Zdawało się, że to raczej rzecz oczywista.
Odnosiłem nieodzowne wrażenie, że człowiek przez całe swoje życie jedynie ładniał, bo jeszcze raczej nie spotkałem się z nikim, kto za młodu wyglądałby lepiej, niż powiedzmy, przy trzydziestce, czy czterdziestce.
Nie licząc mnie, przypominającego aktualnie bardziej jakąś wywłokę, aniżeli istotę humanoidalną, którą można by było spokojnie postawić przy Wandzie i powiedzieć, że tak, to ten sam gatunek i może nawet rocznik zbliżony.
Chyba karma się odzywała i za wszystkie złe rzeczy, jakie przyszło mi zbroić w ciągu tych dwudziestu dziewięciu lat, paskudnie się na mnie odwdzięczało, kopało w żebra i śmiało się w twarz.
— Teraz już wiem — odparła ze śmiechem, dość cicho, mrucząco. — Czy ja wiem, czy wypiękniałam… Schudłam, może to to. I trochę się uspokoiłam, i obcięłam włosy, ale żeby od razu wypięknieć? Ale dziękuję, ty też lepiej wyglądasz. Doroślej i dumniej, już nie dwanaście, a trzynaście na dziesięć. Dobrze ci w płaszczu.
Pokręciłem głową, gdzieś tam w międzyczasie westchnąłem, zastanawiając się, czy Przewalska nie zdążyła się przy okazji nauczyć czytać w myślach, bo łupnęła tym prawie od razu po moich, dość nieprzyjemnych konkluzjach na własny temat.
— Dziękuję — rzuciłem jedynie, wypuszczając chmury dymu nosem. Jedna z rzeczy, która mi została i raczej nie zapowiadało się na to, żeby miało się to zmienić. — Ale dalej wolę swoją szarą bluzę, żeby nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz