Wyglądał uroczo, stojąc na środku malutkiej kuchni z kubeczkiem w kropki pomiędzy palcami. Zagubiony, nieporadny, a przy tym przepełniony niebywałą dumą.
Uśmiechnęłam się czule pod nosem, w myślach stwierdzając, że miałabym ochotę wytarmosić go za te czarne włosiska i za szorstkie policzki.
Robiłam się jak stara ciotka z psem.
— Jak zauważę — odparł ostatecznie, pokiwał głową, odwdzięczyłam się tym samym.
Przysięgam, dalej przypominał mi malutkie dziecko, czy to już matczyny instynkt? Zegar biologiczny tykał?
W dodatku jeszcze kichnął, niezwykle głośno, co przypominało wręcz te kichnięcia starszych panów, które przerażały mnie za młodu. A teraz pozostawało jedynie parsknąć głośnym śmiechem i odetchnąć z ulgą na widok niezbitego słoika z herbatą. W dodatku pomarańczową.
— Prawda — oświadczył, gdy już się wyprostował, a ja w odpowiedzi podniosłam brewkę, zastanawiając się, czy aby na pewno nie czyta mi w myślach. — A masz może kawę?
Usta rozchyliły się w małe "o", proces myślowy przebiegał niezwykle wolno, a ja po prostu zacięłam się, stałam w miejscu i zastanawiałam się, by następnie gwałtownie wybudzić się z tego małego zamyślenia.
— Och, tak, tak, oczywiście, już ci robię — odpowiedziałam w końcu, prawie podskakując w miejscu, by następnie rzucić się do kawy i zająć się, dosyć prostą na szczęście, robotą. — Idź usiądź, pies domaga się głaskania, bo najwidoczniej wystarczająco go nie rozpieszczam — prychnęłam, słysząc te ciche skomlenie z salonu. — Zaraz przyjdę, obiecuję, dziesięć sekund, możesz liczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz