Zdusiłam w piersi ostatni szloch, poprawiłam bluzę na ramionach. Przestałam się garbić, wówczas mój wzrok wbił się w twarz Bella, na której widniał lekki uśmiech. Czy potrafiłam powiedzieć teraz cokolwiek dobrego, co jednocześnie nie będzie fałszywe?
- Powinnam się ogarnąć. — Z moich ust wydobyło się głębokie, zmęczone westchnienie. Spojrzenie natomiast uciekło w bok, protestując jakimkolwiek kontaktom wzrokowym. — Przepraszam za moje zachowanie, to musiało dziwnie wyglądać.
Dalej ani nie drgnął i klęczał w miejscu.
- A ja nie umiem pocieszać. — Parsknął cicho, nieco rozbawiony. — Wszystko już jest okej?
- Tak, chyba tak. — Cieszyłam się, że częściowe wspomnienia z wczoraj po prostu wyparowały wraz z resztą psychotropów, czyniąc mój organizm pozornie czystym. — I nie powinnam była w ogóle robić tego, co robiłam.
- Ja może nie powinienem był tego kontynuować, ale trudno, stało się.
W mojej zagraconej głowie zamrowiła myśl, że jestem na tyle ciekawska, by zapytać o to, jak było. On, zresztą jako w pełni świadomy człowiek, na pewno miał wszystko dalej przed oczami, jednak gdy pomyślałam o pytaniu, zalałam się głębokim rumieńcem. Czułam, że twarz emanuje mi ciepłem. Moja głupota nie zna granic.
- Tak, stało się. — Kiwnęłam aprobująco głową, wodząc spojrzeniem za wstającym Bellem. — Powinnam po prostu wyrzucić już z głowy to, co niepotrzebne.
- Nie musisz o tym mówić, jeśli to trudne wspomnienie. Nie naciskam. — Wzruszył ramionami i wrócił do stołu, by wziąć w ręce jeszcze ciepłą herbatę. Po chwili upił łyka.
Może i było to złym wspomnieniem, do którego nie ma sensu zwyczajnie wracać.
- Nie jesteś taki okropny w pocieszaniu.
- Uznam to za komplement — odparł.
Spojrzałam na mężczyznę, który właśnie spożywał nieznacznie przypalonego omleta. Doszło do mnie, że nie łączy nas nic wielkiego, prawdopodobnie nigdy nie będzie, a wbrew tej świadomości czułam się z tym zaskakująco dobrze — mogłoby być tak cały czas. Bezproblemowo. Bez zobowiązań. Może bez konsekwencji. Zbyt szybko popadałabym w tą cudowną przepaść, w której wszystko nie znaczyło absolutnie nic, a zatracenie w niej przyniosłoby nieodwracalne skutki.
Głód, wprawdzie ledwo odczuwalny, załagodziłam paroma gryzami jabłka i zaraz potem poczułam, że powinnam zażyć kąpieli. Dostałam od Bellamiego wyjątkowo miękki ręcznik, schodami zostałam poprowadzona ku górze, a tam znalazłam odpowiednie drzwi. Wkrótce łazienka zaparowała całkowicie. Gorąca woda pod postacią małych kropelek zasnuła moje odbicie w lustrze, osiadła na ścianach kabiny. Pod przyjemną temperaturą moje ciało rozluźniło się i wyrzuciło z pamięci wszystkie problemy, które nękały mój umysł. Potem przebrałam się z powrotem w czyste bokserki, sporą bluzę, dresy i zeszłam powolnym krokiem na dół. Nieznajomy głos na dole sprawił jednak, że zdębiałam. Złapałam się za balustradę i przez dobre parę chwil nawet nie myślałam, że mogę wykonać krok do przodu. Ktoś znajdował się na dole. Ktoś niechciany.
- Ty stój w miejscu, kutasie, inaczej przestrzelę ci łeb. — Usłyszałam. — A ja nie chybiam.
Było ich wielu.
- Sprawdź górę, Shawn — powiedział kolejny. Rozkaz został szybko wykonany, dlatego gdy tylko poczułam, że nadszedł odpowiedni moment, pobiegłam z powrotem na górę, próbując opanować drżące serce.
Kroki wchodzące po schodach ciągle mnie śledziły. Ich dźwięk nasilał się z chwili na chwilę, wbrew temu, że dzieliła nas ściana pokoju gościnnego. Przecież nie mogłam zostawić Bellamiego. To byłby szczyt egoizmu, gdybym teraz otworzyła okno i spróbowała uciec. Zanim jednak zdołałam podjąć decyzję, drzwi rozjebał silny kopniak, który ogłuszył mój umysł na dobry moment. Rzuciłam się w stronę okna, słysząc rechot mężczyzny. Złapał mnie mocno za bluzę i szarpnął tak, że poleciałam w drugą stronę i tylko szybki chwyt ramy łóżka ocalił mnie przed runięciem na ziemię. Nie myślałam nad niczym, co robiłam. Zanim lufa pistoletu została skierowana prosto między moje oczy, wygryzłam ten scenariusz z rzeczywistości i ostrym kopnięciem w kolano powaliłam mężczyznę na ziemię. Wtem ostatkami sił złapałam za jego włosy i mocno obiłam mu twarz o podłogę, gdzie została tylko czerwona substancja. Jęknął w zamian za to, ale odbezpieczenie broni sprawiło, że zastygłam w miejscu. Bez możliwości ucieczki. Ze strachem patrzyłam, jak lufa mierzy się ze mną na poziomie oczu, jednak ostatnim, co pamiętałam, był silny cios, przy którym straciłam świadomość.
Bell?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz