Strony

24 lut 2019

Od Noah CD. Louise

Dzwonek telefonu. 
Pierwszy. 
Drugi. 
Trzeci. 

Ze wściekłością zerkam na urządzenie, a cały mój świat wiruje, sprawiając, że opieram się o ścianę i bezwiednie upadam w dół. 
Siedzę na podłodze, a mój wzrok utkwiony jest wyraz, który znajduje się na wyświetlaczu. Przeklęte imię. Do niedawna je kochałem, ale postanowiło mnie zniszczyć. 
Nie miałem już sił na jakąkolwiek walkę z samym sobą. Natłok wspomnień, przebłyski z cudownych chwil, które już nie wrócą. Straciłem wszystkie chęci i pochyliłem głowę do przodu, patrząc obojętnie w jeden, nieokreślony punkt. Ból, rozpacz, niewiarygodna pustka, niepozwalająca się niczym zapełnić i narastający gniew, który zaczyna we mnie buzować i podsuwać mi różne nieracjonalnie pomysły. 
— Louise, nienawidzę cię. — gdy to powiedziałem, wszystkie nękające mnie myśli odeszły, ciało ogarnęło zatrważające cierpienie, a oczy zapłakały – po raz pierwszy w życiu.
Ciężar był zbyt wielki, abym mógł go udźwignąć. 
Kolejne dni mijają, a ja nie wstaję z kolan. Ciągle upadam, a nikt nie wystawia mi pomocnej dłoni, której mógłbym się chwycić. 
Dzień, noc, dzień, noc. 
Samotny? Nie. Z butelką taniego alkoholu w dłoni. 
Próbuję pozbierać swoje kawałki w całość i nie oszaleć, ale jest mi coraz trudniej. Emocje dławią się we mnie, a ja przestaję nad nimi panować. 
Czas leci, Noah.
Tik, tak, tik, tak.
Budzę się i wiem jedno: pragnę zemsty i sprawiedliwości.
Wstaję, ubieram się w brudne, pomięte ubrania, nie jem nic – kolejny dzień z rzędu, po czym wsiadam do samochodu, a moim celem jest wielki, oszklony wieżowiec Brown Inc. Podczas trasy słyszę cichy głos. Oznaka szaleństwa. Noah, uspokój się. Szepcze, a po chwili wrzeszczy, abym się opamiętał. Ja go nie słucham. Jest już za późno na to, aby się wycofać, wrócić do domu i na nowo dać się złapać w pułapkę cierpienia, niczym zwierzyna. 
Oto budynek, który doskonale widzę z okna każdego ranka, gdy się budzę. 
Wjeżdżam windą na najwyższe piętro, idę długim, zadbanym korytarzem i mijam pracowników, którzy są aż nadto zainteresowani moją osobą. Pukam do drzwi, otwiera mi wysoki mężczyzna o kruczoczarnych włosach i pewnym siebie, błękitnym spojrzeniu. Zapach jego perfum drażni mnie w nos. Biznesmen, odziany w obrzydliwie drogi garnitur stoi tuż przed mą twarzą i łapie się za czuprynę. Rodzony brat – źródło mojego cierpienia. 
— Noah? — pyta z lekkim zawahaniem, a na jego nienagannej twarzy pojawia się czerwony rumieniec zakłopotania. 
— Przyszedłem tutaj, aby wręczyć ci to, na co zasługujesz. 
Obrzucił mnie zdezorientowanym spojrzeniem, a ja wziąłem zamach i uderzyłem go w nos, sprawiając, że stracił równowagę i zachwiał się, omal upadając na wypolerowaną podłogę, którą ubrudziły plamki szkarłatnej cieczy. Mój oddech przyspieszył, serce zaczęło bić szybciej, a umysł wrzeszczał, że to mój brat, w którego żyłach płynie ta sama krew, co moja i nie powinienem unosić na niego ręki. Spojrzałem na ubrudzoną pięść, a następnie na Aarona, który stał bezczynnie, oczekując na kolejne ciosy. 
Po raz kolejny popchnąłem go i zadałem mu cios w oko, co powaliło go na ziemię. 
Nie bronił się. 
Czułem się jak potwór. 
Jego błękitne spojrzenie wręcz gotowało się ze wściekłości, jednak nie robił nic. 
Miałem ochotę uderzyć go kolejny raz, zbić go do nieprzytomności, a z drugiej strony ktoś mówił mi, abym podał mu rękę i pomógł wstać. Odczuwałem sprzeczne uczucia. Ruszyłem w jego kierunku, biłem się z myślami, już wyciągałem ku niemu rękę, chciałem rzec: "bracie, wybacz mi", kiedy przerwał mi przeraźliwy krzyk. Uniosłem głowę w kierunku źródła i ujrzałem rudowłosą, która wyłoniła się z dalszej części gabinetu i momentalnie zasłoniła Aarona. 
Byli tu razem? 
Stałem jak wryty, a w uszach słyszałem pisk. Momentalnie poczułem tępy ból w tylnej części głowy. Patrzyłem na dwójkę nieprzytomnym spojrzeniem, do momentu, aż usłyszałem trzask drzwi i poczułem silny uścisk na ramionach. Dwaj ochroniarze usłyszeli niepokojące dźwięki i weszli do środka. Chwycili mnie niczym worek śmieci i wyrzucili z budynku. 
To koniec, moi drodzy.
Jestem zniszczony. Pozostała po mnie jedynie ruina. Już jej nie odbudujecie.

Lou?
Z dedykacją dla pewnego czytelnika ;]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz