Nie wiem co sobie myślałem wybierając biologię jako przedmiot uzupełniający.
To znaczy, wiem, co myślałem. Pod koniec pierwszej klasy, biologii u humanów uczyła na pół etatu słodka Lizzie, która była świeżo po studiach, a na jej lekcjach nie robiło się nic. Wszystko zmieniło się w drugim semestrze drugiego roku, gdy Lizzie dostała cały etat w innej placówce i została zastąpiona przez to przebrzydłe ropuszysko Edmunds, gorsze nawet niż Stöcker. Od tamtej pory ledwo udawało mi się zdawać pojedyncze sprawdziany, nie mówiąc już nawet o klasyfikacji pod koniec roku, podczas której musiałem się całkiem mocno wygimnastykować, żeby dostać promocję.
Od zawsze byłem twierdzenia, że nie muszę być we wszystkim najlepszy, a zwłaszcza w tym, co zupełnie mnie nie interesuje. Biologia właśnie taka była, nudna, każde słowo wypluwane przez biolożkę wywoływało u mnie coraz większą senność. Oczywiście, kosą była okropną, jakbyśmy wszyscy nie mieli nic ciekawego do roboty, poza wkuwaniem definicji transkrypcji, czy budowy kwasu deoksyrybonukleinowego.
Nawet nie byłem zaskoczony, gdy wezwała mnie po lekcji, by przypomnieć mi o moim proponowanym niedostatecznym na półrocze. Wszystkimi siłami powstrzymywałem się od włożenia rąk w kieszenie bluzy, żeby ropuchy przypadkiem nie urazić.
- Zdajesz sobie sprawę ze swojej sytuacji, prawda? - spytała. Kiwnąłem głową. - Co masz zamiar w związku z tym zrobić?
- Jakbym mógł coś poprawić… - zacząłem niepewnie drapiąc się za głową.
- Tych sprawdzianów jest tak dużo, że nie dasz rady się nauczyć na wszystkie w ciągu tygodnia - stwierdziła oschle.
- Nie wierzy, profesor, we mnie - wzruszyłem ramionami.
- Dość żartów - przerwała stanowczo. - Poprawiasz ostatni sprawdzian z genetyki na minimum dostateczny i pomagasz klasie biologiczno-chemicznej w przygotowaniu Dnia Biologii, jest w przyszły wtorek.
- Słucham? - uniosłem brwi.
- Nie będę powtarzała, albo te dwie rzeczy, albo poprawka całego semestru podczas przerwy zimowej.
Przewróciłem oczami i westchnąłem ciężko, po czym zabrałem mój plecak, leżący na ławce pod biurkiem. Zostałem tu bezceremonialnie przesadzony na lekcji organizacyjnej.
- Do widzenia - burknąłem pod nosem i skierowałem się w stronę drzwi.
- Albo ktoś ci pomoże, albo zawalisz semestr. Damien, to moje ostatnie ostrzeżenie - usłyszałem na wychodne. Przytaknąłem pod nosem, ale ropuszyca nie mogła tego słyszeć, wyszedłem na korytarz i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to siedząca na podłodze Rose, zajadająca się swoim ciastkiem.
Ja swoje zeżarłem już z rana, razem z Darylem, szybko po tym, jak zostały mi podarowane. W sumie był to dość miły gest ze strony dziewczyny.
- Co tam? - zaczepiłem ją. Popatrzyła w górę i uniosła kciuk w górę. - Co masz? - spytałem, chcąc zagaić rozmowę. Wskazała dłonią na gabinet biologiczny i przełknęła ciastko, a mnie olśniło.
- Jesteś w biologiczno chemicznej - bardziej stwierdziłem, niż zapytałem, a ona zgodziła się ze mną. Usiadłem obok i przedstawiłem mój problem. Rose wysłuchała mnie ze skupieniem, a potem zamyśliła się głęboko.
- Nie wiem, czy dam rady, wiesz, miganie na temat biologii… - odparła niepewnie.
- Wystarczy, że mi to wyjaśnisz w jak najprostszy sposób - westchnąłem - poza tym, tak czy siak będziesz pomagała przy Dniu Biologii, wkręcisz mnie - wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem, muszę to przemyśleć - miałem wrażenie, że gra na zwłokę, co tylko zdenerwowało mnie bardziej, a już i tak byłem zirytowany. Po chwili dziewczyna pstryknęła na palcach i uśmiechnęła się szeroko. - Usuniesz żenujące zdjęcie - oznajmiła. - Wtedy ci pomogę.
- Chyba śnisz - prychnąłem kpiąco, a ona wyciągnęła z torby telefon.
- Nie, to nie, twoje zagrożenie to nie mój biznes - podsunęła mi pod nos napisaną wiadomość i wyjęła również słuchawki.
- No dobra, niech będzie - jęknąłem w końcu, a ona posłała mi kolejny, zwycięski uśmiech. - To kiedy masz czas? Przyjdziesz do mnie, albo ja do ciebie, czy coś - zaproponowałem.
- Jutro kończę wcześniej, ale mamy chyba próbę do Dnia Biologii po lekcjach, po niej możemy iść do ciebie. Poza tym też się tam przydasz, w tym roku tematyka to płazy i gady.
- Myślisz, że mogę narysować plakat z ropuszycą Edmu… - Rose zasłoniła mi dłonią usta, zanim zdążyłem dokończyć zdanie.
- Nie, ale słodkie żółwiki będą super - uśmiechnęła się wesoło.
- Słodkie żółwiki? - zrezygnowany uniosłem brwi. Dziewczyna wzruszyła ramionami, a wtedy zadzwonił dzwonek. Podniosłem się, bo pod salą pojawiło się sporo innych osób z klasy Rose. - To do jutra - kiwnąłem jej głową i wyminąłem niewielki tłum.
Na przygotowania po lekcjach przyszedłem spóźniony, ponieważ Jade namówiła mnie na papierosa za szkołą, po tym, jak zostaliśmy zaskoczeni kartkóweczką na ostatniej lekcji. Wszedłem do sali i od razu zostałem zmierzony wzrokiem bandy kujonów, włożyłem ręce do kieszeni i rozejrzałem się w poszukiwaniu Rose. Siedziała na ławce w kącie i coś wycinała, a włosy opadały jej na twarz. Postanowiłem do niej dołączyć i przysiadłem się. Popatrzyłem na nią z wyczekiwaniem, mając nadzieję, że moje zadanie nie będzie zbyt wymagające.
Dziewczyna zdawała się nie zwracać na mnie uwagi. Posiedziałem przy niej w ciszy przez około minutę, a później chrząknąłem, wtedy postanowiła uraczyć mnie spojrzenie. Nie wypuszczając z rąk papieru i nożyc ruchem podbródka wskazała mi leżący na podłodze arkusz papieru wraz z farbami.
- Co to za przedszkole? - spytałem, uśmiechając się złośliwie. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i wróciła do swojego zajęcia. Po turecku przycupnąłem przy kartce i popatrzyłem na nią z namysłem. - Serio mam narysować tu gada?
Rose pokiwała głową i ruchem dłoni zaproponowala, by faktycznie były to żółwie.
- Zważając na fakt, że niedługo mamy egzaminy, przygotowywanie rysuneczków na jakieś dziecinne dni kujonów wydaje się… - zacząłem monolog, równocześnie wyciągając z torby jakiś stary ołówek. - Najważniejszym i najbardziej rozwijającym zajęciem, które mogę teraz robić.
Podniosłem wzrok na Rose, która tylko potępiająco pokręciła głową i dokończyła wycinanie litery O.
- A, bo ty też się łapiesz do tej intelektualnej śmietanki, co? - zaczepiłem ją, ale nie dane mi było poznać jej odpowiedzi, ponieważ znikąd wyrosła przy nas Gossie.
- Co ty tu robisz? - zapiszczała zszokowana, patrząc na mnie wielkimi oczami.
- Edmunds - odparłem krótko, a ona spojrzała na mnie ze współczuciem. Jako naczelna plotkara przez chwilę wypytywała mnie o szczegóły mojego zagrożenia, ja tymczasem zastanawiałem się, jakim cudem będąc tak głupią, bez problemu radzi sobie ze ścisłymi przedmiotami.
- W ogóle, to robię osiemnastkę w przyszły weekend, mam nadzieję, że wpadniesz - uśmiechnęła się. - Starzy jadą w piątek na jakieś termy, a wracają we wtorek, więc będzie domóweczka prima sort.
Prychnąłem śmiechem pod nosem, no jakże bym miał odpuścić domóweczkę. W dodatku urodzinową. Nie ma takiej opcji.
- Jasne - przytaknąłem - będzie ktoś ode mnie?
- Daryla już pytałam, popytam jeszcze Michaela i resztę, a, Jade też - pokiwała głową, a potem jej wzrok utknął w niezwracającej na siebie uwagi do tej pory Rose. - Ty też przyjdź, jak masz ochotę - uśmiechnęła się urzekająco. Blondynka nerwowo odgarnęła włosy za ucho.
- Ja nie wiem, czy się odnajdę - wymigała niepewnie.
- Rose się boi, że się nie dogada - wyjaśniłem Gossie, a ta tylko zaśmiała się perliście.
- Skarbie, jak popijesz, to dogadasz się z każdym, w każdym języku, albo... niejęzyku, zobaczysz - powiedziała z przekonaniem. - Przyjdź, serio.
- Zastanowię się jeszcze - odparła z wymuszonym uśmiechem. Po chwili Goss zostawiła nas samych. W ciszy zabrałem się do malowania głupich żółwi, po jakichś trzydziestu minutach, były mniej więcej skończone. Oparłem się o ścianę, by rozprostować plecy, które rozbolały mnie od dłuższego pochylania się nad arkuszem papieru. Rose również dokończyła swoją papierkologię, i z zaciekawieniem popatrzyła na malowidełko.
- Jest… Ładne - stwierdziła z niemałym zaskoczeniem.
- Dzięki, możemy już stąd iść? Kupię sobie po drodze kawę - popatrzyłem na nią prosząco.
Rose? spierdalamy z tej budy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz