mogę pogłaskać? — zapytała, a mi pozostawało pokiwać głową z uśmiechem, bo przecież Frytka zaraz miało rozsadzić ze szczęścia.
— Głaszcz do woli — oświadczyłam, parskając śmiechem, gdy pies dosłownie uwalił się na dziewczynie, domagając się pieszczot. — W czym mogę panience pomóc?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz