— Jak się wabi? — zapytał Oakley, opierając się o blat, ba, prawie siadając na nim i spoglądając na psiaka, któremu nigdzie się nie spieszyło.
Nic nowego.
Prychnęłam, pokazując palcem na mężczyznę.
— Zeskakuj z blatu, nie po to go rano zmywałam, żebyś teraz na niego wskakiwał — stwierdziłam i spiorunowałam czarnowłosego wzrokiem. — W teorii Fryderyk, a w praktyce Frytek, Fryciu, wszystkie chwyty dozwolone — odpowiedziałam w końcu, wzruszając ramionami i podeszła do mężczyzny, któremu wcale nie było spieszno do zeskoczenia z blatu. — Na dobry piesek też reaguje.
I w końcu zdecydowałam się za pochwycenie swojego płaszcza pod pachę wraz z rękawiczkami, po czym zerknęłam na Nivana kątem oka.
— To co, idziemy? — zapytałam, kładąc dłoń na klamce drzwi znajdujących się tuż z boku, za ladą, ukryte za toną kwiatów.
I ruszyliśmy, powolutku po schodach, oczywiście z psem, który nagle odzyskał swoją energię i praktycznie pokonywał po dwa, trzy schodki za jednym skokiem, by chwilę później czekać na nas i spoglądać z góry, machając włochatym ogonem. Dotarliśmy ostatecznie na drugie piętro, otworzyłam kolejne drzwi i wpuściłam całą wesołą gromadkę do środka.
— Tylko zdejmij buty! — rzuciłam jeszcze do Oakleya, zostawiając go za sobą, by przenieść się do kuchni i wstawić wodę na herbatę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz