Zegarek ostatecznie odzyskałem, oczywiście przepraszając, ba, prawie czołgając się na kolanach, bo przecież swojej rzeczy za darmo nie odzyskam, nie ma tak, jeszcze w dodatku, gdy o drugiej w nocy dobijałem się do jego mieszkania.
Obiecałem, że odwdzięczę się doskonałą kawą, dobrym, czekoladowym ciastkiem i trochę dłuższym buziakiem, nawet jeżeli to ostatnie mógłbym rozdawać mu codziennie.
Westchnąłem, zamykając za sobą drzwi do mieszkania Oakleya, by po chwil uderzyć głową w drewno i skrzywić się niemiłosiernie. Burknąłem coś pod nosem, poprawiłem płaszcz zarzucony na ramiona, a na sam koniec, by postawić, o, taki akcent, włożyłem palce we włosy i po prostu rozwaliłem całą misternie układaną fryzurę.
Nie miałem ochoty, ale nie do końca wiedziałem, na co.
Zbiegłem wyjątkowo zwinnie po schodach, nawet nie potknąłem się o czubki własnych butów, ramieniem popchnąłem drzwi i w końcu odetchnąłem świeżym powietrze, bo na klatce schodowej w budynku było wyjątkowo duszno, śmierdząco, niezbyt przyjaźnie.
A patologów o sikanie przy schodach raczej nie podejrzewałem.
Miałem wyjątkowego pecha, a może i nie, bo oczywiście, że dobre kilka metrów przede mną szła już Victoria w całej swojej okazałości. Burknąłem sobie pod nosem, wyciągnąłem papierośnicę, a papieros wylądował w ustach, by chwilę później zostać zapalonym. Postawiłem kołnierz płaszcza do góry, musiałem więc wyglądać wyjątkowo szaleńczo na siebie.
Roztrzepana fryzura, nieopanowana grzywka, szaleństwo w błękitnych oczach i na dokładkę jeszcze ten kołnierz.
Chyba nie miałem humoru.
Po drodze do swojej ukochanej nory, bo ta tylko mogła uratować mnie od całkowitego pogrążenia się w niebezpiecznej mani, wpadłem do kawiarni. I księgarni. I jeszcze do monopolowego samego Franciszka Żukowskiego, bo papierosy oczywiście w końcu się skończyły,
A może powinienem przerzucić się na kupowanie tytoniu oraz filtrów. Może wyszłoby taniej.
I już wkładałem kolejnego papierosa pomiędzy wargi, gdy przed moimi oczami, na drugim końcu ulicy dosłownie przebiegła dziewczyna, ba, Victoria w szpileczkach, nawet nie najmniejszych. A za nią dosłownie wesoła drużyna gości ubranych w czarne stroje, które tak cudownie rzucały się w oczy. Podniosłem brwi do góry, niezapalony papieros ponownie wylądował w papierośnicy.
Byli zdecydowanie słabymi profesjonalistami.
I w końcu zdecydowałem się podbiec, zagrać tego nieszczęsnego, chuderlawego bohatera. Wyciągnąć telefon, zrobić zdjęcie tablicy rejestracyjnej pobliskiemu vanowi, który zdążył już podjechać,
— Panowie — krzyknąłem, podnosząc ręce do góry — proszę zostawić panienkę w spokoju albo dzwonię na policję.
Szkoda tylko, że kilka sekund później dostałem lepę na ryj, wystarczającą, by polecieć w tył, a panowie zdążyli się zawinąć.
Skrzywiłem się, potarłem dłonią czoło i pochyliłem głowę do przodu, bo przed oczami nadal miałem mroczki. Westchnąłem cicho. Próbowałem, tak?
Teraz pozostawało zadzwonić mi na policję, podać numery z tablicy rejestracyjnej i modlić się, że dziewczyna jednak nie zostanie znaleziona w pobliskiej rzeczce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz