Strony

4 mar 2019

Od Sarah cd. Conrada

Kary ogier w dalszym ciągu nie wykazywał najmniejszej chęci współpracy, mimo że czas, przeznaczony na jego zaaklimatyzowanie się w nowym domu już dawno minął. Usiedzenie na jego grzbiecie graniczyło z cudem, a moje żebra już doskonale wiedziały, że więcej siniaków nie zniosą. Jazda konna zawsze pozwalała mi na chwilowe zapomnienie, jednak najwyraźniej nie w tym momencie, a przynajmniej nie, kiedy pracowałam z karym. Zsiadłam, krzywiąc się z bólu, zaprowadziłam konia do stajni, gdzie został następnie oporządzony po jeździe i wypuszczony na padok. Rozpinając kask, dostrzegłam zapalony ekran telefonu, który leżał na szafce w siodlarni. Podeszłam automatycznie, aby odebrać, jak się okazało, wiadomość od Conrada. Miałam bardzo mieszane uczucia w stosunku do mężczyzny. Wydawało mi się, że z każdym dniem poznajemy się coraz bardziej, a nasza relacja przeszłaby w końcu w coś głębszego, niż teraz - aktualnie byliśmy na czysto koleżeńskiej stopie, nie żeby mi to nie odpowiadało. Kompletnie nie chodziło mi także o związek, chciałam jedynie poznać go nieco lepiej, jednak wiadomo, jeśli ma dziewczynę, to nie zamierzam się pchać tam, gdzie mnie zwyczajnie nie chcą.
„Kelly mi nie przekazała, że w końcu się pojawiłaś. Nie jesteśmy razem. To znajoma z pracy. Przywiozła mi dane do ubezpieczenia i wszystko inne. Chcesz do mnie i Daphne jutro wpaść? Jak będziesz miała czas? Zapraszam na kolację w postaci mało zdrowej pizzy, bo z gotowania, na razie u mnie nic nie wychodzi”.
Westchnęłam, zdejmując z nóg oficerki i odkładając je do szafki. Zostałam w samych skarpetkach, jednak dzień nie był zimny, a podłoga nie była brudna, w dodatku chodziłam po wyłożonych płytach, a do domu miałam zaledwie kilkanaście metrów.
Conrad nie jest z kobietą ze szpitala? Momentalnie miałam w głowie tysiąc pytań, na które odpowiedź mógł udzielić mi tylko on, jednak nie zamierzałam się z nim spotykać, dopóki nie byłam pewna kto kłamał. Oprócz mnie, rzecz jasna, gdy powiedziałam pielęgniarce, że rzekomo jestem narzeczoną Conrada.
„Nie? Dziwne, bo dała mi do zrozumienia zupełnie co innego, niż ty teraz”.
Zgasiłam zewnętrzne światła wychodzące ze stajennej ściany, kierując się powoli do domu. Było ciemno, późno, a ja opadałam ze zmęczenia. Kary zarżał na mój widok z padoku, przez co się uśmiechnęłam. W tym samym momencie telefon zawibrował.
„Nie. To przychodzisz? Daphne o ciebie pyta”.
Jasne. Po co udzielić bardziej rozwiniętej wypowiedzi? Chociaż, nie była mi ona potrzebna, skoro Conrad zaprzeczał, to sytuacja stawała się jasna. Mniej więcej. Weszłam do domu, niemalże od razu kierując się do łazienki, gdzie zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam pod prysznic, poprzednio odpisując na SMSa.
„O której mam być?”
Nie uznawałam Kelly, jeśli Conrad także tego nie robił, więc moje sumienie powinno być czyste chociaż częściowo. W moim interesie było wycofać się z tego, w czym akurat brałam udział, ale wtedy, gdy rzeczywiście będę miała pewność, że im zawadzam w tym, co uskuteczniają. Upierałam się w duchu, że spotykam się jutro z mężczyzną, aby wybadać grunt i wiedzieć na czym stoję. Powiadomienie sprawiło, że wyciągnęłam mokrą rękę po telefon, odpisując.
„Około 17? Taka wczesna kolacja”
Traf chciał, żebym jutro miała akurat wolne z powodu zawodów w stadninie, w której pracowałam, bo inaczej zaczynałabym o tej porze pracę, a nie jadła kolację z Conradem.
„Będę o 16, ale kup warzywa jakie lubicie”
Wyklepałam odpowiedź, już wiedząc co takiego przyrządzę Conradowi i Daphne na kolacje. Mimo, że wcześniej zapowiedziana została pizza, uznałam, że warto by zjeść coś wartościowszego, a skoro ten nie radzi sobie z gotowaniem w tym stanie, w którym się znajduje, to ja mu posłużę pomocą. Nie byłam orłem w gotowaniu, podobnie jak w matematyce, biologii, chemii, właściwie w niczym nie byłam wybitna, jednak posiłek,
który przyrządzała matka, zapadł mi w pamięć - sycący, tani, a pyszny i wcale nie taki trudny, jakby się na początku wydawało. Wyszłam spod prysznica, zmazując resztki makijażu z twarzy, ubrałam piżamę i powędrowałam prosto do komputera, po drodze otrzymując od Conrada odpowiedź twierdzącą. Parująca kawa, nie tak dawno zrobiona, stała przy tablecie graficznym, a ja wzięłam się do roboty, zupełnie nie mając na to czasu w ciągu dnia. Nim spostrzegłam, byla druga w nocy, a ja miałam za sobą trzy filiżanki mocnej kawy i dwa zrobione projekty, za które pewnie wezmę niezłe pieniądze. Spać tego dnia nie poszłam wcale, a nad ranem udałam się do stajni. Karus został sprowadzony do stajni, wszystkie konie sprawnie wyczyściłam oraz sprzątnęłam boks sprzedanej niedawno Madame, abym mogła przyjąć niedługo nowego konia. Po, jak zwykle, męczących treningach, wykąpaniu się, przygotowaniu ciasta francuskiego i odpowiedniego zapakowania, wsiadłam do autobusu, który odjeżdżał akurat spod mojego domu, a podjeżdżał pod dom Conrada. Miejski transport był jedynym, w jakim czułam się w miarę bezpiecznie - stałam o własnych nogach, a autobus jechał wolniej, niż ja szłam, więc wszystko mi w nim odpowiadało. Maserati, którego byłam właścicielką, rozpędzało się do tysiąca pięciuset sto dziewięciuset kilometrów na godzinę w mniej, niż zdążyłam mrugnąć, a takie statystyki niestety nie wróżyły najlepiej. Na miejscu byłam kilka minut przed szesnastą, z niewielkim trudem wdrapałam się na schody prowadzące do domu mężczyzny, bo żebra chyba nie miały wystarczająco czasu na naprawę. Zadzwoniłam dzwonkiem, oczekując aż ktokolwiek mi otworzy.

Conrad?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz