— Ja naprawdę przepraszam.
O nie, kochanie nie zaczynaj szopek. Nie baw się, nie udawaj nędznej ofiary, bo przecież Pan W to wykorzysta i tylko wytrze o ciebie obcas swojego brogsa, parsknie śmiechem, dłoni na pewno nie poda, nie użyczy ramienia. Bo w końcu osobom korzystającym z szantażu emocjonalnego puszczamy tylko ładny, chłodny uśmiech, po czym odwracamy się na pięcie i idziemy w swoją stronę.
A jeżeli już próbujesz się uczepić, to rób to w inteligentniejszy sposób, bardziej podstępnie, może uda ci się kogoś wykiwać.
Ale nie starego wyjadacza.
Prychnąłem, podnosząc brew i kątem oka spoglądając na wiercącą się niemiłosiernie dziewczynę. Strzepałem popiół na ziemię, wypuściłem dym z płuc, bo odrobinkę za długo go przytrzymałem i powoli zaczynałem pokasływać.
— Czemu ja taka jestem? — zapytała, praktycznie dusząc się, hiperwentylując.
— Jaka? — odbiłem piłeczkę, uśmiechając się pod nosem i pochylając do przodu, by oprzeć się na łokciach.
Och, trzeba było siedzieć pod tymi cholernymi drzwiami.
— Potrafię zepsuć wszystko. Życie, śmierć, piekło, niebo. — Do jednej podniesionej brwi dołączyła druga, przysięgam, zakrztusiłem się dymem. — Jakbym miała zaraz zmienić się w pieprzonego Lucyfera i wciągnąć ludzi do podziemi. Czuję się, jak dusza bez ciała. Jak papieros bez ognia. Jakbym była niedokończona. Zła. Inna.
I już nawet się nie hamowałem, po prostu wybuchnąłem głośnym, donośnym śmiechem prosto w twarz dziewczyny z zaczerwienionymi oczętami.
— Nie wiem, czy Lucyfer sam w swojej osobie kuliłby się teraz na ławce i ryczał, robiąc z siebie ofiarę — stwierdziłem, cały czas parskając śmiechem pod nosem. Przetarłem oko, bo chyba z kącika pociekła mi łezka. — Kochanie, jeżeli uważasz, że masz jakąkolwiek władzę nad innymi ludźmi, jeżeli uważasz, że, jak to nazbyt poetycko ujęłaś — machnąłem papierosem w dłoni — wciągasz ich do samych podziemi, to chyba wypadałoby wyprowadzić ciebie z błędu i — przerwałem, w końcu spoglądając na nią otwarcie, pochylając się do przodu i puszczając dym prosto w tę zasmarkaną twarz — powiedzieć, że prędzej zostaniesz rozgnieciona przez obcas jakiegoś niebezpiecznego, choć niezbyt rozgarniętego, bo w końcu postanowił poświęcić tobie swoją uwagę, osobnika, który ciebie wykorzysta. Dlatego, ot, koleżeńska rada, nie wchodź w kompetencje innych, nie rób z siebie potwora, którym nie jesteś, bo zazwyczaj za to można dostać po, no, dupie — stwierdziłem, uśmiechając się szeroko, zimno, przy okazji przeszywając jasnym spojrzeniem. — Jeżeli już komuś z naszej dwójki bliżej do szatana, to mi, choć nie jestem typem osoby, która wchodziłaby w jego kompetencje i stawiała się z nim na równi — zakończyłem, wstałem z ławki, strzepałem popiół z płaszcza. — Było bardzo miło, nieprawdaż?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz