Gdybym był naiwny albo co gorsza, głupi i nie znał Kumara, pomyślałbym, że może wrócił już z krótkiej wycieczki do mieszkania Illene.
Jednak żadne z powyższych się nie zgadzało i może dlatego odwróciłem się prawie od razu po usłyszeniu, jak ktoś wpada do mieszkania. Bo Yamir pukał. Zawsze i wszędzie, nie bacząc na to, czy właściwie wypada.
Zastałem rozwścieczonego współlokatora Victorii, któremu już chyba całkiem klepek brakło, jeśli wchodził na moje terytorium z ewidentną chęcią mordu w oczach.
Czy oni wszyscy musieli mieć charaktery powyciągane żywcem z jakiegoś słabego fanfika o bad boyach, gangach motocyklowych i upośledzonych emocjach, zakrapianych toksycznymi relacjami i seksem na pogodzenie po kłótni? Czy oni byli naprawdę aż tak wyrwani z rzeczywistości, że nie wiedzieli, jak wygląda prawdziwe, normalne życie?
Czy ja byłem jebanym bohaterem jebanego fanficzka na wattpadzie?
— Wyjdź stąd — rzuciłem stanowczo, ściągając brwi i zakładając ręce na piersi. Wszystko na lekko ugiętych nogach.
Oni wszyscy nadawali się tylko i wyłącznie na leczenie psychiatryczne.
Prośba nie podziałała.
— Powiedziałem, że masz stąd wyjść — kontynuowałem, łypiąc na niego groźnie. Jakkolwiek to brzmi.
Dalej nic, null, zero, brak reakcji. No, nie licząc tego, że zaczął się zbliżać.
A gdy wrzaśnięcie krótkiego, ale jakże tłumaczącego „wykurwiaj stąd” nie pomogło, a przeciwnik zaczął znacząco nacierać, po prostu chwyciłem za oparcie krzesła (chwała Ikei, nie za lekkie, a i tak dobrze się spisują) i łupnąłem, nie, wróć, pierdolnąłem meblem prosto w bok mężczyzny, kodując przy okazji, gdzie wylądował, za ile wstanie i gdzie, do cholery, dałem nóż.
Szkoda mi było knykci, tak długo były ładne i zagojone.
Przebiegnięcie wokół stołu i chwycenie za ufajdany sokiem z ogórków sztuciec, bo miałem zrobić mizerię, bo wszystko miało być miło i ładnie.
Poprawiłem jeszcze palcem serdecznym okulary i już miałem ponownie nakazać wyjście, gdy znany, damski głos głośno wypowiedział moje imię.
— Zostawić was na, kurwa, chwilę. — Czarne, długie kudły zawitały w pokoju, za chwilę po nich reszta sylwetki. Przenikliwe, jadowicie zielone oczy zdawały się sztyletować napastnika. — Wypierdalasz w podskokach albo dzwonię po policję, chyba że wolisz tę gorszą opcję i dostaniesz taką lepę na ryj, że przez tydzień się nie podniesiesz.
— Zawsze musisz kraść moją kwestię? — warknąłem, zerkając na Renee z czystym oburzeniem w oczach.
— Też cię miło widzieć, Oakley, ale pysk. — Przewróciłem oczami. Pieprzona wiedźma.
— Kochani, ile my mamy lat, trzydzieści, czy dalej osiemnaście? — spytał w pewnym momencie Kumar, który zajmował się Victorią. Nieprzytomną Victorią, którą zdołał unieść i stanąć w progu.
Czy on naprawdę był aż tak pokurwiony, żeby pozbawiać świadomości własną współlokatorkę?
Chyba dopiero fakt, że ktoś śmiał tknąć blondynkę, zadziałał na Gareda, który w mgnieniu oka wręcz wyrwał dziewuchę hindusowi, a gdy to nastało, Renee wciągnęła Yamira do środka, drugiego mężczyznę całkiem wypchnęła z mieszkania i zamknęła drzwi na cztery spusty.
— Dałbym radę! — fuknąłem nieco oburzony, że kobieta ponownie odebrała całą frajdę.
— Zrób znowu szpagat i kopnij coś z wyskoku, wtedy pogadamy — warknęła, otrzepując ręce, które chwilę temu dotykały mężczyzny. — A się czuję, kurwa, brudna teraz — fuknęła. — Gdzie była łazienka?
— Drugie drzwi po lewo — westchnąłem, a zielone oczy zniknęły na chwilę z pola widzenia. Odłożyłem nóż na miejsce i westchnąłem, podchodząc do krzesła, które, na szczęście, było całe i zdrowe.
— Co teraz? — spytał hindus, marszcząc czoło.
— Jak to co? — parsknąłem, wyciągając telefon. Mężczyzna zerknął na mnie, a później na kobietę, która opuszczała pomieszczenie, strzepując kropelki wody na wszystkie strony, bo chyba wciąż nie wyznawała ręczników. Wystukałem kilka liczb na ekranie, nucąc pod nosem „Ten numer to kłopoty”.
— Zawsze trafiasz do jakiejś popieprzonej dzielnicy, Oakley, jak ty to robisz? — spytała kobieta, widząc, jak policja wspina się piętro wyżej. Usłyszeć się dało pukanie do drzwi.
— Swój do swego ciągnie, tak myślę — parsknąłem cicho, kręcąc głową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz