Muzyka dudni mi w uszach, a alkohol nawet w tak niewielkiej ilości, krążący w mojej krwi, wcale nie czyni tego efektu mniej uciążliwym. Mam dosłowne wrażenie, jakbym stał przy basie, jednak mimo to nie zamierzam przerywać dobrej zabawy. Jutro będę trzeźwieć i myśleć nad swoją przyszłością, teraz mogę spokojnie oddać się chwili. W tłumie obcych ciał, tańczących w pijackim amoku zauważam jedną jakby lepiej znaną, a co najmniej już spotkaną dziewczynę, która bezczelnie śmieje się z jej drinka już znajdującego się na włosach jakiejś innej, biednej dziewczyny. Dopiero, kiedy do mnie podchodzi i mówi do mnie jakieś średnie zrozumiałe dla mnie słowa o trawce i jakimś Ianie, powoli mi świta fakt, że spotkałem ją w łazience. Kilka dłuższych chwil później przypominam sobie duszący zapach skrętów od tamtych chłopaków, których również tam spotkałem. Kręcę głową i śmieję się, zarazem łapiąc ją i sprowadzając do pionu, kiedy nieco zbyt energicznie odchyla głowę do tyłu, chcąc wypić resztę swojego drinka, przez co straciła równowagę. Pochylam się do niej, pomimo że próbuje odepchnąć moje stabilizujące ją ręce od siebie.
- Ja nie palę, chociaż pewnie i tak nie uwierzysz, że znalazłem się tam całkowicie przypadkowo - dopiero wtedy ją puszczam, ponieważ mam wrażenie, że jeśli nie zrobię tego teraz, to zaraz mnie ugryzie, albo zrobi coś gorszego.
Widać do niej jak alkohol kompletnie kłębi jej myśli i w głębi serca trochę mnie to obrzydza, a trochę szkoda mi tej dziewczyny. Nigdy bardzo nie przywiązywałem do kogoś tego pokroju uwagi, jednak w dziwny sposób doceniam jej próbę, pewnego rodzaju ostrzeżenia mnie, chociaż z drugiej strony ponownie mnie obrzydza to, że wie takie rzeczy, jak cena trawki od tej, czy innej osoby. Próbuje utrzymać jakiś rytm w jej tańcu, jednak po jednym z wielu jej obrotów, po jej oczach i postawie widzę, że chyba granica jej wytrzymałości na nudności zostanie zaraz przerwana. Wtedy w pewnym sensie się nad nią lituję. Poznałem w taki sam sposób Dominica i nadal pamiętam jak bardzo źle się z samym sobą czułem. Takie wewnętrzne obrzydzenie do samego siebie, potęgowane obrzydzeniem drugiej, obcej osoby, która próbuje ci pomóc. Łapię ją za ramię, drugą rękę układam na biodrze i prowadzę ją przed sobą, wypychając ją właściwie z tego pomieszczenia w kierunku korytarza i dalej schodów na górę. Tutaj dziewczyna już całkowicie się zapiera, więc ją podnoszę i siłą wsadzam do łazienki na piętrze, gdzie już jest znacząco ciszej.
- Poco.... mnietu.... tutaj przyprowadziłeś? - pyta w końcu, kiedy sadzam ją na zimnej podłodze. Po chwili jednak sama rzuca się ku toalecie, prawdopodobnie w kolejnym przypływie mdłości, krzywię się na ten widok. Po chwili kompletnej ciszy, kiedy się uspokoiła, odsuwa się od sedesu i siada pod ścianą. Obiema dłońmi zgarniam jej z twarzy włosy i ujmuję jej policzki, żeby spowodować, że cała jej uwaga skupi się na mnie.
- Posłuchaj mnie, pomożemy ci tutaj trochę, uspokoimy się i wrócimy na dół, dalej się bawić, dobrze? Że mam z dalszą imprezą żadnego problemu...
- Nie potrzebuję pomocy! - rzuca się i kopie mnie w kostkę. Nienawidzę pijanych agresywnych osób.
- Słuchaj mnie kobieto, jak zejdziesz w tym momencie na dół, to zaraz zaczniesz tam wymiotować i zemdlejesz i twoja impreza się skończy, więc się dobrze zastanów, czy już mam cię tutaj zostawić, czy jednak nie chcesz skończyć imprezy zaraz po północy - staram się mówić jak najspokojniej, ale zarazem jak najbardziej stanowczo, ponieważ z doświadczenia wiem, że zazwyczaj przekonuje to osoby nie do końca panujące już nad swoim umysłem do posłuchania się ciebie. Patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. Patrzy długo i chyba zastanawia się co zrobić, w końcu kiwa głową.
- Niech to tylko będzie tego warte - rzuca opryskliwie.
- Jak masz na imię? - pytam z półuśmieszkiem. Jej nadal cięty charakterek trochę mnie rozbawia, a cała jej postać trochę za bardzo przypomina mi Heather, jednak mój stan wątpliwej trzeźwości pozwala mi ignorować tę obserwację.
- Taylor.
- Taylor - powtarzam po rozbawiony, kiedy zdaję sobie sprawę, że to również jakby nie patrząc moje nazwisko. - To uwierz mi Tay, to wszystko będzie warte dalszej zabawy.
Sobota 04:56
Nadal tańczymy z Taylor na stole, pomimo że mogę iść o zakład, że ponad połowa ludzi początkowo się tutaj bawiąca, już jest nieprzytomna. Druga połowa z nami łącznie nie interesuje się tym jednak i bawi się w najlepsze, nie zwalniając tempa ani troszeczkę. Jeszcze jeden obrót, Tay się potyka, lądujemy oboje na stole, ponieważ nieprzygotowany na taki obrót sytuacji poleciałem za nią na blat stołu. Śmiejemy się jak chorzy psychicznie i mam dziwne wrażenie, że jej twarzy przysuwa się do mojej, a jej dłoń wędruje do mojego policzka, kiedy w kącie oka błyska mi niebieskie światło. Odwracam się w stronę okna. Radiowóz... a nie przepraszam. Trzy. Przeklinam pod nosem i podnoszę się z Taylor, zeskakuję ze stołu i pociągam ją na podłogę.
- Zwijamy się! - przekrzykuję muzykę, jednak ona od razu kręci głową. Odwraca się ode mnie wyraźnie zniesmaczona takim obrotem wcześniejszej sytuacji. Na szczęście zdążam złapać ją za nadgarstek i odwrócić tak, że ona teraz też widzi policjantów zbliżających się do drzwi. - Nie wiem jak ty, ale ja nie mam dzisiaj ochoty zostać spisanym, dostać mandatu lub wylądować na izbie wytrzeźwień.
- Co robimy? - pyta, nie odrywając wzroku od radiowozów.
- Chodź - prowadzę ją przez dziki tłum, rozpychając ludzi na boki. Według mojej najlepszej wiedzy tylne wyjście na ogród jest zamknięte, ale okna z kuchni powinny znajdować się na tyle nisko, że ucieczka przez nie nie powinna stanowić żadnego problemu. Rozlegają się jakieś krzyki w salonie. Nie ma dużo czasu. Zamaszystym ruchem zgarniam wszystko z blatu i wspinam się na niego, otwieram okno.
- O nie! Nie zamierzam skakać przez okno - mówi nagle Taylor. Odwracam się do niej i wzruszam ramionami.
- Twój wybór Tay. Dla mnie to żaden problem. Miło było poznać - puszczam jej oczko, a przed samym wyskoczeniem zatrzymuje mnie jej głos.
- Zostawisz mnie więc tutaj?! Ej, ja nawet nie znam twojego imienia! - wykrzykuje oburzona, za to ja tylko kręcę głową z nadal lekkim uśmiechem.
- Jestem Axel i chyba nie mam innego wyboru, skoro nie chcesz skakać - salutuję jej żartobliwie i wyskakuję przez okno, które tak jak się spodziewałem znajdowało się bardzo blisko podłoża, na tyle, że byłem nadal w stanie zajrzeć do kuchni. Miałem już sobie pójść, kiedy nagle ponownie usłyszę jej głos.
- Axel poczekaj! Idę z tobą - krzyczy, co wywołało u mnie cichy śmiech. Nagle jej głowa wygląda z okna kuchni.
- To przestań się drzeć i skacz - wyciągam do niej obie dłonie żeby jej pomóc.
- Ja nie palę, chociaż pewnie i tak nie uwierzysz, że znalazłem się tam całkowicie przypadkowo - dopiero wtedy ją puszczam, ponieważ mam wrażenie, że jeśli nie zrobię tego teraz, to zaraz mnie ugryzie, albo zrobi coś gorszego.
Widać do niej jak alkohol kompletnie kłębi jej myśli i w głębi serca trochę mnie to obrzydza, a trochę szkoda mi tej dziewczyny. Nigdy bardzo nie przywiązywałem do kogoś tego pokroju uwagi, jednak w dziwny sposób doceniam jej próbę, pewnego rodzaju ostrzeżenia mnie, chociaż z drugiej strony ponownie mnie obrzydza to, że wie takie rzeczy, jak cena trawki od tej, czy innej osoby. Próbuje utrzymać jakiś rytm w jej tańcu, jednak po jednym z wielu jej obrotów, po jej oczach i postawie widzę, że chyba granica jej wytrzymałości na nudności zostanie zaraz przerwana. Wtedy w pewnym sensie się nad nią lituję. Poznałem w taki sam sposób Dominica i nadal pamiętam jak bardzo źle się z samym sobą czułem. Takie wewnętrzne obrzydzenie do samego siebie, potęgowane obrzydzeniem drugiej, obcej osoby, która próbuje ci pomóc. Łapię ją za ramię, drugą rękę układam na biodrze i prowadzę ją przed sobą, wypychając ją właściwie z tego pomieszczenia w kierunku korytarza i dalej schodów na górę. Tutaj dziewczyna już całkowicie się zapiera, więc ją podnoszę i siłą wsadzam do łazienki na piętrze, gdzie już jest znacząco ciszej.
- Poco.... mnietu.... tutaj przyprowadziłeś? - pyta w końcu, kiedy sadzam ją na zimnej podłodze. Po chwili jednak sama rzuca się ku toalecie, prawdopodobnie w kolejnym przypływie mdłości, krzywię się na ten widok. Po chwili kompletnej ciszy, kiedy się uspokoiła, odsuwa się od sedesu i siada pod ścianą. Obiema dłońmi zgarniam jej z twarzy włosy i ujmuję jej policzki, żeby spowodować, że cała jej uwaga skupi się na mnie.
- Posłuchaj mnie, pomożemy ci tutaj trochę, uspokoimy się i wrócimy na dół, dalej się bawić, dobrze? Że mam z dalszą imprezą żadnego problemu...
- Nie potrzebuję pomocy! - rzuca się i kopie mnie w kostkę. Nienawidzę pijanych agresywnych osób.
- Słuchaj mnie kobieto, jak zejdziesz w tym momencie na dół, to zaraz zaczniesz tam wymiotować i zemdlejesz i twoja impreza się skończy, więc się dobrze zastanów, czy już mam cię tutaj zostawić, czy jednak nie chcesz skończyć imprezy zaraz po północy - staram się mówić jak najspokojniej, ale zarazem jak najbardziej stanowczo, ponieważ z doświadczenia wiem, że zazwyczaj przekonuje to osoby nie do końca panujące już nad swoim umysłem do posłuchania się ciebie. Patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. Patrzy długo i chyba zastanawia się co zrobić, w końcu kiwa głową.
- Niech to tylko będzie tego warte - rzuca opryskliwie.
- Jak masz na imię? - pytam z półuśmieszkiem. Jej nadal cięty charakterek trochę mnie rozbawia, a cała jej postać trochę za bardzo przypomina mi Heather, jednak mój stan wątpliwej trzeźwości pozwala mi ignorować tę obserwację.
- Taylor.
- Taylor - powtarzam po rozbawiony, kiedy zdaję sobie sprawę, że to również jakby nie patrząc moje nazwisko. - To uwierz mi Tay, to wszystko będzie warte dalszej zabawy.
Sobota 04:56
Nadal tańczymy z Taylor na stole, pomimo że mogę iść o zakład, że ponad połowa ludzi początkowo się tutaj bawiąca, już jest nieprzytomna. Druga połowa z nami łącznie nie interesuje się tym jednak i bawi się w najlepsze, nie zwalniając tempa ani troszeczkę. Jeszcze jeden obrót, Tay się potyka, lądujemy oboje na stole, ponieważ nieprzygotowany na taki obrót sytuacji poleciałem za nią na blat stołu. Śmiejemy się jak chorzy psychicznie i mam dziwne wrażenie, że jej twarzy przysuwa się do mojej, a jej dłoń wędruje do mojego policzka, kiedy w kącie oka błyska mi niebieskie światło. Odwracam się w stronę okna. Radiowóz... a nie przepraszam. Trzy. Przeklinam pod nosem i podnoszę się z Taylor, zeskakuję ze stołu i pociągam ją na podłogę.
- Zwijamy się! - przekrzykuję muzykę, jednak ona od razu kręci głową. Odwraca się ode mnie wyraźnie zniesmaczona takim obrotem wcześniejszej sytuacji. Na szczęście zdążam złapać ją za nadgarstek i odwrócić tak, że ona teraz też widzi policjantów zbliżających się do drzwi. - Nie wiem jak ty, ale ja nie mam dzisiaj ochoty zostać spisanym, dostać mandatu lub wylądować na izbie wytrzeźwień.
- Co robimy? - pyta, nie odrywając wzroku od radiowozów.
- Chodź - prowadzę ją przez dziki tłum, rozpychając ludzi na boki. Według mojej najlepszej wiedzy tylne wyjście na ogród jest zamknięte, ale okna z kuchni powinny znajdować się na tyle nisko, że ucieczka przez nie nie powinna stanowić żadnego problemu. Rozlegają się jakieś krzyki w salonie. Nie ma dużo czasu. Zamaszystym ruchem zgarniam wszystko z blatu i wspinam się na niego, otwieram okno.
- O nie! Nie zamierzam skakać przez okno - mówi nagle Taylor. Odwracam się do niej i wzruszam ramionami.
- Twój wybór Tay. Dla mnie to żaden problem. Miło było poznać - puszczam jej oczko, a przed samym wyskoczeniem zatrzymuje mnie jej głos.
- Zostawisz mnie więc tutaj?! Ej, ja nawet nie znam twojego imienia! - wykrzykuje oburzona, za to ja tylko kręcę głową z nadal lekkim uśmiechem.
- Jestem Axel i chyba nie mam innego wyboru, skoro nie chcesz skakać - salutuję jej żartobliwie i wyskakuję przez okno, które tak jak się spodziewałem znajdowało się bardzo blisko podłoża, na tyle, że byłem nadal w stanie zajrzeć do kuchni. Miałem już sobie pójść, kiedy nagle ponownie usłyszę jej głos.
- Axel poczekaj! Idę z tobą - krzyczy, co wywołało u mnie cichy śmiech. Nagle jej głowa wygląda z okna kuchni.
- To przestań się drzeć i skacz - wyciągam do niej obie dłonie żeby jej pomóc.
Taylor?
+10 PD
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz