Strony

10 lut 2019

Od Odette C.D Charles

     Nie wiem o czym śniłam. Myśli w błogiej nieświadomości przeplatały się z powracającym bólem głowy, który kazał mi myśleć, że zbliżam się do rzeczywistości. I tak się stało. Lada moment, choć równie dobrze mogło minąć parę godzin, otworzyłam ociężałe oczy. W moją czaszkę uderzył nagły ból, przez co pierwszym, co udało mi się zobaczyć, to nieprzyjemne czarne plamy. Ciemność mieszała się bezustannie z bielą szpitalnych ścian, aż pomiędzy cały chaos, który stopniowo ustawał, wkradł się męski głos. Powiodłam spojrzeniem w bok, byleby dostrzec osobnika i zaraz stwierdzić, że nie kojarzę go w żadnym stopniu. Coś migało mi w głowie, myśli przenikały myśli, ale gdy chciałam przypomnieć sobie to, co miało miejsce w ostatnim czasie, odczuwałam pustkę. Ogromną, głęboką pustkę, zabierającą mi mnóstwo wspomnień. Nim zdążyłam zapanować nad reakcją, jęknęłam z bezsilności, a twarz mężczyzny o ciemnych włosach ściągnęła się w wyrazie niepojętej dla mnie troski.
     - Odette, wszystko gra? 
     - Skąd znasz moje imię? — Uniosłam się na łokciach, wbijając w niego zakłopotany wzrok. — Co tu robisz i gdzie jest lekarz? — Strach zagarniał mnie skrawek po skrawku w swoje objęcia. Ten koleś zmarszczył brwi, zlustrował mnie wzrokiem i chyba nieźle się wystraszył. Ale dlaczego?
     - To ty niczego nie pamiętasz? Cholera… — mruknął tylko i wstał z krzesełka, które ulokowane było tuż przy łóżku. 
     - Co mam pamiętać? 
     - Chwilowo nieważne. Zawołam lekarza. — Zagubiony podrapał się po karku i zniknął mi z oczu, wchodząc do ruchliwego korytarza.
     Dałam sobie moment, by pomyśleć nad wszystkim wbrew bólowi, który teraz rozdzierał mi głowę na dziesiątki strzępów. Nazywam się Odette — cholera, jak dobrze, że to jeszcze pamiętam. Dotknęłam tyłu głowy, gdzie wyczuwałam największą osobliwość, i nie byłam w błędzie. Miękkość jałowego bandaża od razu rozpoznałam na opuszkach palców, zastanawiając się tylko, jak poważnie musiałam oberwać. No, póki co jeszcze niewiele pamiętam. Ale grunt to samokontrola. 
     Znów schowałam się w pościeli. Do wnętrza pomieszczenia wszedł znów ten sam facet, jednak tym razem w towarzystwie lekarza w białym kitlu, który oczywiście budził moje zaufanie.
     - Przepraszam — zaczęłam niemrawo — może mi pan wyjaśnić, co się stało?
     - Według opowieści tego pana... — Skinął głową w kierunku ciemnowłosego, który chwycił się pod boki i nie odciągał od nas ciekawskiego spojrzenia. — Spadła pani z przepaści i przy upadku uderzyła mocno o jakiś kamień. Uderzenie spowodowało spore rozcięcie, które mogło podrażnić element odpowiadający za pamięć, dlatego wynikiem jest tymczasowa amnezja, o czym wspomniał pan Winchester. — Nie znam żadnego Winchestera. 
     - Niech da mi pan chwilę, żebym to przetworzyła… — szepnęłam, a obie moje dłonie spoczęły na twarzy w geście załamania. Atakowało mnie zmęczenie. Przez amnezje i te głupie uczucie bezsilności stałam się niestabilna, miałam ochotę rzucić się na poduszkę, a może płakać lub krzyczeć.
     - Właściwie ten pan uratował ci życie. — Lekarz się uśmiechnął, a jego miłe oraz przekonujące spojrzenie skłoniło mnie do tego, by wbić wzrok w Winchestera. Biały kitel zaraz zniknął mi z oczu, a w sali znów został ten, którego rzekomo znałam.
     - Potrzebujesz czegoś? Wody? — zaczął spokojnie, na co pokręciłam głową. 
     - Nie, ale to miłe. — Zerknęłam po sobie. Istny wrak. Wszędzie czułam siniaki, głowa nie przestawała pulsować bólem. — Właściwie to jak masz na imię?
     Mężczyzna chwilowo zdawał się być lekko zdziwiony tym pytaniem, ale zaraz zrozumiał, że musi liczyć się z moją dziwną dolegliwością, która dosłownie wyrwała mi jego osobę z pamięci. Mogłam też się mylić.
     - Charles. — Usiadł na krześle, uśmiechnął się jednym kącikiem ust i nachylił tak, że nieśmiertelnik zawisnął na jego szyi. 
     - Wybacz, to takie niezręczne, że nie umiem sobie o tobie przypomnieć… — Uciekłam wzrokiem w bok.
     - Spokojnie, to tylko tymczasowe. Ale nieźle mnie wystraszyłaś. — Zaniósł się cichym śmiechem. — To chyba koniec z paralotnią, co? 
     - Paralotnią? — Nie kryłam zdziwienia. Co ja, kuźwa, robiłam na paralotni?! — Nie, nie wierzę w to.
     - Uwierz, jestem szczery — odparł. — Sama wykupiłaś!
     - Musiałam być chyba na haju…
     - Niestety nie — przemówił rozbawiony. 
     Co ja najlepszego robię ze swoim życiem? I, co najważniejsze, o jakich rzeczach sobie jeszcze przypomnę? W mojej głowie wysypała się cała gromada domysłów i podejrzeń, jednak żadne nie dotykało Charlesa. Nie umiałam wyjaśnić dziwnego wrażenia, że zyskał moje zaufanie już dawno temu. A może i nie?
     - W każdym razie dziękuję, że mnie stamtąd wyciągnąłeś. — Westchnęłam ciężko.
     - Drobiazg. — Posłał mi ciepły uśmiech. Obejrzałam go szybkim spojrzeniem, jakbym chciała ocenić, czy jest z nim w porządku. 
     - A... tobie nic nie jest? — spytałam cichym głosem. 
     Charles pokręcił tylko głową i wzruszył ramionami.
     - Nic takiego. Podali mi kroplówkę, uzupełnili elektrolity. Gorsze rzeczy się robiło. — Mrugnął do mnie, na co nieznacznie zmarszczyłam brwi, rozpatrując to, o co może mu chodzić. Może gdzieś w zapomnianej na razie otchłani umysłu wiedziałam o nim coś, co mogło uzupełnić aktualną pustkę, ale nie mogłam nawet odgadnąć zawodu mężczyzny. Nie wiem, samobójca? 
     Z westchnieniem osunęłam się z powrotem na poduszkę, a bezsilne spojrzenie wbiło się w biały sufit. Parę poprzednich informacji, które otrzymałam, zmęczyły mnie niczym najgorsze ćwiczenia fizyczne. 
     - Ja... — zawiesiłam markotny głos — ja chyba się położę spać.
     - Jasne, nie ma sprawy. — Skinął głową. — Ale pamiętasz, gdzie mieszkasz, nie?
     - Akademik. Pamiętam. — Posłałam mu miły uśmiech odpowiadający na jego troskę. Po tym, jak machnął ręką na pożegnanie, przymknęłam zmęczone oczy i nie opierałam się uczuciu, że dzielą mnie krótkie chwile od odpłynięcia w sen. 

***

     Parę dni później, kiedy trafiłam już do akademika, zdałam sobie sprawę, że amnezja mija. Że ten ciemnowłosy, który towarzyszył mi w szpitalu, był nikim innym, jak żądnym przygód Charlesem, a cała wyprawa paralotnią odbyła się z mojej inicjatywy. Nadal nie wiem, co musiałam zażyć, ale chyba pieroństwo było naprawdę mocne. 
     Powoli ułożyłam się na fotelu z telefonem w ręku, by zaznać choć chwili odpoczynku, który odciągnąłby moje myśli od wszystkich napływających wspomnień. W towarzyszącej mi spokojnej ciszy, naruszanej wyłącznie moim oddechem, weszłam w uzupełnioną skrzynkę pocztową. Przeczytałam tam niemal wszystko, czego nie chciałabym z powrotem pamiętać. SMSy Jamie, która kazała mi wykradać z firmy Brown dokumenty, bylebym odzyskała jej cenną przyjaźń. Wyzwiska, jakie padały w moją stronę. Dziwka, suka, zła przyjaciółka, której nie zależy. Dopiero teraz odczułam całą ciężkość tej sytuacji i zadziwiło mnie, dlaczego wcześniej nie zaoponowałam jej działaniom. Najgorsza była jednak świadomość, że nadal była na mnie zła. Po tylu tygodniach. 
     Gonitwę myśli przerwał dzwonek do drzwi.
     - Proszę! — krzyknęłam, nie odkładając nawet telefonu. Treść niektórych SMSów aż za bardzo mnie przyciągała. 
     Kątem oka zobaczyłam Charlesa, który wyjął właśnie ręce z kieszeni i rzucił uśmiech na powitanie. Wiedział, że już o nim pamiętam.
     - Hej, jak głowa? 
     - Aż za dobrze... — mruknęłam nieco bez emocji. Cała moja twarz była ich pozbawiona. 
     - To dlaczego wyglądasz tak, jakbyś była nie w sosie? — Oparł się zaciekawiony ramieniem o framugę pokoju. Najpierw z moich ust wyleciało głębokie westchnienie, blokujące chęć wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Potem nie wiedziałam nawet, jak zacząć, i w efekcie zawiesiłam na dłużej spojrzenie na ścianie.
     - Bo wolałam tego nie pamiętać. — Po prostu pokazałam mu wiadomości, nie chowając smutnego wzroku. Zwyczajnie straciłam na to siły.


Charles?
Koniec akcji, teraz trochę spraw mentalnych xd

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz