- Byłbym szczęśliwy, gdybyś wykazał odrobinę wdzięczności! - krzyknąłem mu w twarz, gdy nagle ktoś zaczął pukać do drzwi. Odwróciłem głowę w tamtym kierunku i podszedłem do nich. Na korytarzu stała sąsiadka, którą spotkałem, gdy prowadziłem chłopaka do domu.
- Dzień dobry. Usłyszałam krzyki i zaczęłam się martwić – wyjaśniła pokrótce. Nastrój chłopaka mi się udzielił, przez co miałem ochotę wykrzyczeć, żeby się nie wtrącała, ale zamiast temu, wziąłem głęboki oddech.
- Mała kłótnia. Przepraszam za hałas – kobieta skinęła głową, zamknąłem drzwi i wróciłem do chłopaka, który wyszedł na balkon. Usiadłem na łóżku, nie miałem ochoty z nim rozmawiać i dopiero gdy zacząłem to wszystko sobie powoli przetrawiać, dotknęło mnie dno tej sytuacji. Zgwałcony (chociaż w jego osobie to słowo nie pasuje), a żyje. Moja mała siostrzyczka nie dotarła do ostatniego etapu, nie zdążyła uciec, jak Oli. Spojrzałem na chłopaka przez szybę i coś mnie tknęło. Całe życie nie mogłem wybaczyć sobie, że nie uratowałem Kate. Ból noszę ze sobą wszędzie, każdego dnia, przypominam sobie o tym o każdej porze i nic się nie zmieniło przez te wszystkie lata. Może gdybym mu w jakiś sposób pomógł, poczułbym się lepiej i w końcu zaakceptował jej śmierć?
Tylko jak pomóc takiemu imbecylowi?
Wstałem i ruszyłem do balkonu z myślą, ze każe mu wejść do środka. Zimna temperatura i mokre włosy nie idą ze sobą w parze, ale gdy zobaczyłem obłoczek dymu papierosowego, od razu zaniechałem tego pomysłu.
- I co masz zamiar teraz zrobić? - zapytałem, nie mając pojęcia, jak zacząć rozmowę z tak wybuchowym człowiekiem. Każde słowo mógł odebrać jako zaczepkę.
- Nie wiem – mogłem się domyślić takiej odpowiedzi. - Posłuchaj, ja wiem, że nie proszę często – nigdy mnie nie prosi - ale możesz jechać i nakarmić prosiaki? - zapytał. Na chwilę mnie zamurowało. Przed chwilą był z niego biedny i wściekły chłopaczek, którego wykorzystano, a tu nagle przemienia się w kochliwego tatusia i prosi o zajęcie się prosiakami.
- Nie będę jeździł w te i z powrotem. Sam tam wracaj – odpowiedziałem, na chwilę zapominając o swoim zadaniu.
- W takim stanie?
- To pojedź później.
- Thomas, ty masz pojechać. Ugotuje ci jutro obiad, albo pierworodny potomek będzie twój – zaproponował.
- Czemu sam nie możesz jechać?
- Bo ja nie dotrę – mruknął bardziej do siebie, ale mnie to nie przekonało. Stałem oparty o ścianę i mrużyłem w jego kierunku oczy. - Mam ci tu kurwa paść na kolana? - warknął, na co się uśmiechnąłem, ale nie odpowiedziałem. Przez chwilę stał i wpatrywał się we mnie groźnym wzrokiem, aż w końcu niechętnie uklęknął. Na jego twarzy pojawił się w pewnym sekundzie grymas bólu, a potem zastąpiło go niezadowolenie. No tak… jak ktoś taki mógł się korzyć przed takim jak ja? To było piękne. - Pojedziesz tam? - powiedział przez zaciśnięte zęby. Westchnąłem.
- Niech ci będzie, ale robisz mi obiad – powiedziałem i wyszedłem z balkonu, smród papierosowy był już nie do wytrzymania. - Czekaj – zatrzymał mnie. - Klucze zostały o tego kretyna… musisz wziąć zapasowe u portiera – spalił do końca papierosa i wszedł do środka. Dałem mu kartkę i długopis, by napisał mi pozwolenie, że mogę ich użyć. Zostało się tylko modlić, by nie trafił się jakiś pedant, który stwierdzi, że mi ich nie da.
- Jak mi dom będzie śmierdział, osobiście wyrzucę cię przez balkon – zagroziłem.
*
Podczas drogi zastanawiałem się, czy nie spotkam jego boya, czekającego pod klatką, czy może nawet w środku domu, skoro miał jego klucze. Myślałem też nad Olim. Jak opiekować się bombą, która eksploduje po dotknięciu? Jak pomóc dla nimfomana, który został zgwałcony? Przecież to brzmi bezsensu. W co ja się wplątałem… Gdy dojechałem, znalazłem portiera, który schodził po schodach. Po pokazaniu mu dokumentu, zapytał, kim byłem. Po krótkiej rozmowie, jaki to Oli jest dziwny, w końcu dał mi zapasowe klucze, którymi otworzyłem drzwi. Od razu przywitały mnie świnki morskie, a gdy zdały sobie sprawę, że nie jestem ich właścicielem, szybko uciekły.
- Już nie przesadzajcie. Wasz pan zwariował i nie wiem, kiedy tu wróci, ale – podszedłem do ich klatki. - wy nie zostaniecie zaniedbane – dokończyłem. Tak jak chłopak kazał, zostawiłem im jedzenie i siano, ale nim wyszedłem, rzuciłem okiem na stół w pokoju. Leżały na nim kartki, a pod tym stosem było dzieło, przedstawiające mnie, bez koszulki, tylko w spodniach. Od razu przypomniały mi się jego słowa: Sam mnie chcesz i tego nie wiesz. Znając prawdę, pomyślałem sobie, że może było na odwrót? Albo Oli kompletnie zwariował.
*
W końcu wróciłem do domu. Tym razem wszedłem schodami, nie zbyt chciałem wracać do swojego domu, gdyż nie wiedziałem, co zrobić z tym facetem. Jestem pewny, ze wpakuje się w kolejne problemy, a Andrew zabije Oliego, jeśli tak się stanie.
Niestety widok, jaki zastałem w domu, był nie do pomyślenia. Miałem ochotę naprawdę go wywalić przez okno. Oli siedział na łóżku i gapił się w wyłączony telewizor, z niepokojącym spokojem na twarzy. Miał przymrużone oczy, a pokój śmierdział jak…
- Kurwa! Mówiłem, że nie toleruje narkomanów! - krzyknąłem. Ćpał! I to w moim domu!
- Cii… - uciszał mnie. - To mnie uspokaja – nie wytrzymując, podszedłem do niego i mocno uderzyłem go w twarz z pięści. Wywalił się na podłogę, ale nie był skory do oddania mi.
- Ty pieprzony idioto! Mam ci jeszcze raz jebnąć?!
- Ech… wolę to, niż gwałt – słysząc te słowa, nagle sobie przypomniałem, dlaczego ten kretyn u mnie siedział i co sobie postanowiłem. Odwróciłem się do niego plecami i uderzyłem w stół.
- Jesteś niemożliwy. Najpierw kurwa bzykasz się ze wszystkim, co ma fiuta, a potem się skarżysz, że któryś cię wykorzystał. Było trzeba dawać mu dupy?! Ja tu kurwa jadę po ciebie, zabieram do domu i staram się w jakiś sposób cię zrozumieć, ale ty nie pozwalasz na to! Wpierdalasz mi się do wanny i łóżka, jakby to był twój dom, chociaż do swojego własnego nie chciałeś wrócić. Na dodatek palisz w moim domu jakieś pieprzone trawki, jakbyś był u siebie! Nie mam pojęcia, co mam z tobą zrobić.
<Oli?>
+10
+10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz