Strony

21 lut 2019

Od Tylera do Harper - Walentynki [1/2]

    Walentynki. Święto, którego absolutnie nie ma w moim kalendarzu. Okazja, na której media i sieci różnych sklepów mogą dużo zarobić. Dla mnie jednak jest to po prostu zwykły dzień, który musiał zapełnić nieznośną pustkę w naszym kalendarzu. Miałem go spędzić tak, jak wszystkie inne tego typu dni. Praca, praca, praca i odrobina przyjemności, na którą zasłużyłem po ciężkiej robocie. Już od samego początku miałem umówione parę spotkań, które miały zapchać plan i dostarczyć mi jako takie korzyści. Prawdę mówiąc to nie miałem ochoty nic dzisiaj robić. Najchętniej zaszyłbym się we własnym mieszkaniu razem z moją kochanką, jednak nic z tego. Praca musi być wykonana, a ja nie lubię mieć zaległości.
    Siedziałem przy stole pełnym jedzenia w rodzinnej posiadłości z gazetą w jednej ręce i filiżanką kawy w drugiej. Dzisiejszy poranek spędzałem właśnie tam - przy rodzinnym stole. Po mojej lewej stronie siedział ojciec, naprzeciwko mnie siostra, a po mojej prawej matka. Wszyscy byli pogrążeni w swoich niewielkich zajęciach. Adrie prawdopodobnie umawiała jakieś spotkanie przez telefon, Richard, tak jak ja, czytał gazetę, a Celine, jak to do niej podobne, trzymała na kolanach małego rottweilera i rozpieszczała bardziej niż mnie, gdy byłem dzieckiem. Westchnąłem cicho, czym zwróciłem na siebie jej uwagę i ponownie zanurkowałem spojrzeniem w jeden z artykułów. Matka pozwoliła szczeniakowi zejść ze swoich kolan i odchrząknęła dosyć głośno, chcąc otrzymać trochę mojego zainteresowania.
     - Jesteś chora, kochanie? - Pierwszy zwrócił na nią uwagę mój ojciec, który podniósł wzrok znad gazety i odezwał się do niej zatroskanym głosem.
    Celine przewróciła oczami, w tym czasie ja też odłożyłem lekturę na bok.
     - Chciałam zwrócić na siebie uwagę syna - westchnęła, wskazując na mnie ręką. - Zamierzasz coś zrobić dla Althei na walentynki? - Tym razem te słowa skierowała w moją stronę.
     - Po co? - Tylko to pytanie cisnęło mi się na usta. Taka prawda. Nie czułem nawet najmniejszej potrzeby, żeby jej coś dawać. Prezent to powinna być nagroda, a jak na razie ona na nic takiego nie zasługuje.
     - Są walentynki, powinieneś coś jej dać - powiedziała, jakby to była oczywista oczywistość i nie powinna mi tego nawet tłumaczyć. - Złoty naszyjnik albo bransoletka? Sukienka? Buty? Dobra kolacja w restauracji i miły wieczór? Na miłość boską, Tyler, czemu jesteś taki bezuczuciowy?
     - Nie jestem bezuczuciowy - wszedłem jej w słowo. - Nie zasłużyła na żadną z tych rzeczy. Gdyby była posłuszna, dostałaby coś ode mnie. Kiedy sytuacja wygląda tak, jak wygląda, nie powinna dostać nic, bo jeszcze poczuje się pewniej i znowu zacznie warczeć.
     - Słońce, kobieta to nie pies - wyjaśniła Celine, mając dość poruszania tego samego tematu po raz kolejny. - Walentynki to czas, kiedy powinno się coś komuś dać bez żadnego większego powodu. Bezinteresownie, prosto od serca. - Uśmiechnęła się. - Tak jak twój ojciec załatwił nam romantyczną kolację, a twoja siostra dostała od niego bukiet kwiatów i… jakąś dziwną piżamę.
     - To kigurumi - weszła jej w słowo Adrie, nie odrywając wzroku znad telefonu.
     - Nieważne, ale wiesz, o co mi chodzi, Tyler. - Matka złapała mnie za rękę i uśmiechnęła się do mnie krzepiąco. - Nie rób tego dla siebie, tylko dla Althei. Jestem pewna, że to doceni i zacznie cię postrzegać w lepszym świetle.
    Westchnąłem ciężko. Nie chciałem tego robić. Od samego początku miałem co do tego mieszane uczucia. Jednak sam fakt, że moja matka mnie upomina i zwraca uwagę, ma coś na rzeczy. Nie jestem maminsynkiem, jednak nie zmienia to faktu, że Celine była i jest najważniejszą osobą w moim życiu. Wiem, jaką sympatią pała do mojej kochanki i nie chciałbym sprawić jej przykrości.
     - Jakiego jubilera polecasz? - spytałem w końcu, tym samym przystając na słowa mojej matki. Ona uśmiechnęła się i ścisnęła moją dłoń jeszcze mocniej.
     - Tego w centrum, w galerii handlowej. Mają tam ładne naszyjniki - powiedziała, biorąc do ręki jedną z kanapek, która leżała na jej talerzu. - Bransoletki też są niezłe.
    Kiwnąłem głową. Tak więc postanowione. Pójdę tam po pracy, kiedy będę miał więcej czasu, żeby się namyślić. Później zabiorę Altheę z jej… okropnego domu i wezmę ją do siebie. Ogarnę jakieś standardowe i znane jej jedzenie, a reszta wieczoru jakoś tam pójdzie. Mam być miły i się opanować tego dnia? Dobrze, spróbuję się hamować. Dla matki, bo dla Althei na pewno bym tego nie zrobił. Za bardzo się rządzi mała suka.
    Punkt za kwadrans jedenasta wyszedłem z domu i odjechałem na pierwsze ze spotkań. Minęło ono dosyć szybko, tak samo, jak kolejne. Jednak z ostatnim nie było tak łatwo. Mężczyzną, z którym byłem umówiony, to Stanley Moore, zajmujący się, jak wszystkim wdrążonym w ciemną stronę Avenley wiadomo, handlem dziwkami. Sam ma w mieście parę burdeli, w których towarem są porwane kobiety. Kobiety, które są siłą zmuszane do oddawania swoich ciał w zamian za ciepły, nie zawsze pożywny posiłek. Te, które nie spełniają wymagań i się buntują, są zabijane. Tak po prostu. Okrutny biznes, jednak przynosi mu duże korzyści. Jeśli mam być szczery, sam kiedyś myślałem o rozkręceniu czegoś takiego, jednak szybko z tego zrezygnowałem. Wystarczy, że policja zna mnie ze sprzedaży narkotyków i handlu żywym towarem. Dobrze, że pod innym nazwiskiem.
    Spotkaliśmy się w jednej z kawiarni w galerii. Przyszedłem tam sam, on jednak musiał mieć obstawę. Był przyjacielem mojego ojca, więc nie musiałem się go specjalnie obawiać. Mężczyzna mimo wszystko nie do końca mi ufał. Wszyscy jego ludzie swój wzrok wlepiony mieli we mnie, czekając, aż zrobię chociaż najmniejszy, niepokojący ruch.
    Westchnąłem pod nosem i wziąłem małego łyka kawy, którą zamówiłem, by chwilę później zacząć pertraktacje. Wszystko szło zgodnie z planem, gdy Stanley w pewnym momencie nie wypatrzył kobiety, stojącej przy kasie w kawiarni. Była ubrana w dość… elegancki sposób. Kojarzyłem ją nawet z twarzy. Była asystentką dyrektora firmy, której nazwy niestety już nie pamiętam. No cóż, nie moja wina, że mój mózg uznał tę informację jako zbędną i niegodną uwagi. Panu Moore’owi przyznam jednak racje - potrafi wypatrzeć niezłe sztuki w tłumie. Miałem przyjemność spotkać już ją nie raz na wszelkiego rodzaju bankietach i imprezach w tym stylu. Nawet urodził mi się plan w głowie, żeby wdrążyć ją do grona moich kochanek. Oczywiście tym samym sposobem co inne - groźbą. Mało która idzie za mną, zachwycona moim ponurym urokiem osobistym. Duża część ich się mnie boi i idzie za mną tylko dlatego, żeby nie podpaść i nie stracić czegoś ważnego. Niestety, teraz została mi tylko jedna. Pora powiększyć te grono o parę innych ślicznotek, nieprawdaż?
     - Dużo bym za nią dostał… - Moje przemyślenia przerwały głośne myśli mojego partnera biznesowego. Chciał ją porwać, złamać i sprzedać jakiemuś bogatemu frajerowi jak zabawkę. Kobietę, którą uznaję za moją potencjalną kandydatkę na kochankę. Mam być szczery? Nie chciałem do tego dopuścić. Włączył mi się tryb egoisty (którym z resztą i tak często jestem. W końcu, to moja cecha charakteru, czyż nie?) i za Chiny ludowe nie chciałem do tego dopuścić.
     - Chce pan ją sprzedać? - Zadałem naprawdę oczywiste pytanie. Oczywiście doprawiłem je oburzonym wzrokiem. Typ chciał wbić szpony w moją zdobycz. Jak miałbym nie być zły i naprawdę wkurwiony? Tak się nie da.
     - A nie widać tego? - zaśmiał się gorzko. - Dobra dupa. Jeszcze podszkolić do tego i owego i może nawet piętnaście kawałków za nią dostanę? Antoine? - Zwrócił się do swojego agenta, która stał obok niego. - Obserwuj ją. W razie czego idź za nią, wiesz co masz robić.
    Jego podwładny kiwnął głową i od razu dyskretnie wlepił wzrok w kobietę. Kurwa. Ona miała być moja. W głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Musiałem działać. I to natychmiast. Szczególnie to uczucie nasiliło się we mnie, kiedy kobieta odeszła, a wcześniej wspomniany Antoine ruszył za nią w bezpiecznej odległości. Musiałem ją złapać przed nim, bo może być za późno.
     - Myślę, że już załatwiliśmy to, o czym miała być mowa. - Wstałem od stolika, poprawiając krawat. - Mam rację?
     - Ależ oczywiście, Tylerze. - Mężczyzna uśmiechnął się i również wstał, wyciągając swoją dłoń, którą zgodnie z etykietą uścisnąłem. - Interesy z tobą to czysta przyjemność. Myślę, że twój ojciec będzie zadowolony.
     - Ja również - Odwzajemniłem jego uśmiech. - Do zobaczenia.
     - Do zobaczenia.
    Po jego słowach, starając zachować spokojny krok, ruszyłem w stronę, gdzie wcześniej udała się kobieta wraz z jednym z jego ludzi. Nie minęło dużo czasu, kiedy ją znalazłem, a zaraz obok stał Antoine. Nie tracił jej z pola widzenia i tylko czekał na okazję, by ją pochwycić. Szybko wykorzystałem moment i podszedłem. Ba! Podbiegłem wręcz i złapałem ją za nadgarstek, w miarę delikatnym szarpnięciem obracając ją do siebie przodem.
     - Wybacz, ślicznotko, ale musisz iść ze mną. Jesteś w tarapatach, ale później ci to wytłumaczę - powiedziałem szybko i nie czekając zbyt długo na jej reakcję, zacząłem ją ciągnąć za sobą.


< Harper? >

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz