Strony

7 lut 2019

Od Charlesa cd. Koyori

Kiedy Koyori tkwiła jak wmurowana, ja podbiegłem do psa, który leżał skulony  na ziemi. Na białej sierści widać było czerwone plamy. Krew. Trzeba natychmiast zawieźć go do weterynarza. Zdjąłem kurtkę i owinąłem zwierzaka w nią, by nie tracił zbyt szybko ciepła. W tym momencie podeszła do mnie Koyori. Acony wąchała zaniepokojona swojego kolegę i popiskiwała cicho.
-Musimy go szybko przetransportować do weterynarza. - Wypowiedziałem myśli, które wcześniej pojawiły się w mojej głowie. - Powinniśmy też zadzwonić na policję.
-Co? Ale on jest ranny... - Głos dziewczyny był słaby, a sama wyglądała, tak jakby zaraz miała się rozpłakać.
-Spokojnie. - Chwyciłem jej ramiona i spojrzałem prosto w oczy. - Wszystko się ogarnie. Sherlock będzie żył. Tylko musisz się opanować i mi pomóc.
-D-oo-brze. - Zająknęła się.
-Znasz jakiegoś weterynarza, który ma jakiś dyżur o tej porze? - Zapytałem się szatynki.
-Tak, niedaleko znajduje się całodobowy szpital dla zwierząt. - Skupiła się na mnie i zaczęła powoli otrząsać się z szoku.
-Świetnie. Teraz tak, zadzwonię na policję i powiem, żeby przyjechali tutaj. W międzyczasie pojadę na motorze po samochód i wrócę, żeby was zgarnąć do weterynarza, dobrze? - Uniosłem pytająco jedną brew.
-Nie chcę tutaj zostawać sama. - Mruknęła.
-Nie zostaniesz. - Zapewniłem ją. - Poczekam z tobą na przyjazd policji. Niedaleko mają komisariat.
-Jesteś pewien? - Zapytała.
-Oczywiście. - Wyjąłem telefon i wybrałem odpowiedni numer. Zgłosiłem napad nożownika i na dwóch policjantów czekaliśmy raptem 15 minut.
-Ten nożownik pobiegł w tamtą stronę. Ubrany w kaptur, więc nie można było rozpoznać twarzy. Niższy ode mnie o jakieś 10 cm, tak na oko. - Zacząłem szybko streszczać, bo wiedziałem, że Koyori nadal była otumaniona przez ostatnie wydarzenia. Wziąłem motor. - A teraz panowie wybaczą, ale muszę jechać po samochód, bo pies tej pani jest ranny.
-Chwileczkę... - Jeden z policjantów uważnie przyglądał się mojemu motorowi. - Co pan robił o tej porze na motorze?
-No na motorze zazwyczaj się jeździ, prawda? - Uśmiechnąłem się grzecznie. - Lubię czasami się przejechać nocą po mieście, bo mniejszy ruch i w ogóle. - Dodałem i już założyłem kask.
-A może lubi się pan ścigać? - Policjant dalej nie dawał mi spokoju. - Dzisiaj był organizowany nielegalny wyścig. Mamy zgłoszenia od tych nielicznych osób poruszających się o tej porze po ulicach miasta.
-Możemy porozmawiać na ten temat później? - Wskazałem na Sherlocka, przy którym klękała Koyori. - Ten pies naprawdę potrzebuje natychmiastowej opieki.
-No dobrze. - Burknął. Wsiadłem na motor i odjechałem w kierunku swojego mieszkania. Wprowadziłem motor do podziemnego garażu i od razu przeskoczyłem do swojego chevy. Odpaliłem silnik i ruszyłem z piskiem opon. Dość szybko znalazłem się z powrotem w miejscu, gdzie miał miejsce napad na nas.
-Wskakuj już z Acony do samochodu, ja wezmę Sherlocka. - Powiedziałem do szatynki i ostrożnie podniosłem coraz chłodniejszego psa. Przestawał skomleć i bardzo niewiele się ruszał. Było z nim naprawdę źle. Ułożyłem go na tylnym siedzeniu i przykryłem dodatkowym kocem, który zawsze woziłem w bagażniku. Wskoczyłem za kółko i odpaliłem silnik.
-Dziękuję, że to dla mnie robisz. - Koyori spojrzała na mnie zza swoich okrągłych okularów.
-Nie ma sprawy, po prostu znowu potrzebowałaś mojej pomocy. - Mrugnąłem. - Jeśli to by się stało Lokiemu, sam nie wiem czy bym umiał zachować taką zimną krew jak teraz.
-A myślisz, że będziesz mieć problemy jeśli chodzi o ten wyścig? - Zmarszczyła brwi.
-Raczej nie. Chyba, że mają jakiś dowód na to, że faktycznie brałem w nim udział. - Mruknąłem i skręciłem na parking przed szpitalem. - Jesteśmy na miejscu.
Wziąłem Sherlocka i ruszyliśmy do poczekalni. Nie było tam nikogo poza panią recepcjonistką, która od razu kiedy zauważyła stan białego psa, zadzwoniła po weterynarza. Przyszedł do nas starszy pan, który miał szpakowate włosy i okulary połówki na nosie. Z nim przyszło dwóch techników, którzy prowadzili jakby stół na kółkach. Położyłem psa na stalowym blacie i pozwoliłem, by specjaliści zabrali rannego psiaka do gabinetu zabiegowego. Wraz z Koyori usiedliśmy w poczekalni.
-Będzie dobrze. - Szepnąłem i położyłem dłoń na jej ramieniu.

                                                                 Koyori?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz