Strony

27 sty 2019

Od Cheryl do Ivana

Kolejna filiżanka z zaschniętą kawą na dnie wylądowała w zlewie, a ja obserwowałam wschodzące słońce oczami wielkości pięciu avarów. Kolejna nieprzespana noc zakrapiana najmocniejszą, czarną kawą nie była dobrym wyjściem, ale takim sposobem wyrobiłam się z ostatnimi poprawkami nad jutrzejszą prezentacją nowej kolekcji przypiętej moim nazwiskiem. Obiecałam sobie, że calutką dzisiejszą noc prześpię, jednak wiadomo, że różnie w życiu wychodzi. W momencie, gdy wzięłam do ręki telefon, zabrzmiała muzyka, a na jego ekranie pojawiło się połączenie przychodzące. Odebrałam jednym ruchem.
– Cheryl Lloyd, słucham?
– Z tej strony Anabeth Collins, niejaki Ivan Josen jest umówiony na przymiarkę, za godzinę u Pani będzie – powiadomiła mnie moja sekretarka, a ja przyłożyłam chłodną, trzęsącą się od nadmiaru kofeiny dłoń do czoła.
– Na śmierć zapomniałam. Dziękuję, co ja bym bez ciebie zrobiła. Widzimy się jutro w biurze, jeszcze raz ci dziękuję – zakończyłam szybko rozmowę, po czym pobiegłam do łazienki. Nie miałam czasu na kąpiel, jedynie ułożyłam włosy i lekko się pomalowałam, ubierając ładniejsze ubrania. W domu na szczęście było w miarę czysto. Nim spostrzegłam, wybiła godzina siódma, a do drzwi zapukał mój gość.
– Witam – otworzyłam szerzej drzwi, wpuszczając go do środka. – Jeśli ktoś pana po drodze zaczepił, to w jego imieniu przepraszam – zażartowałam, nawiązując do okolicy, w której mieszkam.
– Nikt mnie nie zaczepił, ale dziękuję, że się pani przejęła – zaśmiał się lekko, a ja skinęłam głową.
– Zapraszam – machnęłam ręką, prowadząc przez salon. Kątem oka widziałam, jak mężczyzna lustrował pomieszczenie wzrokiem, dopóki nie weszliśmy do pracowni. Założyłam białą tkaninę na manekiny ubrane w ubrania z nowej kolekcji, z przyzwyczajenia nie chcąc ich nikomu pokazywać przed publikacją, po czym podeszłam do biurka, wskazując mężczyźnie biały fotel.
– Dzisiaj zdejmę tylko miarę, niech mi pan tylko przypomni na co się umawialiśmy? Jakiś garnitur? Kompletnie zapomniałam, a sekretarka nie przesłała mi jeszcze chyba maila – powiedziałam, kartkując szybko gruby, wypełniony papierami segregator.
– Garnitur. Cały komplet – powiedział, a ja przytaknęłam w zamyśleniu głową.
– Dobrze, może pan zdjąć marynarkę i stanąć tutaj? – wskazałam na podwyższenie, a mężczyzna wykonał moje polecenie po krótkim skinięciu głową. W międzyczasie stanęłam z ołówkiem i kartką, szkicując ciało jak najbardziej podobne do ciała Ivana. Zaznaczyłam punkty pomiarowe, biorąc do ręki   taśmę centymetrową.
Zdejmowanie miary nigdy nie było szybkim zajęciem, dlatego ostatecznie udało mi się to zrobić dopiero po dwudziestu minutach, gdyż pomiarów, które trzeba było wykonać, było bardzo, bardzo dużo. Nieważne jak dobrą projektantką bym nie była, mierzenie zawsze pozostanie dla mnie karą.
– Dobrze, może pan usiąść. Przejdziemy do ustalania kroju, a na końcu wycenię projekt. Opłata będzie musiała zostać uregulowana przy odbiorze – powiedziałam automatycznie, siadając przy biurku. Nie byłam przyzwyczajona do tego, że ludzie przychodzą do mojego domu, skontaktowanie się ze mną w sprawie ubrań na miarę było ciężkie, ale skoro Ivanowi się to udało, to musiał mieć kontakty. – A więc poproszę kolor, ma pan jakieś specjalne wymogi co do kroju?
– Czarny, krój prosty, bez żadnych dodatków – odpowiedział, a ja przytaknęłam, przecierając zmęczone, przekrwione oczy. Spadek kofeiny we krwi był na tyle wyczuwalny, że aż niespodziewanie zakręciło mi się w głowie. Mój niezdrowy tryb życia coraz bardziej dawał się we znaki, które jednak skutecznie ignorowałam. Po kilku sekundach odzyskałam rezon, ściskając mocniej długopis między palcami.
– Dobrze, w takim razie naszkicuję kilka propozycji i w przeciągu trzech dni moja sekretarka wyśle panu z nimi maila. Będzie mniej więcej dwa i pół tysiąca za górę, tysiąc za dół. Cena będzie się wahać od trzech do czterech tysięcy avarów – powiedziałam nieco słabiej na jednym wdechu, niemrawo się uśmiechając, po czym zawzięcie zapisałam wszystko na kartce, przewracając co jakiś czas strony katalogów. Kiedy wszystko było już gotowe, wstałam nieco chwiejnie, aby odprowadzić Ivana do drzwi. W rzeczywistości marzyłam o momencie, w którym mężczyzna przekroczy próg mojego domu, a ja będę mogła w spokoju położyć się spać bo czterdziestu iluś nieprzespanych godzinach. Wkroczyliśmy do salonu, a moje obcasy odbijały się echem od podłogi, gdy prowadziłam Ivana do drzwi. Jednocześnie zastanawiała mnie jego osoba, był skryty i tajemniczy, nie mówił więcej niż potrzeba, a jeśli się odzywał, to miałam wrażenie, że robi to z grzeczności, a wysłowienie się kosztuje go wiele wysiłku. Mimo wszystko, dziękowałam, że atmosfera między nami była wygodna i komfortowa, a zalegająca cisza nie należała do męczących, bo najczęściej tak to wyglądało, gdy ludzie przychodzili do mnie do domu, aby omówić strój, który następnie miałam im uszyć.
– Miło mi się z panem pracowało. Moja sekretarka przekaże datę następnego spotkania – powiedziałam nieco oschle, już bez uśmiechu. Moje samopoczucie w ciągu kilku minut uderzyło dna, a obce głosy zalewały moje myśli z każdej strony, powodując, że jak najprędzej chciałam pozbyć się mężczyzny z domu. Bycie schizofreniczką rozchwytywaną przez innych bywało ciężkie. Ivan po chwili także się pożegnał, uprzejmie dziękując, a ja w końcu mogłam zamknąć za nim drzwi.

Ivan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz