Strony

2 lut 2019

Od Odeyi C.D Samuel

    Samuel Weston. Kojarzyłam to nazwisko aż nazbyt dobrze. Kolejna gruba ryba, o której słyszałam i którą mogę poznać twarzą w twarz. O ile wcześniej mogłam patrzeć mu w oczy z łatwością, to teraz, gdy ten spoglądał na mnie, ja starałam się unikać jego wzroku jak ognia. To dziwne, że poznanie czyjegoś nazwiska, może sprawić, że zmieniamy całkiem o tej  osobie nasze zdanie. Na nowo staje się nam obca. Boimy się jej. Tak i teraz było w moim przypadku. Stałam odrobinę za siostrą i trzymałam ją za ramiona wyraźnie poddenerwowana. Jena też na jego widok miała takie samo uczucie, jednak lepiej to ukrywała niż ja. Dlatego też skrycie się za jej plecami było dla mnie najlepszym wyjściem.
    Mój ojciec wyraźnie był niezadowolony faktem, że tacy ludzie jak Westonowie pojawili się w naszym domu. Pierwszy raz się mu nie dziwię. Mogli być niebezpieczni. Kto wie, jak szybko mogliby się z nami uporać. Mimo wszystko jednak ujrzałam w jego oczach pewną iskierkę. Mój ojciec miał plan. Jego plany, jak i decyzje często doprowadzały mnie do szału. Wolałam więc tego nie słyszeć, jednak nie było mi dane odejść od tego wybornego towarzystwa. Tak bardzo chciałabym się zakopać pod kołdrą w moim pokoju…
     - Richardzie - odezwał się mój ojciec po chwili, zaraz potem spoglądając na mężczyznę stojącego obok nich, - Samuelu, mógłbym z państwem zamienić parę zdań?
    Starszy z nich kiwnął twierdząco głową. Nawet się nie zastanawiając.
     - Oczywiście - uśmiechnął się, a chwilę później już byli w drodze do gabinetu sławnego Daniela Michaelsa. Obyście nie stłukli wazonu, który tam stoi. Matka wam nie wybaczy.
    Uznałam ten moment jako szansę. Powoli ruszyłam w kierunku schodów, chcąc jak najszybciej i niezauważenie opuścić towarzystwo i iść spać. Jednak moje plany zakłócił jeden szczegół. A właściwie to dłoń, która gwałtownie zakleszczyła się na moim nadgarstku. Odwróciłam się w tamtą stronę i nawet się nie zdziwiłam, gdy ujrzałam Tobiasa.
     - Gdzie idziesz, skarbie? - spytał, delikatnym szarpnięciem symbolizując mi, że powinnam zejść ze schodów, żeby uniknąć jego późniejszego gniewu. Momentalnie tak zrobiłam. Wspominałam już wcześniej, że bałam się go jak cholera?
     - Na górę - szepnęłam, bez większej skruchy. Spojrzałam się mu prosto w oczy, czego nie znosił najbardziej i uniosłam delikatnie kąciki ust do góry w geście pogardy. Za bardzo z nim pogrywam, zaraz dostanę za swoje.
     - Na górę - warknął stosunkowo cicho, - to jedynie mogę ja z tobą iść i to w jednym celu. Dobrze wiesz w jakim.
     - Jakim? - udałam głupią, w dalszym ciągu utrzymując ten sam pogardliwy wyraz twarzy. - Nie, nie wiem. Oświeć mnie, Tobiasie.
     - Zaraz ci kurwa pokażę, jakim - złapał mnie “delikatnie” za ramię i powoli pociągnął mnie schodami na górę. Starał się to robić tak, żeby wyglądało to jak najbardziej realistycznie. Jednak dobrze wiem, że Jena szybko rozpozna, co się święci. Nie będzie jednak w stanie mi pomóc - to jest sprawa pomiędzy mną, a Tobiasem. Szkoda, że jeszcze nikt nigdy nie przyszedł mi na ratunek…
     - To boli - wysyczałam, gdy doszliśmy pod drzwi do mojego pokoju. Ten mocnym ruchem ręki popchnął mnie do przodu i to tak mocno, że straciłam równowagę i upadłam na ziemię. Zaraz potem próbowałam się podnieść, jednak strach całkiem zawładnął nad moimi kończynami. Było nie pyskować…
     - Bo ma boleć, suko - warknął już głośniej, oraz po raz kolejny szarpnął mnie za rękę. Tym razem dlatego, żeby podnieść mnie z ziemi. Zaraz potem jednak podniósł jedną dłoń, by następnie mocno się zamachnąć i spotkać ją z moim policzkiem. Pisnęłam cicho, ponownie upadając na podłogę, całkiem bezbronna. Złapałam się jedną dłonią za obolały i powoli zachodzący opuchlizną policzek oraz zasłoniłam twarz swoimi włosami. Nie chciałam, by teraz na mnie patrzył. Po moich licach spływały chłodne łzy, będące odzwierciedleniem mojego kolejnego upadku. Znowu mnie złamał, tym razem jednak zrobił to szybciej, niż wcześniej.
    Marzyłam o tym, by znaleźć się teraz w moim pokoju, sama i wczołgać się pod puchatą pierzynę. Chciałam, żeby wszystkie moje problemy zniknęły, a narzeczony odszedł równie szybko, jak się pojawił.
     - Musisz się w końcu zrobić posłuszna. Chyba, że nadal będę musiał trenować cię jak niesforną sukę - warknął, stojąc nade mną niczym kat. - Pamiętasz tamten bicz? - Nagle wspomnienia wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Nie chciałam pamiętać o tym, co on wtedy ze mną robił…. - Pamiętasz?! Chcesz, żeby to się powtórzyło?
    Pokręciłam szybko głową.
     - Właśnie. Grzeczna dziewczynka. I taka bądź do samego końca.
     - Takiemu wysoko postawionemu mężczyźnie nie wypada znęcać się nad kobietą. Ciekawe co by ludzie powiedzieli, gdyby się o tym dowiedzieli? - Usłyszałam znajomy mi głos. Podniosłam powoli wzrok i rozchyliłam powieki, by spomiędzy moich włosów zauważyć niewielki zarys postaci Samuela Westona. On za nami szedł? Słyszał wszystko to, co ten do mnie mówił? Nie wiem…
     - Nie wtrącaj się, to nie twoja sprawa - odburknął mu Tobias bez większego zawahania. Nadal stał nade mną, jedynie głowę miał przekrzywioną lekko w stronę naszego gościa. Nagle i równie niespodziewanie usłyszałam szczęk odbezpieczaniej broni, by po chwili zobaczyć jak Samuel przyłożył lufę do skroni mojemu narzeczonemu. Po całym moim ciele przeszedł dreszcz, jednak nie odezwałam się ani słowem. Czekałam na dalszy rozwój wydarzeń.
     - Powiedziałem coś. Miło by było, gdybyś zastosował się do moich słów - powiedział mężczyzna, wpatrując się w jego oczy. Wręcz wymuszając na nim posłuszeństwo.
    Ten, jakby na rozkaz uniósł dłonie do góry, by po chwili odsunąć się ode mnie, odwrócić się na pięcie i powiedzieć na odchodne:
     - Spokojnie. Bierz sobie tę dziwkę, jedna noc bez niej mnie nie zbawi. Znajdę sobie tysiąc lepszych. - Mruknął, a w chwili, gdy uznał, że jest bezpieczny, ruszył do przodu, by zaraz potem zniknąć za rogiem. Samuel nadal celował w niego swoją odbezpieczoną bronią, dopóki ten nie zniknął mu z pola widzenia.
     - D-dziękuję - szepnęłam cicho, spuszczając wzrok na ziemię. Nawet nie podniosłam się na równe nogi. Cały ten czas spędziłam w tej samej pozycji - na klęczkach, z dłońmi na podłodze, pochylona nad swoją własną porażką. Tak wyglądałam prawie przez całe swoje życie. Może nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, lecz mentalnie cały czas byłam na samym dnie. Deptana i poniżana przez innych. Najpierw przez rodzinę, a później pałeczkę nade mną przejął Tobias, najpewniej przyrzekając, że nie da mi odetchnąć ani na chwilę.
    Dlaczego muszę być taką ofermą?


< Samłel? XD Szypka jestem >

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz