Godzina szósta rano, a Daemon
już stoi pod drzwiami, widocznie domagając się spaceru po okolicy. Westchnąłem,
po czym podniosłem się z kanapy. Na szczęście, mój dzień zaczynał się już o
piątej. Przypiąłem psu do obroży z kolcami smycz, która wyglądała jak gruby sznur,
po czym wyszedłem z mieszkania powolnym krokiem.
Można by powiedzieć, że w moim
wieżowcu byłem osobą, na którą starano się nie zwracać uwagi. Przez moje
nazwisko, ludzie drżeli na mój widok, a młodzi uśmiechali się z podziwem. Nie
raz byłem świadkiem, jak matka zabiera swoje dziecko kiedy przechodziłem. Tam
samo było i tym razem.
Starsza kobieta, niejaka Melissa
White, szła właśnie po schodach z swoim śmierdzącym Yorkiem, uśmiechając się i szczebiocząc do niego.
Daemon tylko zaszczekał, a kundel podskoczył, tak samo jak jego właścicielka.
Usunęła mi się z drogi, wpatrując się w mojego psa. Zsunąłem okulary z nosa,
zatrzymując się przy kobiecie. Już miałem otworzyć usta, jednak stwierdziłem,
że szkoda strzępić język na taką babę jak ona.
Idąc po chodniku, wtopiłem się w
tłum zakładając na głowę kaptur bluzy. Tego dnia, miałem spotkać się z moim
dostawcą, a jeszcze się nie odzywał. Zaczynałem się niepokoić, potrzebowałem towaru,
który mógłbym wciskać tym bachorom z okolicznej szkoły. Wszedłem do parku, i
spuściłem psa. W tym momencie zadzwonił telefon.
- Weston. – Niski, ochrypły głos
odezwał się w słuchawce.
- Richards – Odpowiedziałem tak
samo beznamiętnym tonem, jednak szybko uśmiechnąłem się delikatnie – Długo każesz
mi czekać przyjacielu.
- Problemy. Spotykamy się w
jednym z barów, wyślę ci adres. Pracują tam w większości moi ludzie, nie będzie
problemu aby dobić targu. Masz pieniądze?
- A czy kiedyś ich nie miałem?
Mam wszystko. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia Samuelu.
Odkładając telefon do kieszeni,
zawołałem psa. Miałem się z nim spotkać w jednym z barów niedaleko mojego
mieszkania. Czym szybciej, tym lepiej. Nie mam czasu bawić się w jego gierki. Daemon
przybiegł do mnie, a ja wyjąłem z kieszeni ciastko w kształcie kości. Po chwili
wracałem do domu.
***
Niecałe pięć godzin potem,
stałem pod lokalem, siedząc w samochodzie i chowając broń pod kurtkę. Lepiej
być przygotowanym. Zabierając walizkę, wysiadłem z pojazdu i z jedną ręką w
kieszeni ruszyłem do środka.
Lokal był duży, ładnie
umeblowany. Widać, że gangsterskie wpływy. Kiedy zobaczyłem Richardsa
siedzącego przy barze, uśmiechnąłem się do niego a ten to odwzajemnił. Uścisnęliśmy
sobie dłonie, po czym spojrzałem na barmankę. Byłą to wysoka dziewczyna, o brązowych
oczach i ciemniejszej karnacji. Włosy miała związane w kitkę. Położyłem jej
banknot na ladzie.
- Coś najmocniejszego, co macie –
Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem, po czym skinęła głową. Ja sam wróciłem
wzrokiem do mojego partnera. – Nie znam jej, z jakiej rodziny?
- Żadnej, zwykła suka z ulicy.
Nienormalna jakaś, gapi się czasem w jeden punkt, ale nie zadaje pytań. To
wygodne. A jak zacznie, najwyżej ją odstrzelę. Więc czemu nie zatrudnić?
- Masz rację. Dobra, nie mam
całej nocy. Towar.
- Kasa.
- W walizce – Sięgnął po
walizkę, leżącą na moich kolanach – Najpierw towar. Sorry stary, zasada
rodziny.
- Nigdy nie ufaj swojemu
partnerowi w interesach – Powiedzieliśmy to razem, jednym głosem. Po chwili
obaj wybuchliśmy śmiechem.
- Peter, nigdy nie przestaniesz
mnie zaskakiwać – Sięgnąłem po napój, który barmanka postawiła przede mną.
Kiedy na nią spojrzałem, spłoszyła się i odeszła w innym kierunku.
- Co, podoba ci się? Chciałbyś wypożyczyć?
Chętnie ci ją oddam – Peter szturchnął mnie w ramię. Zmroziłem go wzrokiem. –
Dobra, nic nie mówię.
Po godzinie rozmów, oraz
śmiechów, stwierdziliśmy, że czas się rozstać. Ja miałem swój towar, a Peter
swoją kasę. Machnąłem na dziewczynę, która od razu pojawiła się obok nas.
- Rachunek na nazwisko Weston –
Kiedy to powiedziałem, dziewczyna zrobiła wielkie oczy. Zdjąłem okulary,
wpatrując się w nią tak samo jak ona we mnie. – Jakiś problem ptaszyno?
Peter wpatrywał się w tą scenę,
trochę rozbawiony a trochę przerażony. Znał mnie i wiedział, że nie zawaham się
przed strzelaniną w barze.
Cheryl?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz